Gapiłam się w ciemność za oknem. Czasem mignął jakiś oświetlony budynek, wstążka drogi, auta stojące na przejeździe… Pociąg wiózł mnie do domu. Za szybko! Co ja powiem ciotce? Jak wytłumaczę, że w pół roku zawaliłam studia? Sama wybrałam anglistkę na uczelni w innym mieście. Zachciało mi się niezależności i nawaliłam. Sesja tuż-tuż, a mnie brakowało aż trzech zaliczeń. Bez nich nie zostanę dopuszczona do egzaminów. Co gorsza, nawet już starać mi się nie chciało. Łzy zapiekły mnie pod powiekami.
Ciotka Beata nie zrozumie, jest obowiązkowa do bólu. Bez wahania zaopiekowała się mną po śmierci moich rodziców, choć pojawienie się jedenastoletniej siostrzenicy mocno namieszało w jej poukładanym życiu. Czy przeze mnie nie założyła własnej rodziny? Wątpliwe. Raczej spore wymagania względem siebie i innych sprawiły, że nigdy się nie zakochała. Tym bardziej nie zrozumie.
Z miłości zwariowałam, na mózg mi padło
Nie przyznałam się, że dostałam ciekawszą propozycję zarobkowania niż korepetycje. Od kilku miesięcy grałam na klawiszach w zespole. Na stancji też już nie mieszkałam, tylko w wynajętej przez Marka garsonierze.
Tam wiłam nam gniazdko, tam czekałam, nie mając głowy do nauki. Romans z facetem starszym o 10 lat nie należał do najmądrzejszych posunięć. Ale miłość nie wybiera, a Marek był cudowny. Najcudowniejszy facet pod słońcem, zaraz po moim tacie. Też muzyk, gitarzysta i lider naszego zespołu. No dobra, miał żonę – spora komplikacja. I dzieci – jeszcze gorzej. Ale nie układało mu się w małżeństwie, męczył się, ożenił z musu, bo dziewczyna zaszła w ciążę. To mnie kochał! Obiecywał, że się rozwiedzie, ale jeszcze nie teraz. Zgodziłam się poczekać na odpowiednią chwilę.
A teraz telefon milczał…
Czułam, że Beata nie pochwali moich decyzji i spychałam to niewygodne przeczucie w kąt umysłu. Żyłam, oddychałam i myślałam miłością, która w moim mniemaniu usprawiedliwiała wszystko.
Przeciągające się czekanie na telefon też? Znowu poczułam zdradliwe łzy. Czemu nie odbierał, gdy dzwoniłam? Czemu choćby esemesa nie wysłał?!
Kocham, tęsknię. Dwa słowa, nie żądałam chyba za wiele… A może wcale nie tęsknił? Może pochłonięty rodzinną atmosferą zapomniał o mnie? Jezus Maria! Aż podskoczyłam, gdy za oknem przemknął ekspres. Pędził w drugą stronę. Daleko od tych przeklętych świąt, na które nie miałam nastroju. Najchętniej zakopałabym się po uszy w łóżku i przespała do nowego roku. Zero szans. Wszelkie odstępstwo od utartych zwyczajów postawi radar ciotki na baczność. Gdyby tylko Marek dał znać. Jeden malutki znak, a życie od razu nabrałoby piękniejszych barw…
Przecież… chyba mnie nie unikał?!
Tak jak ja informowania ciotki o tym, co się ostatnio działo w moim życiu. Nie. To niemożliwe. Kocham go, a on kocha mnie. Mówił, że kocha, że jestem najważniejsza, że mi to udowodni, ale jeszcze nie teraz, bo dzieci są za małe. A kiedy będę dość duże? Czy na rozwód jest właściwa pora? Z punktu widzenia dzieci? Nastolatki, z chaosem w głowie i uczuciach, zbuntowane przeciw dorosłym i całemu światu, wcale nie przyjmą rewolucji w domu lepiej, spokojniej niż maluch. Chyba wręcz gorzej. Więc po co czekać?
I jakim cudem, skoro zmuszał się do tego małżeństwa z powodu wpadki, dorobił się aż trójki dzieci? Te pytania budziły we mnie lęk, pragnienie wczołgania się w mysią dziurę i chęć, by zaklinać telefon: zadzwoń, zadzwoń, no, zadzwoń wreszcie, draniu! Beata wyszła po mnie na dworzec. Uzbroiłam się w promienny uśmiech.
– Witaj, ciociu.
– Witaj, skarbie, coś mizernie wyglądasz.
Nie dała się nabrać na sztuczny uśmiech i przytulając mnie, obmacała po żebrach.
– Schudłaś. Oczy jak dziury w kocu. Płakałaś? Co się dzieje? Dzwoniła pani Józefa z pytaniem, czy może odnająć twój pokój, bo ponoć się wyprowadziłaś… Tak? Dokąd? Dlaczego? Co ty, dziecko, kombinujesz? Gdzie teraz mieszkasz, skoro nie na stancji? Studiujesz jeszcze w ogóle? – zasypała mnie lawiną pytań.
To by było na tyle w kwestii ukrycia przed Beatą moich kłopotów. Może nie znała się na dzieciach, gdy przygarniała mnie po swój dach, ale teraz miała rentgen w oczach i czułam się pod jej spojrzeniem jakbym była prześwitująca. Nie od razu tak było, nie stała się taka z dnia na dzień. Musiała dopiero przywyknąć do roli zastępczej matki. Kochała mnie, ale czasami odnosiłam wrażenie, że trochę jej przeszkadzam. Stąd dodatkowe lekcje angielskiego i kontynuowanie nauki w szkole muzycznej, choć była ona „wymysłem” taty, tego grajka i lekkoducha, jak nazywała swojego szwagra.
Pierwszych wakacji po śmierci rodziców też nie spędziłyśmy razem. Wysłała mnie na kolonie w górach, potem na obóz językowy za granicę; resztę lata spędziłam z kuzynostwem. Tak naprawdę zaczęłyśmy się dogadywać i lepiej poznawać z ciotką Beatą, kiedy poszłam do liceum. Wreszcie dojrzałam na tyle, by stać się dla niej partnerem do rozmowy. Zaprzyjaźniłyśmy się i teraz czytała we mnie jak w otwartej księdze.
– Proszę, ciociu… – jęknęłam, wykręcając się od zeznań na peronie. – Daj odsapnąć. Gdzie „miło cię widzieć, jak fajnie, że jesteś”? Od razu przesłuchanie?
– Nie bajeruj. Nie jesteś jeszcze gotowa do zwierzeń? Okej, poczekam. Wracasz na uczelnię dopiero w styczniu, mamy czas. I… oczywiście, że się stęskniłam.
Uśmiechnęła się i jeszcze raz mnie przytuliła, tym razem z całych sił, ciepło, bez sprawdzanie jakości mojej cielesności. Trudno unikać się w jednym domu, ale jakoś mi się udawało. Skupiłam się na porządkach, pichceniu, ubieraniu choinki i pakowaniu stosu prezentów kupionych przez ciotkę. Bo ja… tu też nawaliłam. Nawet dla Beaty nic nie miałam, nic nie przywiozłam, prócz smętnych wieści.
W przeddzień Wigilii udało mi się kupić w centrum handlowym śliczną porcelanową pozytywkę. Wykosztowałam się, ale dałabym dużo więcej, żeby jakoś osłodzić ciotce nieuchronny zawód.
A potem przyszła Wigilia. Od rana czekałam na telefon od Marka. Szykując się do wyjścia, wciąż sprawdzałam pocztę, bo może się coś zepsuło. Nie… Po prostu milczał, na esemesy uparcie nie odpowiadał.
– Zamierzasz przy wieczerzy też tak komórką żonglować? – spytała ciotka z kpiącym uśmieszkiem.
Zarumieniłam się. – Wyłącz ją i zapomnij. Najlepiej zostaw ją w domu. Więcej… godności – poradziła.
Łatwo powiedzieć! Pewnie domyśliła się, że świruję z powodu faceta. Ale skoro nigdy nie była zakochana, skąd mogła wiedzieć, co przeżywam? Aż dygotałam z niepokoju i tęsknoty. Ale zostawiłam komórkę, by nie prowokować ciotki. Tylko mi brakowało jej ironicznych komentarzy… Zresztą u kuzynostwa panował taki rejwach, że i tak bym jej nie usłyszała.
Na parę godzin zapomniałam o dręczącej niepewności. Śpiewałam ze wszystkim kolędy, dałam się namówić, by zagrać na pianinie, i niemal wzruszyłam się do łez drobnymi, ale licznymi podarkami. Nabrałam wiatru w żagle, nowej nadziei. Po powrocie na pewno znajdę wiadomość od Marka.
Tym większy spotkał mnie zawód…
Nic. Ani słówka! Tamy runęły. Pobiegłam do swojego pokoju i poryczałam się jak dziecko, wciskając twarz w poduszkę, żeby ciotka nie usłyszała żałosnych szlochów. Jednak… przyszła. Chyba miała dość czekania, aż będę gotowa. Przyszła z kubkiem gorącego mleka z miodem i książką, jak wtedy, gdy miałam anginę i byłam okropnie marudna.
Beata rzadko pokazywała wrażliwszą część siebie, jakby uczucia zamknęła w szczelnej puszce. Ale często sama jej obecność, kpiący uśmiech, krótki, acz silny uścisk wystarczyły, by postawić mnie do pionu. Dawała mi dużo swobody, zarazem nie pozwalała się nad sobą użalać. Skoro już musiałam stracić rodziców, dobrze, że trafiła mi się taka opiekunka. Czujna jak sejsmograf i mocna jak skała.
Usiadła przy łóżku i zaczęła mi czytać. Nie skupiałam się na słowach „Opowieści wigilijnej”, którą znałam na pamięć. Spokojny głos Beaty działał jak balsam. Łzy obeschły, wypiłam mleko.
– Opowiadaj – zaordynowała ciotka.
Wszystko zeznałam, jak na spowiedzi. O Marku, grze w zespole, garsonierze, braku zaliczeń i groźbie zawalenia roku. Niczego nie ukryłam. Miałam dość przemilczeń, kłamstw. Potem czekałam na wyrok lub choćby pełne politowania spojrzenie w stylu „coś ty sobie, naiwna, głupiutka dziewczyno, myślała”.
Ale Beata dziwnie pobladła i zamilkła na długą chwilę. Już myślałam, że się nie odezwie, że nijak nie skomentuje tego, co usłyszała, że zostawi mnie samą z moim wstydliwym wyznaniem i żenującą sytuacją.
– Po pierwsze, studia – powiedziała w końcu. – Poradzisz sobie, wierzę w ciebie, zaweźmiesz się, przyłożysz i pokonasz tę górę. Po drugie, gra w zespole. Cieszę się, że odnalazłaś pasję, masz to w genach. Tylko musisz właściwie ustalić priorytety. Najpierw nauka, potem hobby. Też ufam, że to pogodzisz. Po trzecie, ten cały… Marek.
– Wiem, co powiesz – przerwałam jej. – Muzyk to nic dobrego, lekkoduch jak tata.
No i udało mi się wkurzyć Beatę. Bladość zastąpiły rumieńce.
– Nie waż się – wycedziła – porównywać tego drania ze swoim ojcem. Mogłam nie pochwalać jego stylu życia, ale był porządnym człowiekiem. Kochał ciebie, twoją matkę i nigdy by was nie zdradził. Przenigdy, choć okazji miał niemało.
– Ale… – zająknęłam się, zbita z pantałyku. – Więc chodzi ci o to, że Marek jest żonaty? No ale ja o tym wiedziałam i zgodziłam się przez jakiś czas na rolę tej drugiej.
Beata westchnęła ciężko.
– Każdy popełnia błędy. Nawet starsze i teoretycznie mądrzejsze od ciebie kobiety dają się omamić podobnym cwaniakom. Egoistom, którzy obiecują złote góry i nigdy nie dotrzymują słowa. To my, te drugie, ponosimy największe koszty, ostatecznie zostając z niczym, bez miłości, rodziny, dzieci…
– My…? – oniemiałam z wrażenia. – Znaczy… ty też?!
– Tak, ja też. Zakochałam się w koledze z pracy. Zwodził mnie, przysięgał rozwód, nie pozwalał odejść, manipulował jak kukiełką. To trwało kilka lat, taka szarpanina, rozstania i powroty. Czuję się winna wobec ciebie. Okropnie. Pamiętasz, jak w wakacje po śmierci rodziców wysłałam cię z domu? Przeżywaliśmy wówczas nawrót uczucia i wolałam spędzić czas z kochankiem niż z tobą. Do dziś się tego wstydzę. I żałuję. Zwłaszcza że to dzięki tobie, Jowitko, znalazłam w sobie siły, żeby w końcu, po latach, raz na zawsze z nim zerwać. A teraz ty popełniasz moje błędy. Gdybym wcześniej z tobą porozmawiała, przestrzegła, może byłabyś ostrożniejsza, ale… No cóż, romans z żonatym draniem to nie jest sprawa, którą chciałoby się chwalić przed nastoletnią siostrzenicą.
– Mój Marek jest inny – szepnęłam.
Rewelacje ciotki wstrząsnęły mną do głębi, pozwoliły lepiej ją zrozumieć. Jej samotność, serce zamknięte na klucz. Jednak historia nie musiała się powtórzyć.
– Kocha mnie – upierałam się.
– Jasne, że cię kocha – pokiwała smętnie głową. – Kiedy mu to pasuje, kiedy w niczym nie przeszkadza.
Beata wyprostowała się, na jej ustach pojawił się znajomy kpiący uśmieszek.
– Niech zgadnę. Czym wytłumaczył, że teraz nie może się rozwieść? Dzieci. Niech podrosną, choć podstawówkę skończą.
Pąs na mojej twarzy wystarczył za całą odpowiedź.
– Potem będzie gimnazjum, liceum…Zestarzejesz się, czekając. Kolejny test. Nie daje znaku życia, bo prosił, byś w ten specyficzny świąteczny czas nie stawiała go w krępującej sytuacji. Prawda? Po minie widzę, że tak. Więc dotrzymaj słowa. Nie odzywaj się do niego, zamiast słać wieści co godzinę. Ciekawe, ile wytrzyma. Daję mu góra dobę. Gdy poczuje, że mu się wymykasz, zaraz zacieśni sieć. Tacy jak on niełatwo wypuszczają zdobycz z łap. Przekonaj się. O nic więcej nie proszę. Zrobisz, jak uważasz, ale posłuchaj rady doświadczonej „tej drugiej”. Może oszczędzisz sobie czasu, złudzeń, łez…
To mogłam zrobić.
Wyznania Beaty mocno nadwątliły moją wiarę w czystość intencji Marka. Jednak wciąż miałam nadzieję, że nie jest takim cynicznym draniem, jak podejrzewała ciotka. Wyłączyłam komórkę, zapominając o niej do końca pobytu w domu. Uczyłam się. Kułam jak dzięcioł i nieźle mi szło, gdy nic nie rozpraszało mojej uwagi. Przed wyjazdem sięgnęłam po telefon. Poczta głosowa była przepełniona, esemesów chyba ze sto. Pierwszy wysłany dobę po wyłączeniu komórki. Naraz poczułam, że się duszę, jakby oczka sieci już zaciskały się na mojej szyi. Jezu, uciekaj, idiotko, ratuj się!
– A w kwestii stancji… Co mam powiedzieć pani Józefie? – spytała ciotka, gdy dotarłyśmy na dworzec. Czekała na odpowiedź, niemal wstrzymując oddech.
– Nic – mruknęłam. – Sama jej powiem, że wprowadzam się z powrotem.
Kamień, który spadł Beacie z serca, aż zadudnił o płyty peronu.
Czytaj także:
„Mąż zdradzał mnie z moją przyjaciółką, gdy dzieci spały za ścianą. Nakryłam ich, bo wróciłam wcześniej do domu”
„Co roku z moim facetem dorabiamy sobie jako kolędnicy. Zarabiamy na tym ok. 5 tysięcy złotych”
„Po wypadku trafiłam na wózek. Odtrąciłam ukochanego, bo nie chciałam, żeby marnował sobie życie z niepełnosprawną”