Gdy wszedłem do klubu, wszystkie głowy podniosły się znad stolików. Koledzy patrzyli na mnie z ciekawością, uśmiechając się pod nosem.
– Witamy naszą gwiazdę – rozległy się okrzyki. – Rozdajesz już autografy, w kolejce się trzeba do ciebie ustawić?
– Odbiło wam? – popatrzyłem w zdumieniu na Staszka, z którym rozgrywaliśmy partyjki szachów. – O co im chodzi?
– No, nie bądź bracie taki skromny – odparł, pokazując głową w stronę holu. – Widziałeś już wystawę?
Faktycznie, gdy wszedłem do miejskiego ośrodka kultury, jak co piątek pograć z kumplem w szachy, zobaczyłem, że w holu rozstawione są tablice ze zdjęciami, witryny z dokumentami, jakieś eksponaty, plakaty...
Nie przyglądałem się im uważnie
– Ale włosy to miałeś wtedy jak prawdziwy Beatles i te wąsy – doszedł mnie głos któregoś z kolegów.
– Playboy z ciebie był niezły, pewnie branie u dziewczyn miałeś jak żaden – podśmiewali się inni.
Trochę zdezorientowany popatrzyłem pytająco na Staszka i dopiero ten mi wyjaśnił, że w holu jest wystawa okolicznościowa z okazji uroczystości okrągłej rocznicy założenia naszego miasta przez polskiego władcę, ustanowienia przez niego czwartku dniem targowym i takie tam inne. A na wystawie są różne eksponaty, dokumenty, zdjęcia przedstawiające historię naszego miasteczka. I na jednym z nich jestem ja, sprzed ponad pięćdziesięciu lat. Stoję przy swojej tokarce, a jakiś peerelowski szycha w garniturze ściska mi rękę, wręczając dyplom. Trochę inaczej wyglądam niż teraz, ale to na pewno ja, bo podpisane moim nazwiskiem. Zerwałem się, poleciałem zobaczyć to zdjęcie, bo w ogóle niczego takiego nie kojarzyłem. No i okazało się, że rzeczywiście to ja, z długimi włosami, no wtedy to jeszcze ich miałem pełną głowę, nie to, co teraz, wąsik też niczego sobie, no i ten uśmiech. Ach, młodość! I patrząc tak na siebie sprzed pięćdziesięciu lat, przypomniałem sobie tamtą sytuację.
Fabryka, w której pracowałem jako tokarz, wyrobiła wielkie normy eksportowe, byliśmy pierwsi w kraju, przyjechała telewizja, robili nam zdjęcia, moje wydrukowali nawet w jakimś dzienniku, bo przodownikiem byłem. Takie rzeczy się w tamtych latach liczyły, przypomniałem sobie, że premię dostałem sporą, przyjęcie było z radzieckim szampanem, no i w ogóle prestiż taki, dla nas, zwykłych robotników. Ale że też ja tego zdjęcia nie miałem w albumie… Co prawda, wyciąłem wtedy ten artykuł z gazety, ale przez lata gdzieś się zawieruszył. Ale teraz, na samo wspomnienie tamtych lat poczułem, jak mnie coś w gardle ścisnęło. Młody taki wtedy byłem, pstro w głowie miałem, myślałem, że jak już w gazecie będę, to nie wiadomo, co się w moim życiu wydarzy. A tu do roboty trzeba było wracać, premia szybko się rozeszła, tyle tylko, że rzeczywiście, wzięcie u miasteczkowych panien miałem niezłe.
Ożeniłem się z najładniejszą z nich
Dzieci nam się trójka urodziła, awansowałem, no i tak dociągnąłem jakoś do emerytury. Niewiele ze mnie z tamtych lat pozostało, zamiast bujnej fryzury, spora łysina, wąsy tylko takie jak dawniej, tyle że posiwiały…
– Piszą, że album wydali o naszym mieście, z tymi wszystkimi zdjęciami – stanął przy mnie Staszek. – Może i to twoje tam będzie?
– Może…? – skinąłem głową, wciąż błądząc jeszcze myślami w tamtych latach.
– To pewnie niezłą kasę dostaniesz za tę fotkę, w końcu to reklama, zwłaszcza, że na plakatach też jest – ciągnął dalej kolega. – To w razie czego pamiętaj o starym kumplu, wiesz, ostatnio remont zacząłem, więc jakbyś mógł parę złotych pożyczyć…
Spojrzałem na niego zdumiony, o jakiej kasie za reklamę on mówił, zupełnie nie miałem pojęcia. Ale chyba coś w tym było, bo nazajutrz zadzwoniła do mnie siostra.
– Wojtek, widziałeś się na tych plakatach? – spytała. – Koło kościoła wisisz, na rynku, koło marketu, taki młody, piękny tam jesteś – piała z zachwytu. – Nic nie mówiłeś, że tak się będziesz w obchodach udzielać.
– Głupoty gadasz, sam nic do wczoraj nie wiedziałem – parsknąłem, trochę już zły.
– Jak to? – obruszyła się Aniela. – To chyba ty nie wiesz, co mówisz, przecież musiałeś wyrazić zgodę na opublikowanie swojego zdjęcia, kasę na pewno dostałeś, to podchodzi pod reklamę, takie plakaty na bilbordach, to chociaż siostrze byś dał jeden.
– Ale ja ich nie mam wcale, może w magistracie poproś – odparłem.
Sam jednak doszedłem do wniosku, że chciałbym mieć taki w domu, zawsze to byłaby pamiątka. Ale zanim zdążyłem się jakoś koło tego zakręcić, w tym samym dniu przyszedł do nas wnuk z żoną i przynieśli ze sobą ten plakat.
– No dziadku, nic nie mówiłeś, że z ciebie taka gruba ryba była – zaśmiał się Waldek, podsuwając mi go do podpisu. – O dedykację poprosimy.
– Żarty sobie robisz – pokręciłem głową. – Spokoju mi nie dają, nawet kumple się śmieją, że za gwiazdę robię.
– Rzeczywiście, na zdjęciu, z tymi włosami, to jak jakiś amant filmowy wyglądasz – powiedziała Ada, żona wnuka.
– Niewiele już z nich zostało – pogładziłem się po łysinie.
– Ale na prawach autorskich to chyba nieźle musiałeś zarobić – zauważył wnuk.
Następny wyskoczył mi tu z jakimiś pieniędzmi
Zupełnie nie miałem pojęcia, o czym oni wszyscy mówili. Dopiero Ada wyjaśniła mi, że agencja, będąca właścicielem miejskich bilbordów, powinna mi zapłacić za zgodę na opublikowanie mojego zdjęcia na plakacie. Że to podchodzi pod miejskie media, reklamę, a modelom sporo się płaci, więc to jest interes niezły. Zdumiony, zacząłem im wyjaśnić, że przecież to zdjęcie było robione w latach, kiedy jeszcze nikomu się nie śniło o reklamie, przynajmniej u nas w kraju, i jaki tam ze mnie model, a o pieniądzach to nawet nie pomyślałem, żeby coś za to wziąć, już samo zdjęcie w gazecie było dla mnie nielichym honorem.
– Ale teraz są inne czasy – odparła Ada. – Twoje zdjęcie dziadku zostało wykorzystane do publicznych celów, więc agencja powinna ci zapłacić za zgodę na publikację – wymądrzała się. – Podpisałeś umowę, dostałeś pieniądze?
– Nie – potrząsnąłem głową. – Ale co wy wszyscy z tymi pieniędzmi tak, zmówiliście się, czy co?
– Bo ci się należą – poparł żonę wnuk. – Powinni ci zapłacić, pieniądze zawsze się przydadzą, wiesz, myśleliśmy o zmianie samochodu na lepszy…
– Czekaj – przerwałem Waldkowi. – Niby kto miałby mi zapłacić za ten plakat?
– Właściciel bilbordu albo samego zdjęcia – odparł, trochę już mniej pewnym głosem. – Wychodzi na to, że agencja, albo gmina, no nie wiem dokładnie, ale ty powinieneś się dowiedzieć.
– A jak dziadka powiesili w całym mieście bez jego zgody, to nawet do sądu można by wnieść o odszkodowanie – dodała Ada.
– Czy wyście powariowali? – w głowie mi się nie mieściło takie podejście młodych do tej całej sprawy. – Mam swoje miasto sądzić, że jestem na okolicznościowym plakacie? Właśnie ja! To przecież wyróżnienie wielkie dla mnie jest, honor, co tam te parę złotych – uniosłem się może trochę za bardzo.
Ale Waldek twierdził, że wie, co mówi, a pieniądze przydałyby się i to bardzo, bo to przecież nie chodzi o żadne tam grosze, tylko o sporą sumę – kilka, a może kilkanaście tysięcy złotych. No i zabili mi niezłego ćwieka w głowie. Ja się na tym wszystkim przecież nie znałem, tym bardziej Krysia, ale wnuki studia pokończyły, mądre takie są, obyci w świecie, więc pewnie mają rację. A tak po prawdzie, to pieniądze faktycznie by się przydały, nie powiem…
Może by rzeczywiście zrobić tak, jak radzą
– Ty, stary, do żadnego sądu nie wnoś o odszkodowanie – ostudziła moje zapały żona. – Zawsze byłeś w gorącej wodzie kąpany, już od młodości – pokręciła głową. – A w tych urzędach, to przecież żadne matoły nie siedzą i wiedzą, do czego mają prawo, a do czego nie, więc może najpierw się dowiedz, napisz jakieś pismo z prośbą o wyjaśnienie.
Dobrze mi chyba ta moja kobieta radziła, jak zresztą przez całe pięćdziesiąt lat naszego małżeństwa. Więc chociaż wnuki mnie podjudzały, żebym od razu wniósł sprawę do sądu, bo przecież umowy na przetwarzanie moich danych osobowych, w tym i mojego zdjęcia nikt ze mną nie podpisywał, to ja jednak posłuchałem żony. Bo jakby się tak okazało, że Walduś wcale racji nie miał, to nie dość, że na koszty się narażę, to potem będą się jeszcze ze mnie wszyscy w miasteczku śmiać. Bo u nas przecież wszyscy wszystko o innych wiedzieli. No, a takiej kompromitacji to ja bym chyba nie zniósł. No i napisałem prośbę do magistratu. Stwierdziłem, że opublikowali moje stare zdjęcie na plakatach i użyli go na wystawie w domu kultury, a nikt mnie o zgodę nie pytał. I że to są moje dobra osobiste, ten mój wizerunek i mam prawo do ochrony. Nie powiem, nawet całkiem mądrze mi to pismo wyszło, a na koniec nie omieszkałem dodać o możliwości wystąpienia na drogę sądową. Ale tak bardzo delikatne o tym tylko wspomniałem. Wysłałem list poleconym, no i czekałem. Wnuki się na mnie poobrażały, że do sądu nie wystąpiłem, pewnie bardzo liczyli na te pieniądze. Ale ja wolałem poczekać cierpliwie, jak radziła mi moja Krysia.
Po miesiącu przyszła wreszcie odpowiedź
Wcale nie list, ale spora paczka z magistratu, musiałem naszemu listonoszowi dwa razy pokwitować. Patrzył przy tym na mnie z takim poważaniem, aż mi się przyjemnie na duszy zrobiło. A w paczce był duży album, kilka zwiniętych w rulon plakatów i jakieś pismo. Rozciąłem kopertę, ale nie zdążałem nic przeczytać, bo usłyszałem okrzyki Krysi.
– Wojtek, popatrz, to ten album z okazji rocznicy założenia naszego miasta – szybko kartkowała sporą księgę. – I nasz książę tu jest i nasza fabryka, i to twoje zdjęcie, zobacz – pociągnęła nosem wzruszona. – W jednej książce jesteście razem, on, wielki książę i ty, mój mąż – przytuliła się do mnie.
Zacząłem powoli przeglądać album. Pięknie wydany, na grubym, kredowym papierze, oprawiony w imitację skóry, z herbem księcia na okładce. I jego portret i cała historia naszego miasteczka, od średniowiecza. A już pod koniec, gdzie opisano nasze powojenne dzieje, na jednej ze stron było wydrukowane moje zdjęcie, to samo, co na plakacie. Poczułem znajome ściskanie w gardle... Dla mnie, dla Krysi to był taki wielki honor, być w tej książce, przecież tyle ludzi będzie ją czytać, znajomi, rodzina. Portret księcia i mój, to było dla mnie ważniejsze niż pieniądze za dobra osobiste, jak tego chciał Waldek i Ada. Gdy już dokładnie obejrzeliśmy album, wziąłem się za czytanie urzędowego listu. Ale napisany był tak trudnym językiem, wciąż podawano w nim jakieś paragrafy, że niewiele z niego zrozumiałem. Zadzwoniłem do Waldka. Przyszli razem z Adą jeszcze tego samego wieczoru. Wnuk przeczytał uważnie pismo, po czym oddał mi je z niewyraźną miną.
– Wyszło na twoje jednak, dziadku – pokiwał głową. – Nici z honorarium i nawet z odszkodowania, bo te wszystkie fotki na bilbordach i w albumie są własnością agencji fotograficznej, a to twoje zdjęcie agencja przejęła, jako spuściznę po fotografie, który je robił – westchnął. – I ty nie masz już do niego żadnych praw, bo wtedy przed laty, twój zakład pracy podpisał zgodę na publikację w prasie tej fotki, a że fabryki dawno już nie ma, no to nawet sądzić kogo by nie było.
– Aha – mruknąłem. – A magistrat?
– Urząd miasta zapłacił już agencji za możliwość publikacji fotek na plakatach i w albumie, no i koło się zamknęło, mogą ci tylko przysyłać to – głową wskazał na plakaty i książkę.
No i dobrze. Przecież nigdy mi o pieniądze nie chodziło, to moje wnuki uparły się, żeby mieć z tego jakąś finansową korzyść. Dla mnie ważny był prestiż i honor, i to podwójny. Wtedy, przed pięćdziesięciu ponad laty, gdy moje zdjęcie było w gazecie i teraz, gdy ta sama fotka widniała w albumie razem z portretem naszego księcia. Zostawię po sobie piękną pamiątkę rodzinną, jaką na pewno jest ta okolicznościowa książka. A to dla mnie ważniejsze niż pieniądze. Wszyscy wokół nic tylko kasa, kasa, kasa..
.
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”