Alek obiecywał, że zawsze będzie mnie kochał... Ale nie mówił, że będzie na mnie czekał bez końca.
Moje życie to niekończąca się podróż. Nie potrafię usiedzieć na miejscu, ciągle gdzieś mnie nosi. Ale lata lecą i nawet ja zaczynam myśleć o stabilizacji. Trochę za późno... Dwa razy mój ukochany mężczyzna ożenił się z inną kobietą, a ja na to patrzyłam. I mimo że przez całe życie kochaliśmy się nawzajem, to spędzane razem chwile były tylko kradzione.
To ja byłam jego ukochaną, ale zamiast zostać żoną, skończyłam jako kochanka. Jak to się stało, że mogłam o sobie mówić tylko „ta trzecia”?
Nasza historia jest jak wiele podobnych. Dziecięca miłość, która przerodziła się w młodzieńcze zauroczenie. „Tam gdzie ty, Alek, tam ja, Aleksandra” – można było powiedzieć, parafrazując słynne powiedzenie. Bo i imiona mieliśmy podobne, i to właśnie od nich zaczęła się nasza przyjaźń.
W pierwszej klasie nauczycielka posadziła nas bowiem w jednej ławce, stwierdzając, że do siebie pasujemy. I tak nieświadomie związała nas nie tylko na czas lekcji, ale na całe życie… Ale chociaż imiona mieliśmy te same, to zupełnie inne charaktery. Alek był zawsze spokojny, ja żywiołowa. On odrabiał sumiennie wszystkie lekcje, ja od niego spisywałam i improwizowałam podczas odpowiedzi. On marzył o małym domku i spokojnym życiu. Ja nie miałam zamiaru tak szybko „osiąść na mieliźnie”. A może nawet nigdy?
To dlatego tuż po zrobieniu pielęgniarskiego dyplomu uparłam się, że wyjeżdżam. Zdumionej rodzinie zapowiedziałam, że „zaciągnęłam się na statek”, czyli zostałam pielęgniarką na rejsach dalekomorskich. Wszyscy byli w szoku!
Ja wyszumieć się? Nie...
– Gdzie Rzeszów, a gdzie Gdynia? – pytali, zachodząc w głowę, jak i kiedy wymyśliłam sobie to morze. Tylko Alek wiedział, że o pływaniu marzyłam od dziecka i wiem, iż miał nadzieję, że z wiekiem te pragnienia mi przejdą. Niestety, mam silny charakter i rzadko się zniechęcam. Dlatego chociaż o rozmaitych niemiłych przygodach na morzu mogłabym napisać książkę, połknęłam bakcyla.
Pływanie stało się moim żywiołem. Trzymiesięczne, półroczne rejsy to było to, co pokochałam. A kiedy stawiałam stopę na lądzie, wpadałam w ramiona Alka, który zawsze na mnie wiernie czekał. To znaczy ja sądziłam, że będzie czekał zawsze. A on tylko założył, że się wyszumię i w końcu zostanę z nim na lądzie. Dlatego po moim piątym rejsie, po którym planowałam dłuższą przerwę, przyszedł do mnie z zaręczynowym pierścionkiem…
Zaskoczył mnie, chociaż przecież powinnam się była tego spodziewać. Ale ja miałam dopiero 23 lata i nie w głowie mi było małżeństwo. Nawet z ukochanym, którego znałam chyba lepiej niż samą siebie. Powiedział:
– Kiedy teraz będziesz dłużej na lądzie, to może jednak się pobierzemy? A ja mu na to:
– Jakie „na lądzie”, kochanie? Za tydzień znowu wypływam. Był zdumiony, a ja chyba nie mniej od niego. W sekundę bowiem zadecydowałam, że wezmę rejs zamiast koleżanki, która nagle się rozchorowała. Miałam dać znać w ciągu godziny i byłam pewna, że odpowiem „nie”. A tymczasem zmieniłam zdanie ze strachu przed… zaręczynowym pierścionkiem. I to Alek usłyszał „nie”, a nie mój szef czy chora koleżanka.
– Skarbie, ja się jeszcze muszę zastanowić – powiedziałam.
– Ale nad czym się tutaj zastanawiać? – Alek był w rozpaczy. – Przecież cię kocham! Kto da ci więcej szczęścia niż ja? „Nikt…” – pomyślałam.
Problem w tym, że nagle zmroziło mnie to, iż przyjmując pierścionek, podejmuję zobowiązanie… Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że już nie będę mogła sama decydować o swoim życiu. Alek zmieni status z przyjaciela na męża i pewnie zacznie wysuwać żądania. Będzie chciał mieć ciepły dom, codzienny obiad, wykrochmaloną pościel i… dzieci. A na te ostatnie to ja na pewno jeszcze nie byłam przygotowana.
– Porozmawiamy, kiedy wrócę – powiedziałam, przepakowując walizkę.
– Sądzę, że ty nigdy nie wrócisz – powiedział wtedy Alek.
Wzięłam jego słowa za dobry żart, a tymczasem on tak myślał na serio. Rozgryzł mnie, zrozumiał, że wiecznie będę uciekała. I… zrezygnował ze mnie. Kiedy po sześciu miesiącach wróciłam do gdyńskiego portu, tym razem na mnie nie czekał. Byłam zdumiona i pewna, że stało się coś złego! Od razu pojechałam do domu i byłam tak zaaferowana tym, że muszę od razu zobaczyć się z Alkiem, iż nie zauważyłam dziwnych spojrzeń mojej matki. Tymczasem w domu Alka otworzyła mi jego mama i stwierdziła:
– Syn już tu nie mieszka. Przeprowadzili się z żoną do jej kawalerki. „Z żoną?” – sądziłam, że się przesłyszałam! A potem grunt usunął mi się spod nóg. Alek się ożenił! Z kim, kiedy, dlaczego? Okazało się, że dwa tygodnie wcześniej wziął ślub z jedną z naszych koleżanek ze szkoły, która zawsze robiła do niego maślane oczy.
– Miałam nadzieję, że to ty będziesz moją synową, Olu. Żałuję, że tak się nie stało – usłyszałam od mojej niedoszłej teściowej. Strasznie się potem pochorowałam. Nie mogłam zrozumieć, jak on mógł mi to zrobić! Ożenić się cichaczem z taką… głupią pindą! I to w kilka miesięcy po tym, jak mi oferował pierścionek!
– Umówmy się, Olu, nigdy byś za mnie nie wyszła. Zawsze byś znalazła jakiś pretekst, aby uciec przed małżeństwem i obowiązkami – usłyszałam potem od Alka. – Ty potrzebujesz wolności, a ja domowego ogniska. Minęliśmy się w swoich marzeniach.
Nawet jeśli była to prawda i zgadzałam się z Alkiem, i tak bolało mnie to wszystko jak diabli! Problem polegał na tym, że ani ja, ani on nie potrafiliśmy o sobie zapomnieć i w kilka tygodni po jego ślubie zostaliśmy kochankami…
To były piękne, ale kradzione chwile. Kiedy trzymałam Alka w ramionach, wierzyłam, że jest tylko mój. Ale zaraz potem on wracał do żony, a ja… Nie, nie zostawałam sama. Nie miałam wprawdzie żadnego ukochanego, ale miałam swoją pracę i swoje podróże. To była moja pasja, którą realizowałam. Polska otworzyła się na świat, a wraz z tym otwarciem pojawiły się nowe możliwości. Jako pielęgniarka, po kilku latach pracy na statkach, świetnie mówiąca po angielsku, miałam znakomite kwalifikacje. Zdecydowałam, że zostanę wolontariuszką w Afryce.
Do kraju przyjeżdżałam raz na kilka miesięcy i zawsze wtedy spotykałam się z Alkiem. W jego małżeństwie nie układało się najlepiej. Zdecydował się na ślub z Magdą, bo była z nim w ciąży, ale tuż po weselu poroniła. I nie mogła potem zajść znowu w ciążę, chociaż oboje z pewnością pragnęli dziecka. Przez dwanaście lat trwania ich małżeństwa niestety im się to nie udało.
Ja natomiast dwa razy mogłam mieć dziecko z Alkiem… Za każdym razem o niczym nie powiedziałam ukochanemu i obie ciąże usunęłam…
Dlaczego? Przecież kochałam Alka, więc powinnam chcieć urodzić jego dziecko! Poza tym w ten sposób niechybnie bym go odzyskała. Problem w tym, że ja już polubiłam swoje życie i nie chciałam dla siebie niczego innego. Nie czułam instynktu macierzyńskiego, nie chciałam być mamą. I chociaż byłam pewna, że mogłabym zostawić to dziecko Alkowi i on spokojnie by je wychował, to jakoś samo bycie w ciąży wydawało mi się abstrakcją.
A poza tym, co innego nie urodzić dziecka, a co innego je porzucić. To pierwsze jako pielęgniarka przyjmowałam ze spokojem, to drugie wydawało mi się okrucieństwem. Mijały lata, małżeństwo Alka się rozpadło. To Magda od niego odeszła z innym i podobno dość szybko zaszła w ciążę. Natomiast Alek… zaczął pić.
Kiedy wracałam ze swoich misji, odkrywałam, że mój ukochany wygląda coraz gorzej. Wyraźnie nie radził sobie z samotnością i z tym, że nie ma wymarzonego domu i dzieci.
– Dlaczego ty za niego nie wyszłaś? Dlaczego nie zrobisz tego teraz? – robiła mi wyrzuty jego matka. A i moja patrzyła na mnie z dezaprobatą. Rozumiałam je obie – marzyły o wnukach i od zawsze przecież widziały mnie w parze z Alkiem. Życie jednak wszystko nam tak skomplikowało… Niestety, nie mogłam im pomóc, nadal nie byłam gotowa na takie zobowiązania, jakie chciały na mnie nałożyć. Byłam akurat na lądzie, kiedy moja niedoszła teściowa zmarła z powodu wylewu.
Pojechałam na pogrzeb pogrążona w szczerym smutku, jakbym straciła kogoś najbliższego. Alek nad grobem cały dygotał i miałam wielką ochotę się nim zaopiekować, ale… Wyglądał na takiego, który mnie nie potrzebuje. Zdziwiło mnie to i powstrzymało od czułych gestów. Jeszcze wtedy nie dojrzałam spojrzeń, które wymieniał z jedną z żałobnic – swoją daleką kuzynką.
Kolejna moja misja na Czarnym Lądzie była przełomowa
Dużo myślałam o swoim życiu i o tym, co dalej chcę z nim zrobić. I nagle wyszło mi, że tak naprawdę niczego bardziej nie pragnę, jak Alka. To jego miłość pozwoliła mi przetrwać trudne chwile na obczyźnie, w dalekiej Afryce pełnej głodu i chorób. Do niego wracałam za każdym razem, lądując w kraju. Nie było dla mnie słodszego miejsca niż jego ramiona, cieplejszego ognia niż ten, który płonął w jego oczach, kiedy na mnie patrzył. I uparcie dźwięczały mi w uszach jego słowa:
– Zawsze będę cię kochał. Kiedy więc wypadła najbliższa przerwa w mojej misji, w drodze powrotnej do domu postanowiłam, że zostanę w nim już na dobre, z Alkiem. „Teraz ja mu się oświadczę” – myślałam z humorem. „I już zawsze będziemy razem. A kto wie? Może i urodzę mu dziecko? Mam przecież tylko czterdzieści lat. Słyszałam, że kobiety rodzą i w późniejszym wieku”.
Pobiegłam szczęśliwa do mojego ukochanego. Kiedy mi otworzył, ucieszyło mnie, że nie tylko nie jest pijany, ale także wygląda bardzo zdrowo. Ostatnimi czasy Alek miał bowiem wielkie wory pod oczami i ziemistą cerę. A teraz mogłam powiedzieć, że wręcz wygląda kwitnąco. Rzuciłam mu się na szyję i już miałam mu wyszeptać moje postanowienie, kiedy zaskoczyło mnie to, że zamiast przytulić mnie czule, trzyma mnie w ramionach jakoś tak sztywno. Odsunęłam się od niego gwałtownie i wtedy na jego palcu zalśniło coś złotego. Obrączka!
A w głębi mieszkania zobaczyłam tę jego daleką kuzynkę. Żonę. Była w ciąży… Tysiące razy potem wyrzucałam sobie, jak mogłam nie zobaczyć na pogrzebie niedoszłej teściowej, że coś Alka z tą kuzynką łączy! Przecież wymieniali między sobą spojrzenia ponad głowami żałobników. No i Alek już wtedy nie pił. Na stypie nie wychylił ani kieliszka! A ta trzęsionka, którą wzięłam za rozpacz po stracie matki, była po prostu wynikiem odstawienia alkoholu.
– Wziąłem się za siebie. Nie chciałem, aby pierwszą rzeczą, którą mój syn zobaczy na świecie, był pijany ojciec – usłyszałam od ukochanego. Alkowi faktycznie urodził się syn. Czy są z jego matką szczęśliwi? Na swój sposób chyba tak, uchodzą przecież za dobre małżeństwo. My z Alkiem nadal się spotykamy, chociaż w tych naszych „widzeniach” więcej jest teraz przyjaźni niż dawnej namiętności.
Czy żałuję teraz, że tak się stało? Że nie zostaliśmy małżeństwem? Nie ma co kryć – żałuję. Straciłam swoją szansę dwa razy. Dwa razy spóźniłam się na ten pociąg zwany stabilizacją u boku ukochanego mężczyzny. On założył rodzinę z kim innym, a ja mogę tylko zastanawiać się, jak mogłam aż dwukrotnie nie zauważyć, co się szykuje, skoro go tak dobrze znałam? Jak żadna inna kobieta…
Czytaj także:
„Moja córka nie może pogodzić się z tym, że kogoś mam. Od kiedy zmarł mój mąż, powinnam według niej być sama”
„Mąż wyjechał, by zapewnić nam byt. Zamiast tego zrobił dziecko obcej babie, a ja zostałam samotną matką bez pracy”
„Na kilka chwil zostawiłam 1,5-roczną córkę w aucie. Z kluczykami. To mogło skończyć się tragedią…”