Czterdziestka u faceta to dziwny wiek: jednemu rodzi się dziecko, drugiemu wnuk, a trzeciemu matka żony szuka. Ja należałem do trzeciej kategorii. Od kiedy zainteresowałam się dziewczynami, unikałem poważnych związków.
Nie byłem typem donżuana, co podrywa kilka lasek naraz, a po każdej imprezie ląduje w łóżku z inną. Byłem wierny i kilka moich romansów trwało dłużej niż rok, ale gdy romans zaczynał dryfować w kierunku jakichś zobowiązań bardziej na serio, kończyłem temat. Nie czułem pociągu do wspólnego mieszkania ani tym bardziej do tworzenia podstawowej komórki społecznej. Żadnego wicia gniazda dla pisklaków.
Przecież teraz nikt nie żeni się przed 30-tką!
Na początku nie chciałem, żeby ktokolwiek przeszkadzał mi w nauce. Architektura to ciężki kierunek, a ja nie poszedłem na niego dla kaprysu. Więc towarzystwo dziewczyn było pożądane, ale wtedy, kiedy ja tego chciałem. Na moich warunkach.
Po studiach musiałem zasuwać jak koń pod górę, żeby wyrobić sobie nazwisko i reputację. A chciałem to zrobić jak najszybciej, żeby dostać robotę w dobrym biurze architektonicznym, gdzie będę mógł się wykazać i czegoś nauczyć. Nie po to kończyłem studia z pierwszą lokatą, żeby teraz projektować altanki letniskowe. Miałem apetyt na więcej i sięgałem po to.
Szedłem zgodnie z moim planem, zmieniając firmy na coraz lepsze, a po sześciu latach byłem już znany w środowisku. Stolica, dobry samochód, ładny apartament… I kobiety, które kręciły się wokół mnie. Każda była piękna i pociągająca, ale żadnej nie widziałem u swego boku za rok, dwa, pięć, dwadzieścia lat.
Kto teraz żeni się przed trzydziestką? Na razie chciałem coś osiągnąć, a nie mieć żonkę, gromadkę dzieci, psa i kota. Nie, zdecydowanie za wcześnie na te miody i smrody. Piąłem się po szczeblach kariery i za dobrze mi szło, żebym powiedział sobie: okej, wystarczy, teraz poproszę zestaw tatusia roku, kaszki, pieluszki, nieprzespane noce, te sprawy. Nie, dziękuję.
Miałem jeszcze czas, by szukać tej jedynej
Teraz potrzebowałem obok siebie kobiety, która czasem dotrzymałaby mi towarzystwa, której nie wstydziłbym się zabrać na firmową imprezę i która nie marudziłaby mi nad głową… Do marudzenia miałem matkę.
– Weź się ożeń, synu, mówię ci, zanim będzie za późno. Zanim te porządne zostaną zajęte, a ty się nawyków starokawalerskich nabawisz.
– Oj, mamo… – przewracałem oczami.
– Jak przyjdzie czas, to się rozejrzę – tłumaczyłem.
Potem przestałem się tłumaczyć, a zacząłem unikać rodzinnych spotkań i nie odbierałem telefonów od matki. Chyba zrozumiała, bo przestała mnie męczyć. Trochę odetchnąłem… Moja kariera powoli docierała do tego punktu, w którym chciałem się znaleźć.
Kierowałem zespołem architektów w dużej korporacji, miałem sporo kasy, nie musiałem kupować mieszkania na kredyt. Służbowy samochód wzbudzał zazdrość kumpli i sąsiadów. Skończyłem czterdzieści lat i stwierdziłem, że pora rozejrzeć się za żoną, za matką moich przyszłych dzieci, bo za chwilę będę wiekowo bardziej na dziadka pasował niż ojca.
Miałem już właściwie wszystko, czego chciałem, mogłem więc nieco rozluźnić koncentrację na pracy i skierować część uwagi na miłość. Najpierw rozglądałem się wśród znajomych – może mieli jakieś interesujące koleżanki, siostry albo kuzynki do wzięcia.
Potem zacząłem odwiedzać różne miejsca. Kluby muzyczne, teatry, kina, modne knajpy i puby. Bez powodzenia. Ściągnąłem więc aplikacje randkowe i umawiałem się via internet.
Okazało się, że 40-tka to dziwny wiek
– Nie rezygnuj – powtarzała mama. – Miłość od pierwszego wejrzenia to mit.
Racja. Nie zrażałem się więc i kolejny raz wyskakiwałem po pracy na kawę czy kolację. Niestety, byłem coraz bardziej rozczarowany. Nagle okazało się, że czterdziestka to dziwny wiek dla faceta. Niby jest na takim etapie, że lecą na niego kobiety od dwudziestek po pięćdziesiątki.
Czyli powinienem mieć wybór najszerszy z możliwych, każda opcja w zasięgu ręki, a jednak… Te młodsze widziały głównie mój samochód, zegarek, modne ciuchy i gustownie urządzony apartament.
Było miło, dopóki sponsorowałem randki, kupowałem prezenty i zabierałem je na firmowe bankiety, choć po kilku razach przestałem. Gdy odkryłem, że można się zbłaźnić, przychodząc z kimś, kto myli Stachurę ze Stachurskim, a Picassa z Pikachu. Przerzuciłem się więc na te starsze, mimo oporów mamy.
– No nie wiem, synek, nie wiem. Kobiety po przejściach to twardy orzech do zgryzienia – ostrzegała. – Nie ty będziesz dla nich najważniejszy, lecz spokój i bezpieczeństwo, jakie im zapewnisz. No i ojcem może zostaniesz, ale ich dzieci, nie swoich.
Kobiety w moim wieku rzadko miały „czystą kartę”. Najczęściej były już po rozwodzie, a nawet dwóch, albo dopiero w trakcie. Nie były paniami swojego losu, bo mieszkały z dziećmi, i te dzieci były dla nich pępkiem wszechświata. Co rozumiałem, ale oczekiwały ode mnie szybkiego określenia się, a ja mimo wszystko nie chciałem działać pod presją.
Bywało, że znowu czułem się jak bankomat
No i widać starokawalerstwo dawało już o sobie znać, bo nie byłem gotów na wpuszczenie do serca, domu i życia kobiety z całym bagażem jej przeszłości i dobrodziejstwem inwentarza.
Bywało, że znowu czułem się jak bankomat, który tym razem ma fundować wyjścia do parku rozrywki i rodzinne wakacje. Słuchając ich wynurzeń, jaką to gehennę przeszły ze swoim byłym, nie rozumiałem, jakim cudem chcą się jeszcze z kimkolwiek związać. Na ich miejscu zamknąłbym się jak ślimak w skorupce. Gdy zwróciłem się ku kobietom starszym od siebie, matka mało zawału nie dostała.
– Oszalałeś, dziecko?! Szans na wnuki chcesz mnie pozbawić? Późne macierzyństwo? Bez żartów! Moda modą, ale nas, kobiety, ogranicza biologia.
Pomijając ten istotny szczegół, przy starszych od siebie kobietach, nawet o parę lat, czułem się jak… trofeum. Były zachwycone, że jestem młodszy, bo to dowodziło, że ciągle są atrakcyjne i mają branie. A jedna umówiła się ze mną w restauracji, którą prowadził jej mąż, żeby mu dopiec. Cud, że nie dostałem po twarzy, bo facet się ostro wykurzył.
Miałem dość takiego traktowania i postanowiłem w ogóle odpuścić sobie randkowanie. Widać nie każdemu pisana jest druga połówka.
– Synuś, co z tobą? – wzdychała mama. – Co ty robisz z tym swoim życiem? Na co ci te kariery, nagrody, pieniądze, drogi apartament i wczasy na Jamajce, skoro nie masz z kim tego dzielić?
– Jasne, dobijaj mnie, mamo…
Wracałem do mojego pięknego loftu, gdzie miałem święty spokój, i spędzałem czas sam. Jak książę w wieży. Jadłem, co lubię, choć bez wielkiego apetytu. Chodziłem na spacery i do kina. Brałem udział w wernisażach i odwiedzałem galerie. Jeździłem samotnie na wakacje.
Z konieczności polubiłem swoje własne towarzystwo, choć widząc wszędzie pary albo rodziny, czułem tęsknotę. W restauracjach siadałem przy stoliku zdolnym pomieścić więcej osób. W kinie nie kupowałem zestawu popcornu dla dwojga.
W biurach podróży nie zamawiałem dodatkowych pakietów rozrywek dla całej rodziny. Świat wokół promował pary albo całe rodziny, więc ja na każdym kroku płaciłem frycowe za bycie singlem.
Przecież próbowałem, myślałem, siedząc nad kieliszkiem białego wina na kanapie i gapiąc się w telewizor. Może po prostu jest już dla mnie za późno? Może trzeba było słuchać mamy i podzielić uwagę pomiędzy pracę a kobiety?
Nim się obejrzę, stetryczeję…
Tyle że w tym dziwnym wieku, który osiągnąłem, nie potrzebowałem jakiejś kobiety. Potrzebowałem tej jednej jedynej, specjalnie dla mnie. Tej, dla której straciłbym głowę, poszedł na wszelkie kompromisy. I ta jedna ciągle gdzieś się przed mną kryła, a ja nie mogłem jej znaleźć, bo wcześniej kierowałem się ambicją i rozumem zamiast sercem.
Może moja druga połówka dopasowała się do kogoś innego, bo ja byłem zbyt zajęty karierą, by jej szukać? Żal… W życiu zawodowym pasmo sukcesów. W życiu osobistym pełna klapa. Za karę znosiłem przytyki mojej matki, gdy znowu pojawiałem się solo na niedzielnym obiedzie. Milczałem i kiwałem głową, gdy się odgrażała się, że skoro sam nie potrafię, to ona znajdzie mi żonę, bo najlepiej wie, kogo potrzebuję.
– Kogoś takiego jak ty? – zakpiłem.
– A żebyś wiedział! – prychnęła. – Takiej, która cię będzie cenić, kochać i dbać o ciebie, nawet jeśli będziesz jej to utrudniał. Właśnie takiej!
– Okej, poddaję się. Zamów dla mnie narzeczoną z katalogu ideałów do wzięcia. Tato, masz w barku coś mocniejszego? Muszę się napić…
Coraz częściej myślałem, że przegapiłem swoją szansę, przegapiłem odpowiedni czas i będę musiał pozostać sam do śmierci. Nie, żeby takie życie było złe. Ma też swoje plusy. Bez wątpienia jest spokojne i wygodne. Główny minus to poczucie pustki i straty, które przechodzi w zgorzknienie. Nim się obejrzę, stetryczeję…
Nie zdążyłem. Mama spełniła swoją groźbę i wzięła sprawy w swoje ręce.
– Synku, poznaj Dobrochnę.
Poznałem i… chyba będzie z tej mąki chleb. Widać matki zawsze mają rację.
Czytaj także:
„Choć kryłem zdrady kumpla, to marzyłem, by go wydać. Czekałem aż zwolni mi miejsce, bo miałem chrapkę na jego żonkę”
„Gdy usłyszałam diagnozę, myślałam, że czeka mnie smutny koniec w samotności. Koleżanka cudem mnie przed tym uchroniła”
„Byłam skłonna oddać swoje ciało obcemu facetowi, byle tylko zarobić kilka złotych. Dla nowych butów zrobiłabym wszystko”