Ja przez całe życie byłam samotna. Miałam matkę, rodzeństwo, ojca i dziadków. I co z tego? Matka stale na mnie wrzeszczała, że w domu jest bałagan, w zlewie leżą brudne naczynia, a toaleta nie została wyczyszczona jak należy. Chodziłam wtedy do… pierwszej klasy szkoły podstawowej. Po jednej z takich awantur matka powiedziała, że nie będzie tolerować brudasa i odda mnie do sierocińca. Wyobrażacie to sobie?
Ojciec nie był lepszy. Czepiał się, że matka nie wypastowała mu butów, nie wyprasowała koszuli, nie wyczyściła garnituru, nie sprała plamy na swetrze. Wtedy matka odwrzaskiwała:
– Czego się na mnie wydzierasz?! Chciałeś córunię, więc teraz do niej miej pretensje, a nie do mnie!
Studiowałam pod pewnym warunkiem
Miałam jeszcze dwójkę młodszego rodzeństwa, którym musiałam się zajmować. Jako siedmioletnie dziecko lepiej niż moja matka wiedziałam, jak przewija się niemowlaka. Ale tak naprawdę nie te obowiązki były najgorsze, nawet nie krzyki. Może bym się nawet nie skarżyła, że większość rzeczy w domu robię ja, a lekcję odrabiam wieczorami, kiedy wszyscy już dawno śpią.
Wszystko byłoby łatwiej znieść, gdyby czasami ktoś mnie przytulił, pogłaskał po głowie lub powiedział, że mnie kocha... Ale to się nigdy nie stało.
Byłam zdolna, zatem nauka nie sprawiała mi trudności. Prawdę mówiąc, sama wchodziła mi do głowy. Mimo to, kiedy zdawałam do liceum, matka była niezadowolona. Orzekła, że wystarczyłby mi jakiś kurs.
– Najlepiej, jakbyś została fryzjerką albo manikiurzystką – stwierdziła. – Wiesz, ile te flądry zdzierają ze mnie w zakładzie fryzjerskim?!
– Daj spokój. Dzieciak chce się uczyć, niech się uczy. Stać nas na to – po raz pierwszy i ostatni w życiu ojciec stanął wtedy w mojej obronie.
Oczywiście matka się nastroszyła. Najwidoczniej pomysł wyszkolenia mnie na fryzjerkę już od dawna kiełkował jej w głowie. Cóż, nie wyszło. Zaczęłam chodzić do ogólniaka, zdałam maturę. Potem zapragnęłam studiować geodezję. Matka zgodziła się tylko dlatego, że przysięgłam jej tak samo zajmować się domem jak przedtem. Czyli robić wszystko, podczas gdy ona leży przed telewizorem.
Popełniłam wielki błąd wychowawczy
Dziś myślę, że to była zła i samolubna kobieta. Nie wiem, czy w ogóle uważała mnie za swoje dziecko. Przyznam szczerze, ja sama przez długi czas sądziłam, że jestem jej pasierbicą. Ale pewnego dnia, pod nieobecność rodziców, zajrzałam do dokumentów. Byłam ich dzieckiem.
Jeśli zaś chodzi o młodsze rodzeństwo, to mama najbardziej kochała mojego brata. On był najmądrzejszy, najgenialniejszy, najbardziej uroczy, i to przed nim rysowała się najbardziej świetlana przyszłość. Oczywiście rozpieściła go do granic możliwości.
Dziesięć lat później Heniek trafił do więzienia, a matka, po ciężkim pobiciu, do szpitala. Jej ukochany synek zdenerwował się, bo nie chciała mu dać pięciu dych na piwo, a przecież on umówił się już z kumplami. Od tamtego dnia matka zapatrzyła się w moja młodszą siostrę. W jednym obie dobrały się niczym w korcu maku – potrafiły godzinami narzekać. Jak to ich świat nie rozumie, krzywdzi, nie spełnia ich oczekiwań. Że inni mają lepiej, wiodą cudowne życie… I dalej leżały do góry brzuchem.
Nie będę ukrywać, szybko wyszłam za mąż, żeby uciec z domu. Oświadczyny mojego przyszłego odbyły się w kuchni. Podszedł do mnie, trącił mnie w plecy i spytał, czy gdybyśmy się pobrali, to czy miałabym coś przeciw zmywaniu naczyń… No bo on tego nie potrafi, a w ogóle zawsze zbiera mu się wówczas na mdłości.
Gdyby Włodek nie miał swojego mieszkania, do którego mogłam uciec przed swoją rodzinką, z pewnością powiedziałabym, żeby szukał sobie innej idiotki. Ale miał, i się zgodziłam.
Przez pierwsze dwa lata naszego małżeństwa było fajnie, bo nie licząc siebie, sprzątałam już tylko po jednej osobie, gotowałam dla jednej osoby, i niekiedy znosiłam fochy jednego marudy. A nie czterech, jak wcześniej.
Oczywiście matka uznała, że ją zdradziłam, opuściłam i skazałam na nędzę. Mój ojciec bowiem umarł i matka musiała utrzymać siebie i siostrę nieroba za 2340 złotych. Oczywiście, co jakiś czas, wpadała do nas, żeby dowiedzieć się jak żyją „jej wróbelki”. Pod koniec wizyty zawsze prosiła o pożyczkę, którą, jak zapewniała, niedługo odda. Nigdy nie mówiła kiedy, i nigdy żadnych pieniędzy nam nie oddała.
Po 2 latach przyszedł na świat Krystian
Miałam dobrą pracę i niezłą pozycję zawodową, którą osiągnęłam kosztem wielu wyrzeczeń. Mój sen przez długie lata ograniczał się do 5 godzin na dobę. Na szczęście mojemu organizmowi to wystarczało.
Dwa lata później urodziła się Ada. Dziś myślę, że byłam bezdennie naiwna i głupia. Wydawało mi się bowiem, że usuwając pyłki spod nóg moich dzieci pokażę im, jak bardzo je kocham, i jak mocno mi na nich zależy. W końcu wciąż miałam w głowie lata, gdy jako mała dziewczynka musiałam zachowywać się jak dorosła osoba.
Niestety, okazało się, że popełniłam największy błąd mojego życia. Wychowałam sobie dzieci na egoistów, którzy chcieli jedynie brać, a nic nie dawali w zamian. Uważali, że obiad sam się gotuje, naczynia same zmywają, szczotka sama zagarnia do szufelki śmieci i wsypuje je do kosza, a śmieci wynosi Święty Mikołaj. Kiedy się zorientowałam, że przez całe życie wszystko jest na mojej głowie, było już za późno na jakąkolwiek reakcję.
Trzy lata temu los dał mi kolejnego kopniaka. Mój mąż stracił pracę, a wraz z nią ochotę na cokolwiek. Ani myślał szukać nowego zajęcia. Całymi dniami nic nie robił. Pewnego dnia, kiedy siedział przed telewizorem i popijał piwo, stwierdził głośno:
– Wiesz, wreszcie wiem, że żyję.
Byłam sama, mąż i dzieci uznawali mnie za swoją służącą. Zresztą nigdy nie znałam innego życia niż ciągła praca i obowiązki. Wszyscy zawsze czegoś ode mnie chcieli, wymagali, żądali, jednak nikt nic nie dawał w zamian.
Czas zadbać o siebie!
Przekonałam się o tym dobitnie, gdy ciężko zachorowałam na grypę. Po domowej wizycie lekarz wypisał mi lekarstwa. Pół godziny później rozpętała się w domu dzika awantura o to, kto powinien iść do apteki. Mąż krzyczał na dzieci, że to ich psi obowiązek, a każde z nich odwrzaskiwało ze swojego pokoju, że jak się ma żonę, to trzeba o nią zadbać.
W końcu mąż poszedł po lekarstwa. Zrobił to jednak trzy godziny później, gdyż musiał koniecznie obejrzeć mecz piłki nożnej. Tyle że o godzinie 21 nasza apteka była zamknięta i swoje lekarstwa dostałam dopiero następnego dnia.
Wtedy coś we mnie pękło. Zapytałam sama siebie, czy naprawdę mam obowiązek troszczyć się o otaczających mnie nierobów? Czy muszę im usługiwać, zarabiać na całą trójkę i jeszcze dawać pieniądze matce, która całe życie miała mnie za nic? A potem jeszcze wysłuchiwać, jaka to jestem niedobra, bo nie załatwiłam pracy siostrze, która przecież jest taka zdolna!
„Nie! – coś we mnie wrzasnęło. – Ja nic nie muszę! Czas zadbać o siebie!”.
Tydzień później moje dzieci poszły do urzędu pracy, by sprawdzić, czy ktoś przypadkiem nie chce ich zatrudnić na stanowisku prezesa banku albo premiera polskiego rządu. Mój mąż odsypiał natomiast imieniny kolegi, na które oczywiście poszedł sam. Uznałam, że to świetny moment,
by skończyć tę farsę. Wyciągnęłam z szafy walizkę i zaczęłam pakowanie.
Miesiąc wcześniej złożyłam w pracy wymówienie. Dyrektor próbował mnie zatrzymać. To zabawne, ale zaoferował nawet podwyższenie pensji. Wreszcie zaprosił mnie do swojego gabinetu, poprosił sekretarkę o zrobienie kawy i spytał, jakie są prawdziwe powody mojego odejścia, i czy on nie mógłby mi jakoś pomóc.
Wreszcie zajmuję się swoimi sprawami
Piłam kawę i opowiadałam swoją historię. Kiedy już skończyłam, w gabinecie zapadła cisza.
– Pani Czesiu – powiedział w końcu dyrektor. – Powiem pani szczerze, już nie jako szef, ale dobry znajomy, że postępuje pani słusznie. Proszę się nie wahać. Życie mamy tylko jedno.
Kiedy podawaliśmy sobie dłonie na pożegnanie, powiedział, że wystąpi dla mnie o specjalną premię, która będzie podziękowaniem od firmy za moją długoletnią dobrą pracę. Wzięłam pensję, całkiem sporą premię i podjęłam z konta wszystkie swoje oszczędności. Przed wyjściem z domu, na stole w kuchni, zostawiłam kartkę, na której napisałam:
„Mimo wszystko, chyba was kocham, ale nie chcę podcierać wam tyłków do końca mojego życia. Nie szukajcie mnie. Odchodzę”.
Wyjechałam z kraju. Znalazłam pracę za granicą i mam się naprawdę dobrze. Spytacie mnie, czy czasami myślę o swojej rodzinie? Pewnie nie uwierzycie, ale nie. Zawsze poświęcałam się dla innych. Teraz wreszcie jestem szczęśliwa, mogę myśleć tylko o sobie i zajmować się własnymi sprawami. To dla mnie dziwne uczucie, ale podobno człowiek szybko przyzwyczaja się do dobrego.
Czytaj także:
„Mam dopiero 50 lat, a żona zamiast mnie woli telewizor i babranie się w garach. Uknułem plan i znów wznieciłem w niej ogień”
„Wiedział, że go kocham i właśnie dlatego mną pogardzał. Ja za nim szalałam, a on sypiał ze mną z nudów”
„Myślałem, że prawdziwy mężczyzna powinien starać się o kobietę do skutku. Ciągle odmawiała, więc zacząłem ją nękać”