Często żartuję w towarzystwie, że w życiu wyszły mi dwie rzeczy: włosy i wnuczka. Wiem, suchar. Niemniej kocham wnuczkę nad życie i jestem z niej dziko dumny. A do braku włosów przywykłem. Przynajmniej oszczędzam na fryzjerze i mam więcej funduszy… dla wnuczki. A Martynka ma całkiem spore potrzeby, których rodzice nijak nie chcą zrozumieć. No to wkraczam ja, cały na biało i z grubym portfelem. Może z tą grubością przesadziłem, ale to nie zmienia faktu, że robię dla mojej wnusi za najdroższego dziadziusia i za kasę zapomogowo-pożyczkową jednocześnie.
W ogóle mi to nie przeszkadza, nawet jeśli pożycza na wieczne nieoddanie, a liczba prawionych mi komplementów wzrasta wprost proporcjonalnie do wielkości jej zapotrzebowania na wsparcie. W moim wieku raduje sam fakt bycia potrzebnym, a jak się jeszcze jest zdolnym do tej pomocy, to już pełnia szczęścia.
Myję zęby i wolałbym nie przestawać
Rodzice Stynki wahali się z imieniem między Kasandrą a Martyną. Uratowałem dziewczynę, bo zapowiedziałem, że złowieszczej Kasandry do domu nie wpuszczę. Od kiedy się urodziła, nazywam ją Martynka-stynka, bo stynka to taka rybka, malutka i zgrabna, zupełnie jak moja wnusia. Oczywiście celem jej życia nie jest wydawanie wyciągniętych ode mnie pieniędzy na głupoty, choć jak człowiek ma szesnaście lat, to ma też prawo mieć pstro w głowie.
Ale Martynka myśli też o rzeczach poważnych i ważnych jak ratowanie waleni, rysi i Puszczy Białowieskiej na przykład. Moja młodociana bohaterka o różanych ustach, długich, jasnych włosach i wielkich oczach, błękitnych jak chabry z poligonu…
Gdy odwiedziła mnie niedawno w porze popołudniowej, oświadczyła mocno zaaferowana:
– Dziadku, musimy ratować świat!
Aż się przestraszyłem, bo może o czymś nie wiem. Może Ziemia – prócz stałych problemów z klęskami żywiołowymi, wojnami, ekstremistami wszelkiej maści, politykami, globalnym ociepleniem, różnymi „izmami” tudzież wirusami – znalazła się na niebezpiecznym zakręcie, może grozi jej coś nagłego i niespodziewanego jak inwazja Marsjan, no bo kolejny banalny koniec świata to już święto ruchome i mało kto się nim podnieca. Kłopot w tym, że jakoś nie widziałem naszej dwójki w roli kosmicznych komandosów.
– Ale… przed kim mamy go bronić?
– Ratować, nie bronić, dziadku! Ekologicznie żyjemy na dnie dna – wnusia pokiwała smutno głową.
Też pokiwałem smętnie łysawą czaszką. W moim wieku wie się to i owo na temat różnych den.
– Nie uwierzysz, ale największym objętościowo śmieciem z tworzywa sztucznego są słomki do napojów, patyczki do uszu, niedopałki z filtrem i plastikowe szczoteczki do zębów! – rzuciła z oburzeniem; nieco patetycznym, ale bez wątpienia szczerym i zaangażowanym.
Hm, generalnie napoje lubię takie, których przez słomkę się nie pija, uszy myję palcem, a papierosów nie palę. No ale poczułem się wywołany do tablicy, bo myłem zęby. Nawet regularnie, dzięki czemu – między innymi – nadal miałem własne. I wolałbym, aby tak zostało. Martynka tymczasem, siedząc na kuchennym stołku i wyjadając orzeszki z miseczki, perorowała niestrudzenie:
– Wiesz, dziadku, kluczem do tego, aby świat nie zginął pod naporem śmieci, jest recykling. Każdy człowiek powinien we własnym zakresie troszczyć się o losy naszej planety. To jest znacznie bardziej efektywne niż rozwiązania globalne!
Nie wiem, skąd ona znała takie mądre słowa i gdzie usłyszała te niesamowite teorie, ale słuchałem z uwagą, czekając na jakieś wskazówki względem mojej skromnej osoby. Też nie chciałem, aby świat zginął pod naporem śmieci, i nie wahałbym się ruszyć na wojnę w imię ekologicznej sprawy, bylebym nie musiał na ołtarzu tej walki składać własnych zębów.
– Świat trzeba ratować – powtórzyła z naciskiem Stynka. – To jest nasz obywatelski obowiązek.
– A co z pandami? – zainteresowałem się z głupia frant.
Jeszcze parę tygodni temu Stynka pokazywała mi stertę broszur o ratowaniu pand, bo tym się wtedy zajmowała. Nie wiem, ile tych uroczych stworzeń udało jej się uratować przez ten czas, ale mam nadzieję, że wszystkie, które były w jej zasięgu.
Na urodziny chciałbym dostać skarpetki
Zbyła mnie retorycznym pytaniem:
– Co pandom przyjdzie z tego, że je uratujemy, skoro zginie cały świat?
– Hm… gdybym był pandą, to chyba nie miałbym nic przeciwko, byś jednak skupiła się na mnie. A cały świat może nie zginie tak od razu, co?
– Zginie – stwierdziła ponuro, ale zaraz się ożywiła: – Chyba że coś zmienimy w naszym życiu. Na to nigdy nie jest za późno.
Przyznam, że tutaj ciut się wystraszyłem. Niekoniecznie wizji ginącego w te pędy świata, ale tego, że wnusia zacznie mi zmieniać życie. Kochałem ją bardzo, ale swoje życie też lubiłem. Zwłaszcza ostatnio, gdy wszystkie kobiety wyglądały dla mnie jak gwiazdy filmowe – piękne i młode. Mój okulista twierdził, że to mogą być początki katarakty, i dodał, żebym się zbytnio nie przejmował. Więc się nie przejmowałem. Świat wokół mnie wypiękniał, gdzie tu powód do narzekania?
– Dziadek, a gdzie ty masz kosze do segregacji śmieci? – zapytała Stynka podejrzliwie-karcącym tonem.
Zmartwiałem. Kurczę, nie miałem takich koszy, tylko zwykły kosz do śmieci pod zlewozmywakiem jak każdy Polak.
– Dziadku, tak nie można żyć! – strofowała mnie wnusia.
Niby czemu nie można? Żyłem tak, od kiedy pamiętam, no ale wolałem nie komentować. Czasy się w końcu zmieniają.
– Widziałam takie plastikowe kosze w Ikei, jak chcesz, to ci kupię na urodziny. Jeden do papieru, drugi do szkła, trzeci do plastiku.
Pomyślałem, że plastikowe kosze do segregowania śmieci są same w sobie materiałem do segregacji śmieci i wcześniej czy później zasilą tony patyczków do uszu i szczoteczek do zębów. W dodatku, jeśli są sprzedawane w Ikei, to pewnie na całym świecie i w milionach sztuk, ale znowu… bez komentarza. No może poza małym, iż na urodziny wolałbym od kochającej wnuczki dostać coś innego, na przykład skarpetki. Oczywiście wyłącznie z naturalnych materiałów, nie z plastiku!
Stynka oskarżycielsko wskazała palcem na trzy umyte butelki, stojące na kuchennym blacie. Dwie po piwie, jedną po mleku.
– Dziadku, no naprawdę, tak nie można! – ni to oburzyła się, ni przeraziła.
Zamrugałem powiekami cokolwiek zdezorientowany.
– Mycie butelek przed ich wyrzuceniem na stłuczkę to jest działanie nie-e-ko-lo-gicz-ne – wyraźnie zaakcentowała ostatnie słowo. – Przecież wodę też trzeba oszczędzać, a nie ma sensu myć butelek idących do recyklingu, bo przecież one będą przetapiane w hucie szkła czy gdzieś tam. Ale trudno, stało się, tylko żebyś tego więcej nie robił! – żartobliwie pogroziła mi palcem.
Trzy dyszki za jeden kosz, a tu trzeba aż trzech…
Zrobiłem stosownie skruszoną minę, żeby nie sprawiać jej więcej przykrości. Dość miała problemów z ratowaniem świata moja bohaterka. Sięgnęła do swojego plecaczka i wyjęła torbę. Plastikową. Zapakowała do niej butelki i powiedziała uprzejmie:
– Wyrzucę je, jak będę wychodziła.
– Nie, nie trzeba – zaprotestowałem słabo. – Sam wyrzucę, nie będziesz chodzić po śmietnikach przecież…
– O! Jeszcze coś mi się przypomniało! – klasnęła radośnie w dłonie. – Przed wyrzuceniem to niektóre gminy każą myć opróżnione pojemniki po kosmetykach, na przykład szamponie i odżywce do włosów, i jeszcze po żywności oraz napojach, no wiesz, sokach, mleku, dżemach i tak dalej. Musisz sobie to sprawdzić.
Tak, tak, zapewne sobie sprawdzę, jakie wytyczne wydała moja gmina odnośnie mycia kartonów po mleku i maślance. No bo ostatni pojemnik po szamponie, o odżywce już nie wspominając, widziałem w swojej łazience kilkanaście lat temu, ale ten drobny szczegół mógł Stynce umknąć. Kochała mnie, więc taktycznie zapominała, że włosy są dla mnie odległym wspomnieniem.
– Dobra, to postanowione. Muszę lecieć, bo jeszcze chcę pogadać z rodzicami o segregowaniu śmieci. A te kosze to ci kupię na urodziny. Tylko że jeden kosztuje jakieś trzydzieści złotych, a muszą być trzy, żeby to w ogóle miało jakiś sens, więc tego…
Aluzję zrozumiałem i natychmiast złapałem za portfel. Dałem jej pieniądze, tak by starczyło na dwa komplety koszy. Na wszelki wypadek. Uściskała mnie serdecznie i cała w skowronkach wybiegła z mieszkania. A ja zadumałem się nad ekologią, segregacją oraz recyklingiem. Bo się trochę pogubiłem… Moja ekologiczna wnusia używała plastikowych siatek. Swego czasu była też przeciwniczką używania skór naturalnych i futer, ale… nosiła buty skórzane, bo plastikowe są niezdrowe i nieekologiczne. Pojemniki zaś należy myć lub nie, stosownie do życzeń tej czy innej gminy, jakby ekologia miała granice wyznaczane administracyjnie.
Boję się, że za stary jestem na ten cały recykling. Na szczęście urodziny mam dopiero w grudniu, więc jest duża szansa, że to jednak będą skarpetki, jak co roku.
Czytaj także:
„Wnuczka okłamuje mnie i wyciąga ode mnie pieniądze. Udaję, że we wszystko wierzę, bo tylko dzięki temu mam z nią kontakt”
„Jestem dziadkiem, matką i ojcem w jednym. Córka zostawiła mi na wychowanie wnuczkę, a ja już ledwo zipię”
„Moja wnuczka zdecydowała się na in vitro. Co za wstyd! Nie mogę pozwolić jej na dziecko urodzone z grzechu”