„Wiedział, że go kocham i nic sobie z tego nie robił. Ja za nim szalałam, a on sypiał ze mną z nudów”

Nieszczęśliwie zakochana kobieta fot. Adobe Stock
„Obrażałam się, dzień czy dwa płakałam, ale wystarczyło, że zadzwonił. Nie przepraszał, po prostu mówił, że mu źle, że chce się napić wina, a nie chce sam. Witały mnie otwarte drzwi".
/ 22.08.2022 10:00
Nieszczęśliwie zakochana kobieta fot. Adobe Stock

Wystarczyło, że pstryknął palcami, a już jechałam rowerem przez całą Warszawę. Dzieliło nas 20 kilometrów. Znałam tę drogę na pamięć ze szczegółami.

Najpierw moje osiedle z lat siedemdziesiątych, kilometr ścieżką rowerową i Las Bielański. Potem Kępa Potocka, mętny kanałek, starorzecze Wisły ze stojącą wodą. Później podnóże Cytadeli. Dwa kilometry i fontanny na Podzamczu. Tu zawsze się zatrzymywałam, by popatrzeć na ludzi siedzących na trawie, dzieci bawiące się w wodzie, sprzedawców waty cukrowej.

Po odpoczynku parę kilometrów przez Powiśle do Czerniakowskiej. Zero zmęczenia, tylko radość, że zaraz GO zobaczę. Powsińską do Wiertniczej na największych obrotach, żeby nie mieć czasu na myślenie. Przy Wiertniczej trochę zwalniałam, bo dużo ludzi wychodziło ze szklanego budynku prywatnej telewizji. Młodzi, szczupli, ładnie ubrani i uczesani, w modnych okularach. Szczęśliwi czy nieszczęśliwi? Czasem z kimś udało mi się spotkać wzrokiem. Patrzyli zaskakująco uważnie. Jak często spotyka się zakochaną do szaleństwa rowerzystkę? W dodatku w butach na obcasie…Wszystko dla niego.

Za Wiertniczą kiedyś były pola, teraz rosły tu apartamentowce po horyzont. Punktem, który wyznaczał drogę, była Świątynia Opatrzności. Obok niej wjeżdżało się w ulicę, kilka minut pod górę i Ursynów, stąd już tylko dwa kilometry do Rafała. Pędziłam do niego, choć wiedziałam, że TO nie ma sensu. TO, czyli nasz związek.

Tamtego dnia to ja byłam górą

Poznaliśmy się rok temu na imprezie u jakiegoś malarza albo rzeźbiarza. Nikogo nie znałam, poszłam na przyczepkę. Mieszkanie duże, pełne obrazów, rzeźb i starych mebli. Także kwiatów. Gospodarz, widząc moje zdziwienie, wytłumaczył, że mieszkanie ma po babci, która uwielbiała kwiaty. Nie miał serca wyrzucić tych wszystkich dracen, fikusów i araukarii…

Rafał stał przy jakimś zielonym okazie sięgającym sufitu i zabawiał długonogą blondynę. Sporo było tu fajnych facetów, wysportowanych, zadbanych, ale on się wyróżniał granatowymi spodniami szytymi na miarę i zwykłym podkoszulkiem. Niby zwykłym, bo znanej firmy, oczywiście. W przeciwieństwie do innych nie dawał do zrozumienia: patrzcie, jaki jestem super - superzbudowany i superubrany. On po prostu był super. No i ta twarz modela: ciemne oczy, grube brwi, prosty nos, męskie usta i zarost podkreślający wystające kości policzkowe.

Blondyna była już jego, ale on najwyraźniej chciał, żeby doceniła też jego elokwencję. Opowiadał jej jakąś rozbudowaną historię, dziewczyna nie nadążała. Przystanęłam obok. Nawet mnie nie zauważyli. Byłam raczej z tych szarych myszek – średniego wzrostu, w okularach i aseksualnym stroju. Typ intelektualistki, którą raczej nie jestem. Pięć lat temu skończyłam AWF i pracowałam w przychodni rehabilitacyjnej. Blondyna była ode mnie młodsza, on starszy. Mógł mieć z 35 lat.

– Wiesz co, blondyna kompletnie nie wie, o czym ty do niej… – szepnęłam mu do ucha, stając na palcach. – Chodźmy zatańczyć.

Wzięłam go za dłoń i pociągnęłam do pokoju, gdzie ludzie skakali w rytm muzyki. Byłam zdziwiona, że poszedł ze mną, nawet nie pożegnał się z blondyną. Może zadziałał efekt zaskoczenia, może myślał, że się znamy. Blondyna pewnie uznała, że jestem jego żoną.

Odtąd widywaliśmy się codziennie

Przez chwilę miałam złudzenia, że będziemy razem. Dość szybko sprowadził mnie na ziemię, mówiąc, że jestem dla niego kumplem. Kumplem, z którym czasem – z nudów, dla sportu – sypia. Powinnam strzelić go w pysk i zapomnieć, jednak nie mogłam. A on traktował mnie coraz gorzej.

Za to, że musiał pracować w podrzędnej agencji reklamowej, że nie mógł sobie ułożyć życia. Miotał się po domu i krzyczał.

– A ty co? Co się tak patrzysz tymi swoimi wyłupiastymi oczkami? Jaka ty głupia jesteś, matko jedyna, jaka głupia.

Albo witał mnie w drzwiach:

– Cześć, świnko.

Obrażałam się, dzień czy dwa płakałam, ale wystarczyło, że zadzwonił. Nie przepraszał, po prostu mówił, że mu źle, że chce się napić wina, a nie chce sam. Witały mnie otwarte drzwi. W ciemnym przedpokoju czułam zapach męskich, ciężkich perfum. Na ogół brał prysznic przed moim przyjściem, czekał w salonie albo od razu w sypialni. Zawsze niepewny, czy wszystko się potoczy po jego myśli, czy ciągle jestem jego, czy jednak ostatnio za bardzo nie przegiął.

To było moje 5 minut. Nigdy ich nie wykorzystałam. Chciałam się do niego jak najszybciej przytulić. Obłędnie pachniał – miodem, latem, wieczną niedzielą. Przez krótką chwilę całkowicie mi się oddawał i wtedy leciałam do nieba. Szybko jednak przejmował inicjatywę, wracały złość i żal, i znów czułam, że to seks z nudów, dla sportu, by na chwilę o czymś zapomnieć…

Wydaje się to proste wykrzyczeć: „Ty gnoju, zacznij się zachowywać jak człowiek!”. On chyba nawet chciał to w końcu usłyszeć, ale ja nie mogłam. Ja zastanawiałam się, jak mu powiedzieć, że nie chcę być jego kumplem, że go kocham. Tak jakby to moje wyznanie mogło coś zmienić. Wiedział, że kocham i dlatego właśnie mną pogardzał. Taki już był.

Nigdy mnie nie zabrał na spacer

Dziś nawet nie zadzwonił, wysłał SMS-a, żebym przyjechała, a po drodze kupiła jego ulubioną tartę rabarbarową. Tartę, którą można było kupić tylko na Krakowskim Przedmieściu. W sumie tylko parę kilometrów więcej. Chciałam pojechać, wystarczyło przy fontannach skręcić i wjechać Bednarską do Krakowskiego Przedmieścia, ale coś mnie zatrzymało.

Gapiłam się na ludzi. Na dzieci, na sprzedawców waty cukrowej. I zakochane pary: całujące się, przytulające, czytające książki, rozmawiające, słuchające muzyki z jednej pary słuchawek, pijące z jednej puszki, patrzące sobie w oczy, zamyślone, śpiące, jedzące ciastka, bułki, czipsy, owoce. Gdzie się spojrzało, to oni tam byli.

Dotarło do mnie, że to nie jest cud spotkać drugą połówkę, kogoś, kto nas fascynuje i my jego fascynujemy. Kogo wzrusza nasz smutek, kogo boli nasz ból. Z kim zwyczajnie można spędzić niedzielę – i nie jest to stracony czas. Dopadły mnie takie myśli. Wcześniej też mnie dopadały i nic z tego nie wynikało… Wsiadłam na rower i ruszyłam, jakby mnie ktoś gonił. Myśli wróciły, gdy tylko znalazłam się na Ursynowie.

Apartamentowiec Rafała wystawał ponad morze bloków. Ostatnia prosta i będę wbijać kod domofonu. On już pewnie bierze prysznic. Może już wkłada białą, luźną koszulę, którą kupiłam mu pod choinkę. Lubił ją… A może stanie w drzwiach opasany tylko ręcznikiem. „Ja śnię, ja nie żyję” – przeszło mi przez myśl.

Tak jak zwykle: kod domofonu, szarpanie się z bramką, spacer przez patio z placem zabaw dla dzieci, ławeczkami dla rodziców i dziadków, tabliczka, że psy won, kolejny domofon i winda na 15. piętro. Rafał już wie, że jadę, domofon mu zaklikał. Kilkanaście kroków ciemnym korytarzem i za rogiem – jego mieszkanie.

Kocham go i on do mnie też musi coś czuć. Inaczej nie chciałby się spotykać. Nie pisałby tych wszystkich SMS-ów. Kilka, kilkanaście dziennie. Dziś mu powiem… Szkoda tylko, że nie kupiłam tej jego tarty. Może mu powiem, że nie będzie później, że możemy razem po nią pojechać, pochodzić po Krakowskim Przedmieściu, pośmiać się z turystów, wycieczek. Wezmę go pod ramię i wszyscy będą na nas patrzeć. On piękny, ja szczęśliwa.

Drzwi były otwarte. Już czułam zapach jego perfum. Stał w salonie owinięty białym ręcznikiem. Zbudowany niczym Dawid Michała Anioła. Lśniący w słońcu wpadającym przez okno balkonowe. Minka wyraźnie niezadowolona. Nalałam sobie szklankę wody.

– Dlaczego przyjeżdżasz do mnie rowerem? To kawał drogi. Masz metro. Pół godziny. Teraz jesteś spocona, zmęczona, zakurzona… Żyłujesz na bilet czy co?

– Tak – gdy miał ten swój humorek, nie było sensu z nim dyskutować.

– Nie rozumiem cię… Kupiłaś tartę?

– Nie.

– Dlaczego?

– Nie było po drodze.

Spojrzał zdziwiony. Mnie też zdziwił mój ton. Rzeczowy, spokojny. Czy można wszystko odwrócić, przebaczyć mu, że mnie nie szanował? Równie dobrze mógł mnie bić. Jego słowa bolały bardziej niż ciosy. Jak mogłam stać się ofiarą? Przecież nigdy nie dawałam sobie w kaszę dmuchać.

Bo czułam się samotna? Bo był piękny? Nic nie usprawiedliwiało jego zachowania. A może moje usprawiedliwiała miłość? Może też nic…

– Chcesz wina? Schłodziłem – ruszył do kuchni.

Wyrzeźbione w siłowni muskuły idealnie mu się napięły. Czułam ciepło rozpływające się po całym ciele. Zaraz mnie przytuli. Może nawet wreszcie pokocha.

Wiedziałam, że tylko się oszukuję

Nic też nie cofnie tych ciosów, które już zadał. Życie z nim będzie pełne bólu ze sporadycznymi ochłapami przyjemności. Nie chcę tak. Za każdym razem jechałam do niego te 20 kilometrów rowerem, żeby coś się stało, żeby ktoś mnie powstrzymał, żebym nie dojechała. Nic takiego się nie zdarzyło i nie zdarzy. Nikt mi nie pomoże. Muszę sama…

Z kuchni dochodziły dźwięki otwierania butelki, potem brzęk kieliszków. Musiałam jak najszybciej uciec. Jak wróci, szybko się zorientuje i na pewno znajdzie sposób, żeby mnie zatrzymać. Nie byłam w stanie się ruszyć. Nogi ważyły tonę. Boże, pomóż mi.

– Już idę. Wino jest idealnie schłodzone – usłyszałam, biegnąc ciemnym korytarzem.

Czytaj także: „Nie kocham męża. Tęsknię za mężczyzną, z którym miałam romans przed ślubem. On jest ojcem mojego syna”„Wyparłem się córki, ale zrozumiałem swój błąd. Po 15 latach chcę odzyskać z nią kontakt, ale jej matka to utrudnia”„Miałam raka, straciłam dwie piersi i męża, który mnie kochał, dopóki byłam zdrowa”

Redakcja poleca

REKLAMA