„Wolałem spędzić święta z obcymi ludźmi niż w domu pełnym kłótni. I dobrze, bo dzięki temu znalazłem miłość mojego życia”

zakochana-para.jpg fot. Adobe Stock, fizkes
„W Irce było coś niesamowitego, chciałem tego wieczoru mieć ją tylko dla siebie, porozmawiać z nią, pośmiać się. Nie ja jeden. Ludzie garnęli się do niej, coś opowiadali, a ja stałem i patrzyłem z daleka na jej drobną postać. Aż trudno uwierzyć, że ktoś tak niepozorny ma w sobie tyle energii i radości. Przyciągała innych jak magnes. Nie mogłem oderwać od niej wzroku”.
/ 27.01.2023 19:15
zakochana-para.jpg fot. Adobe Stock, fizkes

Zawsze zazdrościłem innym świątecznego nastroju i rodzinnego świętowania Wigilii – szczerych życzeń, wyjątkowej wieczerzy, wspólnych kolęd. U mnie w domu wszyscy się złościli, kłócili i mieli wzajemne pretensje. Niby zaczynało się spokojnie, ale gdy zbliżał się zmierzch, atmosfera gęstniała.

– Miałeś przygotować żłóbek! I co? – wrzeszczał tata. A właściwie przybrany tata. Byłem adoptowany, co często dawano mi odczuć, zwłaszcza po narodzinach Hani.

– W tym roku Hania chciała to zrobić – broniłem się nieśmiało – ja miałem przynieść i ustawić choinkę.

– Nie wysługuj się młodszą siostrą!

– Zamiast się kłócić, lepiej mi pomóżcie w kuchni – wołała mama znad garnka barszczu – nie zdążę wszystkiego sama ogarnąć. Zaraz przyjdą goście.

– Niech Hanka się ruszy – zaordynował ojciec – ja muszę teraz wysłać świąteczne maile z życzeniami.

– Jeszcze tego nie zrobiłeś? Wszystko zawalasz, a potem ja mam urwanie głowy – strofowała mama, a ja czułem, że zaraz zaczną na siebie wrzeszczeć.

I tak było. Co roku tak samo. I po co nam święta? Dla nas to z pewnością nie był czas pokoju i miłości.

Tęskniłem za ciepłem i życzliwością

Tuż przed wieczerzą nie było lepiej.

– Jak nakryłaś do stołu? A gdzie dodatkowy talerz? – mama nie ukrywała pretensji do Hani, a ta o mało się nie popłakała.

– Zaraz to załatwię – zaoferowałem, żeby tylko nie doszło do łez.

– Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej – brnęła mama. – Jak zwykle wszystko na mojej głowie, żadnej pomocy, żadnego wsparcia… – lamentowała.

– Ewka, daj spokój, przecież to Wigilia – nieśmiało próbował ją udobruchać ojciec.

Podczas wieczerzy wszyscy starali się zachować spokój, ale było to raczej sztywne milczenie, co jakiś czas przerywane kilkoma słowami: „proszę o dokładkę”, „podaj mi chleb”, „pyszny karp”. Potem wyciąganie podarków, oglądanie telewizji, chowanie się po kątach. Pozory prawdziwego świętowania. A gdzie duch Bożego Narodzenia?

Nie było jeszcze późno, zabrałem Ringo, mojego psa, na długi spacer. Minąłem kilku obcych ludzi, złożyliśmy sobie życzenia, które brzmiały serdeczniej niż te, jakie słyszałem każdego roku od przybranych rodziców przy wigilijnym stole. W ten magiczny czas tęskniłem za życzliwością i ciepłem ludzkich serc. Obiecywałem sobie w duchu, że w moim przyszłym domu będzie zupełnie inaczej. Gdy tylko skończę studia, wyprowadzę się i będę żył po swojemu. Już niedługo…

Zamyślony doszedłem do katedry. Zostało jeszcze sporo czasu do pasterki, ale wokół świątyni kręcili się młodzi ludzie. Pewnie jacyś wolontariusze, czytałem o nich ostatnio, zajmują się pomocą społeczną czy czymś takim. Zaskoczony rozpoznałem wśród nich koleżankę z roku, Irkę. Właściwie ledwie ją znałem, czasem mijaliśmy się w czytelni albo w drodze na wykłady.

– Wesołych Świąt! – zawołałem, podbiegając do niej.

– Wesołych Świąt! Dobrze, że jesteś, przyda się pomoc – uśmiechnęła się serdecznie, wstawiając na pakę swojego samochodu jakieś wielkie kartony, ciężkie garnki, za którymi ciągnęły się zapachy domowej kuchni, transportery na ciasta, opakowane półmiski pełne kolorowych sałatek. Wzięła mnie omyłkowo za wolontariusza, nie wyprowadzałem jej z błędu.

W domu i tak nikt na mnie nie czeka

– Daj, wstawię to – zaoferowałem się, widząc, jak taszczy ogromne i ciężkie pudło.

– No, możemy już chyba jechać – zawołała, kiedy w samochodzie nie było ani skrawka wolnego miejsca. – Wsiadaj, czas na nas.

– Ale ja jestem z psem – nie miałem pojęcia, jak zareagować, byłem kompletnie zaskoczony. Chciałem spędzić z Irką ten wieczór, cokolwiek by mnie czekało. W domu i tak nikt za mną nie tęsknił.

– Zabierzemy go ze sobą. Może o północy powie nam coś ciekawego – zaśmiała się i już wskoczyła za kierownicę. Jechaliśmy przez puste ulice, nie wiedziałem dokąd, ale nie przeszkadzało mi to. Siedziałem koło roześmianej, energicznej dziewczyny i to było dla mnie wtedy najważniejsze. Jechaliśmy gdzieś za miasto.

Wreszcie dotarliśmy na miejsce. Irka zaparkowała samochód pod Domem Integracji Promień, zadzwoniła do wielkiej bramy i gdy nas wpuszczono, z miejsca zabrała się za rozładunek auta. Pomagałem we wszystkim, przysłuchując się dźwiękom płynącym z otwartych okien budynku – wrzało tam od ludzkich głosów, pomiędzy które wmieszały się słowa śpiewanych kolęd.

Co my tu robimy? – zapytałem wreszcie, bo nie mogłem się doczekać wyjaśnień.

– Jak to co? Wigilia dla samotnych – wytłumaczyła, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie. – Łap się za pudła, trzeba to zanieść do środka.

Wnosiłem wszystko po kolei. W Promieniu było tłumnie i wesoło. Inaczej wyobrażałem sobie Wigilię dla samotnych. Sądziłem, że jest smutna, pełna starych, ubogich i schorowanych ludzi, biernie przyglądających się przygotowaniom. Nic z tych rzeczy: dokoła kręcili się panowie w średnim wieku, panie o siwych włosach, dziewczyny o wyzywającym makijażu, kloszardzi z okolicznych parków, eleganckie kobiety w średnim wieku, wyrostki w obszarpanych łachach, kobiety z małymi dziećmi, kilku Ukraińców… Wszyscy uśmiechnięci, rozgadani.

Nikt nie stał sam, każdy chciał pomagać w przygotowaniach. Kilka osób rozkładało jednorazowe naczynia i sztućce, kolejne ustawiały potrawy, ktoś mieszał kompot z suszu, inni wnosili krzesła i rozkładane stoliki, na których nawet pojawiły się obrusy. Młody ksiądz ułożył opłatek, wolontariusze podgrzewali barszcz, smażyli karpia. W kącie pyszniła się okazała choinka.

Gdy wszystko było wreszcie przygotowane, młody kapłan uciszył zgromadzonych i po krótkiej modlitwie przełamał się opłatkiem z najbliżej stojącymi osobami. W ślad za nim ruszyli pozostali. Każdy składał życzenia każdemu, wycałowało mnie mnóstwo obcych ludzi, usłyszałem dziesiątki szczerych słów, od których ściskało mi się ze wzruszenia gardło. Ringo został wygłaskany za wszystkie czasy, nikt go nie odganiał. Irce życzono szczęścia, spełnienia marzeń, samej radości, wspaniałego męża i kochającej rodziny. Skąd ci wszyscy ludzie ją znali? Spytałem o to podczas poczęstunku.

Nic nie będzie już takie jak dotąd

– Jestem sama, od śmierci taty nie mam nikogo bliskiego. Trafiłam tutaj jak wszyscy. Trochę pomagam przy organizacji, coś przywiozę, ugotuję – odparła skromnie. – Takie tam zwykłe rzeczy…

– Wcale nie takie zwykłe – oceniłem. – Ci ludzie czekają na nie cały rok!

W Irce było coś niesamowitego, chciałem tego wieczoru mieć ją tylko dla siebie, porozmawiać z nią, pośmiać się. Niestety, nie ja jeden. Ludzie garnęli się do niej, coś opowiadali, a ja stałem i patrzyłem z daleka na jej drobną postać. Aż trudno uwierzyć, że ktoś tak niepozorny ma w sobie tyle energii i radości. Przyciągała innych jak magnes, mnie także. Nie mogłem oderwać od niej wzroku. W jednej chwili ta Wigilia zmieniła się w najszczęśliwszy dzień mojego życia. Przyjrzałem się po raz kolejny sali pełnej ludzi samotnych na co dzień. Irka była jedną z nich. Właściwie ja też.

– Jakie to szczęście, piesku, że poszliśmy dziś na spacer – powiedziałem do Ringa, głaszcząc go po głowie. Czworonożny przyjaciel, do tej pory jedyny prawdziwy, szczeknął jakby na znak zrozumienia.

Niestety, nic nie trwa wiecznie, nadszedł w końcu czas pożegnań. I znów mogłem siedzieć sam na sam z Irką w aucie. Ringo ułożył się wygodnie na tylnym siedzeniu. Czekała nas dość długa droga powrotna. Energia mojej towarzyszki była niewyczerpana, udzielała się też i mnie. Planowała przygotować również sylwestra dla samotnych.

– Bal kotylionowy to jest to! Może uda nam się połączyć ludzi na zawsze – wykrzyknęła rozentuzjazmowana – nikt nie powinien żyć samotnie. Wiem coś o tym…

Dojeżdżaliśmy do centrum. Zaoferowała, że podrzuci mnie pod dom. Ringo nie miał najmniejszej ochoty wyłazić z ciepłego samochodu wprost na padający śnieg. Mnie zaś trudno było rozstać się z dziewczyną, dzięki której spędziłem najwspanialszy wieczór wigilijny. Przeciągałem rozstanie jak tylko mogłem. Zaproponowałem spacer z psem. Ringo nie był zachwycony, brodząc łapami w śniegu. W dodatku smycz zaplątała się wokół jakiegoś drzewa. Rozplątywałem ją cierpliwie, a Irka rozglądała się z nudów dookoła.

Patrz, jemioła! – zawołała nagle z błyskiem w oku. Nie pojmowałem, co takiego może być w zwykłej jemiole.

– Świąteczny pocałunek pod jemiołą daje szczęście i spełnienie marzeń – wyjaśniła Irka i lekko musnęła mnie ustami, a jednak był to najwspanialszy pocałunek w moim życiu – spontaniczny, szczery, radosny. I wtedy pojąłem, że nic nie będzie już takie jak dotąd.

Tej Wigilii nieoczekiwanie otrzymałem od losu cudowny dar, który odmienił wszystko. Była nim Irka.

Czytaj także:
„Mój o 10 lat starszy kochanek w święta wybrał >>ukochaną<< żonę i dzieci. Mnie nawet nie złożył życzeń”
„W święta miałam zostać sama jak palec. Z córką i synem byłam pokłócona. A przyjaciółka postanowiła wyjechać”
„Kochanek przygotował dla mnie w święta niespodziankę. Spodziewałam się oświadczyn, a nie kopa w tyłek na do widzenia”

Redakcja poleca

REKLAMA