Zawsze byłem w dobrych stosunkach z moją córką. Jednak po tym, co ostatnio zrobiłem, Julita nie chce mieć ze mną nic wspólnego. Od trzech miesięcy nie rozmawia ze mną, ignoruje mnie. Dla niej zniknąłem. Nie ma mnie.
Nie dziwię się jej zachowaniu. Zraniłem ją bardzo, a ta rana będzie się goiła przez długi czas. Ma prawo czuć się zawiedziona i zdradzona. Taki zachowanie nie przystoi ojcu. Dobry ojciec zawsze dba o swoje dziecko, nawet jeśli sam miałby cierpieć. Niestety, zawiodłem moją córkę na całej linii. Przez całe życie starałem się być opiekuńczym i dobrym ojcem, ale jeden mój błąd zniweczył wszystko, co dotąd zrobiłem dla Julity.
Piętnaście lat prowadziłem własną firmę
Nie była to jakaś szczególnie duża firma. Zajmowałem się głównie produkcją szaf wnękowych. Na starcie wszystko szło jak z płatka. Musiałem zatrudniać pracowników, bo zleceń było tyle, że ledwo dawałem radę je realizować.
Po czasach meblościanek ludzie zwariowali na punkcie nowoczesnych, dużych i pojemnych szaf, które sięgały od podłogi aż do sufitu. Zwłaszcza modeli z przesuwnymi drzwiami i z ogromnym lustrem na środku. Każdy, kto kilka lat temu urządzał swoje mieszkanie, czuł się wręcz w obowiązku zamówienia takiej szafy do przedpokoju czy sypialni. Zlecenia napływały jedno po drugim. Miałem coraz więcej pieniędzy na koncie i przede wszystkim czułem się bezpieczny.
Chciałem, aby moja rodzina miała zapewnione bezpieczeństwo. Kiedy mój biznes kwitł, Julita i jej mama robiły zakupy w najdroższych butikach i dwa razy w roku wyjeżdżały na zagraniczne wakacje. Zazwyczaj jechały same, bo ja musiałem zajmować się zleceniami i klientami. Wtedy działo się dużo, ale one korzystały z prosperity.
Nie miałem im tego za złe. Moim zdaniem, to zadanie mężczyzny, aby zarabiać na utrzymanie rodziny, dbać o jej komfort i edukację dzieci. Julita dostawała naprawdę wiele. Od najmłodszych lat wysyłałem ją na obozy językowe za granicą, a potem płaciłem za prywatne liceum i drogie studia. Kiedy moja sytuacja finansowa była stabilna, moja rodzina żyła w harmonii bez obaw czy problemów. Ale kiedy w pracy zaczęły się problemy, wszystko zaczęło się walić.
Pierwsze symptomy kryzysu zacząłem zauważać już trzy lata temu. Fala chińskich podróbek i dumpingowe oferty supermarketów budowlanych to coś, z czym nie miałem żadnych szans konkurować. Szybko musiałem wrócić na ziemię i walczyć o każde, nawet małe zlecenie. Złote czasy dla małych biznesów dobiegły końca. Ale nie chciałem zamykać swojej firmy. Usiłowałem ją uratować.
Aby zaoszczędzić, zwolniłem część pracowników. Sam zaś pracowałem dwa razy ciężej i dłużej. Szukałem tańszych elementów. Ale i to nie przyniosło dużych efektów. Przychody spadały z miesiąca na miesiąc. Doszło do takiej sytuacji, że przez kilka miesięcy firma przynosiła straty. Miałem poczucie, że dosłownie grunt pali mi się pod stopami.
Nie miałem pojęcia, co mam dalej robić. W mojej głowie pojawiały się coraz gorsze scenariusze: że stracę pracę, że wpadniemy w kłopoty finansowe. Było to dla mnie jeszcze bardziej bolesne, ponieważ zawsze uznawałem się za osobę odnoszącą sukcesy. Biznesmena, który osiągnął coś w życiu, na którego inni patrzą z zazdrością. A nagle, w jednej chwili we własnych oczach stawałem się kimś, kim nigdy nie chciałem być.
Zachowanie mojej żony tylko pogarszało sytuację. Zamiast być dla mnie wsparciem, zaczęła mnie atakować i podburzać naszą córkę przeciwko mnie. Nazywała mnie nieudacznikiem, który nie jest w stanie zadbać o swoją rodzinę. Szczególnie denerwujące były porównania do mężów jej koleżanek, którzy mieli lepsze pomysły na biznes. Byli według niej mądrzejsi, sprytniejsi. Tacy prawdziwi mężczyźni. A ja nie. To było dla mnie już za dużo.
Jakby mało było tego, że sam borykałem się z kłopotami, martwiłem się o rodzinę, czy będę w stanie zapewnić im godne życie, bezpieczeństwo, to jeszcze najbliższa mi osoba raniła mnie codziennie, jakby sprawiało jej to przyjemność.
Wpadłem w dołek. Coraz częściej czułem, że nie mam już sił, energii. Chciałem tylko zaszyć się w sypialni i przespać to wszystko. W tym momencie moja żona zaczęła grozić mi rozwodem.
– Nie wrócę, dopóki nie zaczniesz dbać o siebie, nie zrobisz czegoś ze swoim życiem – powiedziała pewnego dnia. Spakowała dwie walizki do auta i jakby nigdy nic, wyprowadziła się do swojej mamy.
Wówczas moja córka Julita już z nami nie mieszkała. Zdecydowała się na studia w Warszawie, oczywiście prywatne, za które to ja płaciłem miesiąc w miesiąc. Ale fakt, że nie była obecna w domu, ochronił ją przed toksycznym wpływem matki i miałem wrażenie, że nie ocenia mnie tak surowo jak żona.
Ciągle byłem w kontakcie z córką. Julita regularnie do mnie dzwoniła, interesowała się moim samopoczuciem, sprawami związanymi z pracą, pytała, czy może mi jakoś pomóc. Ale jak mogłaby mi pomóc? To przecież dziecko, które powinno skupić się na nauce i ukończeniu studiów, nie powinno przejmować się problemami niewydolnego ojca.
Okłamywałem wszystkich, że nie jest tak źle
Wciąż przesyłałem jej pieniądze na opłaty i bieżące potrzeby, mimo że już nie miałem żadnych dochodów. To, że potrafiłem przetrwać i wypełniać swoje zobowiązania wobec rodziny, zawdzięczałem jedynie oszczędnościom. Ale te również kurczyły się w przerażająco szybkim tempie.
Tak minęło ponad pół roku. W końcu zacząłem czuć, że psychicznie staje powoli na nogi, czułem się mocniejszy, pewniejszy. Zaakceptowałem fakt, że muszę zakończyć działalność firmy, pożegnać ten okres w moim życiu i rozpocząć nowy. Cóż, własny biznes to nie wszystko. "Zawsze mogę pracować dla kogoś innego, a gdy odzyskam stabilność finansową, mogę znowu otworzyć coś swojego" – tak sobie wyobrażałem moją przyszłość. Pytałem znajomych, czy nie słyszeli o jakiejkolwiek pracy, rozważałem nawet wyjazd za granicę.
I wreszcie się zdecydowałem. Przyjaciel zapewnił mi świetny kontrakt w Szwecji na budowę i wykończenie domów. Praca stolarska, którą znałem ze starych czasów. Dla biznesmena z takimi zarobkami i statusem jak ja kiedyś taka fizyczna praca wydawała się poniżająca. Znajomi kiwali głowami, robili dziwne miny, czasami nawet nieprzyjemnie komentowali, kiedy mówiłem o swoich planach. Ale ja nie zwracałem na to uwagi. Chciałem stanąć znowu na własne nogi, przestać się litować nad sobą i zacząć nowe życie.
Wszystko skomplikowało się przed wyjazdem
Najpierw zadzwonili, a później przysłali wezwanie z urzędu podatkowego. Od tej chwili sprawy potoczyły się ekspresowo. Ogromne zobowiązanie do uregulowania, nieprawidłowości w dokumentach, natychmiastowe żądanie zapłaty, proces sądowy.
Okazało się, że mój księgowy był oszustem. Jednak nie miałem już możliwości, aby mu to udowodnić. Po roku sytuacja wyszła na jaw. Byłem postawiony przed prostym wyborem. Albo w trybie natychmiastowym wpłacę pieniądze do urzędu skarbowego, albo olbrzymie odsetki mnie zrujnują, a nawet mogę zostać skazany za przestępstwo podatkowe.
Musiałem zwrócić ponad 150 tysięcy złotych. "Skąd mam wziąć tyle pieniędzy?" – zastanawiałem się nocami. Nie mogłem spać. Myśli kołatały mi w głowie. Z oszczędności zostało mi niewiele więcej niż 40 tysięcy. Nie miałem możliwości wyjechać do pracy za granicę, bo urząd natychmiast uznałby to za ucieczkę. "Co zrobić? Gdzie pożyczyć pieniądze?" – myślałem nad tym intensywnie. Przyjaciele od razu odmówili mi pożyczki, ale udało mi się dostać 30 tysięcy od rodziców. Miałem z żoną dom, ale sprzedaż nie wchodziła w grę.
W sensie prawnym to żona była jedynym właścicielem naszego domu. Już wcześniej zapisaliśmy wszystko na jej nazwisko, mieliśmy umowę o podziale majątku. Wszystko zrobiliśmy tak, aby być bezpieczni w razie jakiejkolwiek finansowej wpadki. Głównie na wypadek, gdyby nasze biznesy zaczęły podupadać. Ale teraz ten plan obrócił się przeciwko mnie. Moja żona nie chciała sprzedać domu i nie zamierzała pomagać mi spłacać długów. Zasugerowała separację. Byłem pewien, że za chwilę usłyszę, że muszę się wyprowadzić z tego domu, a żona zostawi mnie bez środków do życia.
Nie jestem pewien, czy to przez panikę i strach straciłem zdolność logicznego myślenia. Co mnie skłoniło do tego czynu. Jak mogłem wpakować się w tak olbrzymie kłopoty? Wygląda na to, że to był impuls.
Zachowałem się jak ostatnia świnia. Podstępnie, nie mówiąc nic córce, wziąłem na jej dane pożyczkę. Ekspresową, wystarczy dowód – tak to reklamują. Decyzję dostajesz w kwadrans, nie pytają o nic, a same formalności są minimalne. Niestety odsetki są spore. Wziąłem 80 tysięcy. Do zwrotu miałem ponad dwa razy więcej, a jeżeli nie zdążę spłacić w terminie rat, odsetki potrafią przekroczyć wysokość długu wielokrotnie.
Planowałem jednak spłacić wszystko punktualnie. Przyznać się Julii do wszystkiego, wyjechać za granicę, pracować i regularnie wysyłać jej pieniądze na każdą ratę. Miałem nadzieję, że zrozumie, że nie miałem innego wyjścia. "W końcu to dla niej nie będzie problemem" – usprawiedliwiałem swoje działania.
"Będzie miała kasę na swoim koncie, ja będę się tym zajmował na bieżąco, tylko musi wykonać przelew do banku". Nie przewidziałem jednak, że stracę jej zaufanie...
Nie zdążyłem jej o wszystkim powiedzieć. I to była kropla, która przelała czarę goryczy. Nie przyszło mi do głowy, że bank wyśle do niej jakieś dokumenty dotyczące długu. Zaledwie tydzień po tym, jak podpisałem umowę i wziąłem pieniądze, do Julity dotarło pismo z planem spłaty zadłużenia. Była zaskoczona. O co chodzi z tymi ratami? Jaki kredyt? Dlaczego dług jest aż tak duży? Przestraszona, natychmiast do mnie zadzwoniła. Musiałem się jej do wszystkiego przyznać, nie miałem innego wyboru. Zaczęła płakać. Odłożyła słuchawkę. Wysłała mi tylko wiadomość SMS, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego.
Przyjechała do mnie następnego dnia
Przywiozła ze sobą pieniądze. Nie miałem pojęcia, skąd wzięła aż tyle. Kto jej pożyczył 80 tysięcy. Nie patrząc mi w oczy, powiedziała, że pożyczyła od kolegi. Miała bogatego chłopaka, może to kasa od jego rodziców. Traktowała mnie wyjątkowo obcesowo, nie chciała ze mną rozmawiać. Kazała mi wsiąść do samochodu i razem pojechaliśmy do banku.
Od razu spłaciła cały mój dług, który formalnie był na jej nazwisko. Zmusiła mnie do założenia konta w Biurze Informacji Kredytowej. Chciała mieć pewność, że nie zaciągnę znowu kredytu na jej konto. Nie protestowałem. Poczułem się strasznie upokorzony. Siedziałem obok niej jak małe dziecko, niesforny uczeń, za którego postępowanie matka musi przepraszać dyrektora szkoły. Załatwiliśmy wszystko. Nie zapytała mnie, czemu to zrobiłem. Na koniec powiedziała mi tylko, że powinienem iść do pracy, wyjechać, zacząć zarabiać i kiedyś jej zwrócić te pieniądze.
Od tego czasu Julita ze mną nie rozmawia. Nie odbiera ode mnie telefonu, nie pozwala mi przeprosić. Uważa najwidoczniej, że nie tylko zrobiłem coś złego, ale według niej przestałem być ojcem.
– Tata nie powinien robić czegoś takiego swojemu dziecku – powiedziała. – Tata, jeśli ma problem, powinien przyjść, powiedzieć, co się dzieje, poprosić o pomoc. Nie powinien wpędzać swojego dziecka w takie tarapaty.
To prawda. Aktualnie mam pracę w Norwegii. Moje zarobki są całkiem dobre, jeśli porównać je do polskich standardów. Otrzymałem już dwie wypłaty. Dwa razy przesłałem Julicie po trzy tysiące. Mam zamiar rzetelnie spłacać moje zobowiązania. Może kiedyś uda mi się spłacić największe z nich – dług, który zaciągnąłem jako ojciec.
Czytaj także:
„Koleżanka z pracy uwodziła mnie dekoltem i zalotnym spojrzeniem. Chciała zrobić karierę przez łóżko”
„Matka zabroniła pochowania jej w jednym grobie z ojcem, bo miała powód. Szukała sobie miejsca na innym cmentarzu”
„Matka twierdzi, że ślub kościelny to chrześcijański obowiązek. Na klęczkach błaga Boga, bym się opamiętał”