Któregoś dnia przypadkowo natknąłem się w internecie na stronę poświęconą historii wsi, w której się wychowałem. Stronę prowadził młody chłopak licealista i całkiem zgrabnie mu to wychodziło. Z rozrzewnieniem oglądałem archiwalne zdjęcia poniemieckiego pałacu, w którym mieszkałem kiedyś z rodzicami, starego parku, gdzie znałem każde drzewo, i tajemniczej budowli z piaskowca, zwanej przez nas wszystkich altaną.
Chłopak zaczynał mi imponować
Autor strony alarmował, że odkąd pałac został sprzedany prywatnemu inwestorowi, urząd gminy sprawia wrażenie, jakby nie interesował go park ani opłakany stan budowli. Najwyraźniej włodarze doszli do wniosku, że to, co nie znalazło kupca, może zmarnieć.
„Jeżeli nic nie poradzimy – pisał Paweł na swojej stronie – ten piękny zabytek prawdopodobnie nie przetrwa kolejnej zimy. Już teraz wejście do altany grozi wypadkiem, i co robi gmina? Wywiesza tabliczkę »Zakaz wstępu«. Zróbmy coś, zanim będzie za późno!”.
Młody człowiek wydawał się poruszony obojętnością urzędników i wcale mu się nie dziwiłem. Altana była niesamowitą budowlą, która i dla mnie wiele znaczyła. Mówiąc szczerze, właśnie płaskorzeźby zdobiące ściany tego budynku obudziły we mnie w zamierzchłych czasach zgrzebnego peerelowskiego dzieciństwa ciekawość świata. W ogromnym stopniu właśnie im zawdzięczam fakt, że jestem zoologiem i dziś mam niesamowicie fajną pracę we francuskim ośrodku badawczym w Afryce.
„A może warto byłoby zawiązać stowarzyszenie – napisałem do Pawła – które zajęłoby się zbieraniem funduszy na odrestaurowanie zabytku?”.
Odpisał: „Myślałem już o tym, ale tutejsza społeczność nie jest zainteresowana podobnymi »fanaberiami«. To jest wioska popegeerowska i ludzie mają w nosie takie inicjatywy. Do tego sami się ledwo utrzymują, więc zbiórka pieniędzy, pomijając oczywiście kościelną tacę, musi zakończyć się fiaskiem”.
„Drogi Pawle – odpowiedziałem – rozumiem twoje wątpliwości: też wychowałem się w tej wiosce, tylko dawno. Uważam, że nasze stowarzyszenie nie musi się opierać na miejscowej społeczności. Czułbym się zaszczycony, gdybym mógł być jego członkiem. Z mojej strony możesz liczyć na konkretną darowiznę, bo los altany jest mi równie drogi jak tobie”.
Paweł zapalił się do pomysłu ze stowarzyszeniem i na bieżąco informował mnie o nowych osobach, które zgłaszały chęć pomocy i były otwarte na współpracę. Odpisywałem chłopakowi tak często, jak pozwalała mi praca, a miałem w tym czasie naprawdę sporo obowiązków. W każdym razie pomysł ze stowarzyszeniem nabierał realnych kształtów, więc Paweł zaprosił wszystkich, którzy z nim korespondowali, na pierwsze spotkanie organizacyjne i skromny poczęstunek, który miała przygotować jego mama. „Bankiet” miał, oczywiście, odbyć się w parku, tuż obok altany, o którą walczyliśmy.
Rzeczywiście ona się zaraz rozpadnie
Super! Już dawno miałem ochotę odwiedzić stare kąty, więc zadeklarowałem swoją obecność.
„Obiecuję niespodziankę – napisał Paweł – i to chyba niejedną. Z radością poznam wszystkie osoby, które odpowiedziały na mój apel”.
Chłopak wysłał zaproszenie z dużym wyprzedzeniem, więc mogłem sobie tak zorganizować pracę, by dostać urlop w tym czasie. Zarezerwowałem też pokój w gospodarstwie agroturystycznym leżącym w pobliżu, bo w Polsce nie miałem już nikogo bliskiego, kto mógłby mnie ugościć. W zasadzie niewiele mnie już łączyło z krajem i cieszyłem się, że znalazłem pretekst do przyjazdu.
Do Pawła zajrzałem już dzień przed planowaną imprezą, by uścisnąć mu rękę i dostarczyć trochę przysmaków do przygotowywanego poczęstunku. Przywitałem się też z jego mamą, ciepłą i serdeczną kobietą, wspierającą syna we wszystkich działaniach. Pękała z dumy, że może gościć u siebie ludzi z całego świata.
– To miała być niespodzianka, mamo – przerwał jej Paweł z jękiem.
– Dobrze już – kobieta nie mogła się powstrzymać. – Przecież pan i tak się dowie, bo spotka zaraz w parku gości z Anglii.
Spojrzałem na Pawła, oczekując wyjaśnień. Chłopak zaczynał mi imponować. No naprawdę, ten nastolatek miał dar zarażania ludzi swoim entuzjazmem.
– No dobrze – machnął ręką. – Chodźmy, przedstawię pana, ale o najważniejszym gościu nie powiem, dopóki się nie pojawi, okej? Widział pan już altanę?
Nie widziałem i oczywiście chciałem obejrzeć. Ruszyliśmy więc z Pawłem do parku. Pałac, gdzie kiedyś mieszkali pracownicy PGR-u, był w całkiem niezłym stanie. Stał pusty, ale nowy właściciel często do niego zaglądał i dbał, by obiekt nie niszczał. Na oknach naklejono kartki informujące, że „obiekt jest monitorowany”, oraz że „ochroną zajmuje się firma Pistolet”. Na zamkniętej bramie wisiała tabliczka informująca o zakazie wstępu. Szkoda, marzyło mi się, by zobaczyć kąty, w których się wychowałem… Paweł nie miał zbyt dobrego zdania o nowym właścicielu i radził, bym się nie łudził, że facet wpuści nas do wnętrza. Trudno.
Ocienioną przez stare dęby aleją przeszliśmy przez cały park. Minęliśmy konstrukcję z drewna, po której pięły się pnącza, i na samym skraju, gdzie park łączył się z lasem, stała monumentalna budowla – nasza legendarna altana.
Straszny Bodek okazał się… miły
Wysoka podmurówka z ciosanego kamienia tworzyła idealny okrąg wspierający osiem kolumn z piaskowca. Kolumny u góry łączyły się ze sobą, dość chwiejnymi już, gotyckimi łukami. Cegły, z których je zrobiono, wymagały częściowej wymiany, jeśli konstrukcja miała przetrwać dłużej niż rok czy dwa.
W kamiennej podmurówce osunął się spory kawałek muru i wyglądało to raczej na działalność człowieka, a nie wpływ warunków atmosferycznych. Komuś prawdopodobnie spodobał się, darmowy, ciosany kamień. Altana nigdy nie miała żadnego sklepienia i ostre łuki sterczące wysoko nad nami, przypominały kolosalnych rozmiarów koronę królewską.
– Też pan to zauważył? – zza kolumny wyszedł wysoki, na oko sześćdziesięcioletni mężczyzna. – Moim zdaniem, to korona króla Salomona, to znaczy jej odwzorowanie…
– Daj spokój, tato – odezwała się młoda kobieta, którą dopiero zauważyłem.
Skinęła głową w moją stronę, uśmiechnęła się i wróciła do przerwanego fotografowania co ciekawszych detali budowli. Mężczyzna podszedł do mnie i wyciągnął dłoń.
– M. jestem – przedstawił się. – Bogdan. A ta pani, jak się pan pewnie domyślił, to moja wiecznie sceptyczna córka, Nadia, która postanowiła towarzyszyć mi w wyprawie. Słabo pana pamiętam, był pan szczylem za moich czasów, ale rodziców sobie przypominam. Pański ojciec był zootechnikiem w tutejszym PGR-ze, prawda? Dobrze kojarzę?
– Tak, ale skąd pan zna moją rodzinę? – zdumiałem się.– M.mieszkali na piętrze, nad nami. Zaraz, zaraz… Bodek M., ten łobuz, którego się bałem jak samego diabła… to pan? Jest pan synem M.?
– Bać się mnie? No bez jaj – roześmiał się Bogdan. – Aż takim łobuzem nigdy nie byłem. Lubiłem wprawdzie wypić jakieś winko, nie przeczę, i wtedy trochę mnie nosiło, ale kiedy nikt nie widział, zaglądałem do altany i gapiłem się na te wszystkie tajemnicze ornamenty. Chciałem odszyfrować przesłanie, które zawarł jej twórca. Rzecz jasna, wtedy byłem za głupi, by zrozumieć z tego cokolwiek, ale strasznie mnie intrygowały tajemnicze znaki. Obiecałem sobie, że choćby nie wiem co, dostanę się na studia, które by poszerzyły zakres mojej wiedzy. Niestety, nie wiedziałem, głąb patentowany, cóż to mógłby być za kierunek, i skończyło się na politechnice! A później życie wzięło mnie w obroty i wylądowałem na wyspach brytyjskich, z dala od tego miejsca i jego tajemnic. Ale nie zapomniałem tej wsi i tej altany nigdy!
– Myśli pan, że projektanci budowli chcieli przekazać nam jakąś wiadomość? – spytał Paweł z wypiekami na twarzy.
– Nie mam wątpliwości, młody człowieku – zapewnił Bogdan M., syn traktorzysty. – Zauważyliście już, że altana przypomina koronę, prawda? To symboliczna korona króla Salomona uważanego za jednego z najmądrzejszych władców.
– Tato – córka wyjrzała z altany, ale zignorował jej ostrzeżenie.
Spojrzałem na wskazany fragment piaskowca
– Kolumn jest osiem – kontynuował ze swadą – tak jak planet w Układzie Słonecznym, a w posadzce, pośrodku altany, widnieje wyraźny ślad po jakimś postumencie. Prawdopodobnie, był tam umieszczony symbol Słońca…
– Ale skąd w ogóle teoria o koronie jakiegoś króla? – przerwałem Bogdanowi.
– Na filarach widnieją przecież wizerunki różnych zwierząt, sceny z polowań i tym podobne rzeczy!
– Raczej niewiele zostało z tych płaskorzeźb – zauważyła Nadia.
Wszedłem do altany i spojrzałem na płyty z piaskowca, na których podziwiałem kiedyś wyrzeźbione lwy, słonie, wilki i pędzące z rozwianymi grzywami konie. Niewiele z nich dałoby się dzisiaj zidentyfikować. Woda wypłukała miękki kamień, pozostawiając tylko wgłębienia i wypukłości, po których nikt nie domyśliłby się pierwotnych kształtów. Paweł miał rację: jeszcze rok i nie będzie tu nic do podziwiania.
– Doskonale pamiętam wszystkie zwierzęta, które rzeźbiarz wyczarował z kamienia – powiedziałem ze smutkiem. – Dla mnie to był zrozumiały przekaz. Nie widziałem tu żadnej tajemnicy, tylko niebanalną dekorację altany myśliwskiej. Inspiracją dla twórcy mogło być na przykład afrykańskie safari. Sporo było tu, jak pamiętam, wizerunków zwierząt z tamtego rejonu.
– Masz słabą pamięć, Jarek – usłyszałem kobiecy głos za plecami.
Odwróciłem się. Do naszej gromadki dołączyła nowa, całkiem atrakcyjna osoba. Najwyraźniej powinienem ją znać, skoro użyła mojego imienia. Niestety, za cholerę nie kojarzyłem.
– Iwona – podpowiedziała na widok mojej głupiej miny.
Przejrzałem w myślach katalog dziewcząt z tym imieniem i nie natrafiłem na żadną podpowiedź. Chociaż zaraz, zaraz…
– Czy to przypadkiem nie ty uwiodłaś mnie w któreś letnie wakacje? Omotałaś wiejskiego chłopaka swoimi czarami, po czym wróciłaś do życia i szkoły w stolicy?
– Hola, hola! – roześmiała się. – Przystopuj, waść, bo się rumienię ze wstydu. I pomyśleć, że całe lata sądziłam, że to mnie uwiódł wiejski amant. Wykorzystał i nawet listu nie napisał. Tak jak mówiłam, masz krótką pamięć. Zapomniałeś o mnie i zapomniałeś, co przedstawiały te płaskorzeźby. Ja za to odrobiłam lekcję z mitologii i wiem, że zwierzę, które brałeś za lwa, to Chimera składająca się z lwa, węża i kozła. To co brałeś za stado wilków, to Cerber: pies z trzema głowami, a koń to nic innego jak Pegaz. Na tej płaskorzeźbie da się jeszcze dostrzec skrzydła, którymi był obdarzony. Możesz się sprzeczać, ale wiedz, że masz marne szanse z absolwentką filologii klasycznej.
Rzeczywiście, mógł to być kiedyś wizerunek Pegaza, lecz nie wszystkie zwierzaki były odwzorowaniem postaci mitologicznych, byłem tego pewien.
– A to? – wskazałem na następną płaskorzeźbę. – Wyraźnie widać, że to zwyczajny słoń, a nie żadna poczwara z bajki.
Iwona niepewnie skinęła głową na znak, że się zgadza, ale wtedy znów wtrącił się Bogdan:
– A czemu, waszym zdaniem, nad płaskorzeźbą jest wyryty symbol Marsa? No, mądrale, nie wiecie? Bo ta kolumna odpowiada planecie Mars, tak jak mówiłem! Nie wiem, co symbolizuje słoń, nadal jednak uważam, że moja koncepcja jest słuszna i powinniśmy iść tym tropem.
Wiele symboli i hipotez. co znaczą?
Faktycznie, na kolumnie widniał symbol planety Mars. Jakimś cudem umknęło to mojej uwadze, ale to nic dziwnego, że wyobraźnią chłopca zawładnęły realistyczne odwzorowania zwierzaków, a nie jakieś abstrakcyjne symbole. Faktem jest, że altana kryła więcej zagadek, niż każde z nas mogło się spodziewać. Póki co, byliśmy w impasie i nie zanosiło się, że zdołamy odszyfrować przeznaczenie budynku.
– Jak już państwu wcześniej mówiłem – wtrącił się Paweł – mam dla wszystkich państwa niespodziankę. Mogę już chyba powiedzieć, że na jutrzejszy bankiet została zaproszona jeszcze jedna osoba, i to taka, która może znać odpowiedzi na zadane tu dzisiaj pytania. Pani Gisela von Ruth jest wnuczką byłych właścicieli naszego pałacu. Obiecała dołączyć do naszego stowarzyszenia i pomóc w odbudowie altany.
– Czapki z głów, chłopaku! – ryknął tuż za moim uchem Bogdan. – Jesteś wielki!
Trzeba przyznać, że Paweł wykazał się rozmachem i zdolnościami organizacyjnymi, jakich nikt nie spodziewałby się po wiejskim chłopaku. Wszystkim nam niebywale zaimponował i z ciekawością oczekiwaliśmy spotkania z panią Giselą. Jeżeli ktoś mógł pomóc w rozszyfrowaniu tajemnicy altany, to nie było lepszej osoby niż ona. Niestety, na drugi dzień, kiedy zgromadziliśmy się wszyscy na spotkaniu inaugurującym działalność stowarzyszenia, Paweł oznajmił, że pani Gisela nie zdoła do nas dołączyć.
– Coś jej wypadło – powiedział – ale nie rezygnuje z uczestniczenia w spotkaniu. Przyniosłem laptop, będziemy rozmawiać przez łącze internetowe. Na szczęście wszyscy chyba znamy angielski, prawda?
Pokiwaliśmy głowami, słyszalny był też jednak pomruk rozczarowania. Jakby nie patrzeć, taki gość honorowy przydałby wagi naszemu zgromadzeniu... Musieliśmy się jednak pogodzić z przeciwnościami losu. Pani Gisela okazała się sympatyczną kobietą, pełną zapału do przedsięwzięcia. Nalegała, by poznać każdego z uczestników spotkania, więc kolejno podchodziliśmy do kamery i wymienialiśmy uprzejmości. Potem uzgodniliśmy cele stowarzyszenia i sposób ich realizacji, wybraliśmy zarząd i nastąpiła część rekreacyjna spotkania. Nareszcie mogliśmy się podzielić hipotezami i zadać pytania, które nas nurtowały.
– Proszę zatem powiedzieć – spytał w końcu Bogdan – kto z nas był najbliżej prawdy? Czym naprawdę była ta budowla i co symbolizowała?
Kobieta na ekranie komputera uśmiechnęła się.
– No cóż – powiedziała. – Trochę państwa rozczaruję. Mój pradziadek, który był autorem tego projektu, miał poważne zaburzenia umysłowe. Dziś bez wątpienia można by sklasyfikować jego chorobę jako schizofrenię. Budowa altany stała się jego obsesją, ale i kanalizowała urojenia: zamiast tłamsić mnogie osobowości wewnątrz umysłu, wyrażał je w formie. Powstało architektoniczne dziwadło, ale trudno odmówić altanie uroku czyż nie? Trawiliśmy informacje, ale miny mieliśmy nietęgie. Gość, który zbudował altanę, zakpił sobie z nas wszystkich?
– Więc to tylko rojenia chorego umysłu? – odezwał się Paweł. – Nie ma żadnej tajemnicy, żadnych cudownych mocy?!
Nikt się nie odezwał
Wzruszyłem ramionami, a Bogdan splunął nerwowo tuż pod swoje stopy.
– Co z wami, ludzie? – mama Pawła chwyciła się pod boki. – Czy wy tego nie dostrzegacie? Większość z was wychowała się w tej dziurze, w miejscu, które oferowało młodemu człowiekowi niewielkie szanse na wybicie się. Nawet żadne! Można było zostać traktorzystą, oborowym, no, może jeszcze mechanikiem i oczywiście, pijakiem. Popatrzcie na siebie, ile osiągnęliście! Wszyscy po studiach, macie ciekawą pracę, godne życie, a sprawiła to, jak sami bez przerwy gadacie, ta cholerna ruina! Czy to nie są cudowne moce? To ja, prosta kobieta, muszę wam to tłumaczyć?
Mama Pawła miała rację. Nie dostrzegliśmy tego, co było oczywiste – ta stara altana wpłynęła na życie każdego z nas. Inspirowała, pobudzała ciekawość, skłaniała do myślenia i, jak się okazało, także zjednoczyła wszystkich, których zdołała zauroczyć. Trudno o większą magię.
– Już mam! – krzyknął rozpromieniony Bogdan. – Fale kształtu. Słyszeliście o tej teorii? Forma budowli generuje dobre energie, coś jak piramidy egipskie… No co, co w tym śmiesznego?
Kiedy padło ostatnie pytanie, śmiali się już wszyscy. Nie było w nas złośliwości, tylko nieposkromiona wesołość. Bogdan próbował się dąsać, ale w końcu i on nie wytrzymał, i parsknął śmiechem. Zanosiło się na wspaniałą współpracę przy naszym projekcie.
Kiedy już komary zaczęły kąsać i zdecydowaliśmy zakończyć imprezę, podeszła do mnie Iwona.
– I co? – spytała. – Uważasz, że można to tak zostawić?
– Rany boskie – przestraszyłem się.
– O co ci chodzi?
– Jak to o co? Wisisz mi kolację na przeprosiny. Rozważę wtedy, czy ci przebaczę, że mnie porzuciłeś.
– A twój mąż? – wskazałem obrączkę, która błyszczała na jej palcu.
– Nie całował tak dobrze jak ty, więc go rzuciłam już wieki temu. To jak, chcesz mnie przeprosić czy nie?
Chciałem, nawet bardzo chciałem, więc i kolacja była naprawdę udana. Ale to już zupełnie inna opowieść, a właściwie początek opowieści, której zakończenia nie da się przewidzieć.
Czytaj także:
„Matka chciała mi wmówić, że moja ukochana jest kochanką mojego ojca. Ona już wybrała sobie idealną synową”
„Mąż zostawił mnie dla kochanki, a rok temu zginęła moja ukochana córka. 365 dni temu moje życie straciło sens”
„Przez niego moja ukochana siostra umarła w mękach. Musiałem się zemścić i odebrać mu to, co kochał najbardziej”