Lecieliśmy już nad krajem, za pół godziny mieliśmy lądować. Było mi ciężko na duszy, że po bajkowych wakacjach w Hiszpanii trzeba wracać do rzeczywistości. A co będzie dalej, gdy przyjdzie mi płacić za te dwa tygodnie spełnionych marzeń mojej małżonki? O tym wolałem na razie nie myśleć. Oparłem głowę o fotel, przymknąłem oczy. Przypomniał mi się tamten dzień, jeszcze w lutym, gdy to się zaczęło…
Wracałem wtedy z fuchy, dostałem akurat wypłatę, więc po drodze strzeliłem sobie mały browarek. Wchodząc po schodach, zastanawiałem się, jaką obrać strategię. Moja żona nie cierpiała zapachu piwa i mojej słabości do tego trunku, więc musiałem się jakoś prześlizgnąć. Najlepiej od razu dopaść łazienki, a potem dopiero wejść do kuchni, gdzie Ola szykowała już na pewno smakowitą kolację.
Otwierając drzwi najciszej, jak umiałem, poczułem zapach mojego ulubionego bigosu. Więc może nie będzie tak źle, bylebym tylko nie stanął z nią twarzą w twarz, zanim zdążę umyć zęby…
Na szczęście żona nie zna się na cyferkach
– Dobry wieczór, kochanie! – krzyknąłem, czując się już bezpiecznie, gdy zamykałem za sobą drzwi do łazienki.
W odpowiedzi usłyszałem trzask garnków wstawianych do zlewu. Pomyślałem, że chyba jednak coś jest nie tak.
– Pięknie pachnie – wszedłem do kuchni z nadzieją, że Ola nie wyczuje zapachu piwa po mocnej paście do zębów.
– Kolacja na stole – warknęła z nadętą miną, nawet na mnie nie patrząc.
– Coś się stało? – spytałem ostrożnie. – Bo humor to masz chyba nie za dobry.
– Przyszedł do ciebie list polecony – znowu warczenie. – Z biura maklerskiego – i spojrzała na mnie takim wzrokiem, że aż mi się gorąco zrobiło.
Kurczę, jaki list?! Marek przecież nic nie mówił, że będą korespondencję przysyłać… Pochyliłem się nad stołem i spojrzałem w talerz, udając, że poza bigosem nic innego dla mnie teraz nie istnieje.
– Nie udawaj, że nie słyszysz – Ola usiadła naprzeciwko mnie. – Tak cię prosiłam, żebyś nie grał, bo się nie znasz! I to hazard przecież! Uzależnisz się! Obiecałeś, że przestaniesz, a dalej tracisz nasze pieniądze! – krzyczała mi prosto w twarz.
– Oj tam – usiłowałem zbagatelizować sprawę. – Nie marudź…
Nie dała mi dojść do słowa.
– Mieliśmy oszczędzać, żeby latem do Hiszpanii wreszcie pojechać, na naszą rocznicę, a ty co?! – jej głos niebezpiecznie zadrgał, zanosiło się na łzy.
– Pewnie jakąś reklamę przysłali i tyle.
– Ty mi reklamą oczu nie mydl – Ola podsunęła mi pod nos kopertę. – Otwieraj natychmiast i mów, co to jest.
– A pozwolisz mi przynajmniej najpierw skończyć kolację? – westchnąłem.
Niestety, w naszym małżeństwie, a we wrześniu mieliśmy obchodzić dwudziestą rocznicę, to Ola zawsze miała ostatnie słowo. Przez te lata jakoś nie udało mi się żony wychować, za to ona bez trudu wzięła mnie pod pantofel. I nie było rady, musiałem list otworzyć. Okazało się, że przyszło roczne rozliczenie, PIT.
– Więc jednak miałam rację, grasz dalej – w jej głosie zabrzmiały niebezpieczne dla mnie nutki. – Mów, ile przegrałeś.
– Oj, kochanie, od razu zakładasz jakiś czarny scenariusz, nic nie przegrałem – wzruszyłem ramionami, przeglądając rozliczenie. – Sama zobacz, nie ma żadnych strat – podsunąłem jej papier.
Wiedziałem, że Ola i tak się nie połapie w tych wszystkich cyfrach, obrocie, dochodzie, stratach i zyskach. Ona, typowa humanistka, nie miała głowy do rachunków. W tym widziałem swoją szansę.
– Wiem, że ci obiecałem nie grać – zacząłem jej tłumaczyć. – Ale sama wiesz, jak jest. Fuch coraz mniej, o podwyżce w robocie można zapomnieć, a bardzo chciałbym cię zabrać do Hiszpanii – aż mi się samemu niedobrze zrobiło, że tak potrafię się podlizywać własnej żonie. – Biadolisz wiecznie, że tylko na Bałtyk nas stać, a tam zimno, woda brudna, więc chciałem, żebyś poczuła się szczęśliwa.
Rzuciła mi podejrzliwe spojrzenie i znowu wlepiła wzrok w rozliczenie.
Takiego obrotu spraw się nie spodziewałem
Co miałem jej powiedzieć? Że giełda to moja pasja, odkąd zaraził mnie nią w zeszłym roku Marek, kumpel z roboty?! On zawsze był na plusie, bo nie inwestował w akcje, tylko grał na kontraktach terminowych, na których sprzedaży – czy szły do góry, czy spadały – zawsze się zarabiało. No, powiedzmy, że zawsze…
Ja jakoś nie miałem wyczucia: sprzedawałem za wcześnie albo zbyt późno. Większych zysków nie miałem, ale i strat też nie. A Ola sprzeciwiała się tylko dla zasady, bo uważała giełdę za hazard.
– I ty naprawdę myślisz, że w ten sposób zarobisz na nasze wakacje w Hiszpanii, ty mistrzu giełdowy? – moje rozmyślania przerwał ironiczny głos żony.
– Nie jestem mistrzem, tylko drobnym inwestorem – odparłem z godnością.
– Wiesz co – pokręciła głową z politowaniem. – Tobie zupełnie odbiło… – i ponownie zagłębiła się w lekturze rozliczenia.
Czekałem cierpliwie. Wreszcie spytała, marszcząc brwi:
– Widzę tu jakieś dziesięć tysięcy. Tyle miałeś kasy, żeby inwestować? Niby skąd?
– No nie, nie miałem – zaprzeczyłem szybko, bo wyglądało na to, że jednak będę się musiał tłumaczyć, i to gęsto.
– To co to jest za kwota? Wygrana? – dopytywała uparcie moja żona.
Nie wiedziałem, co będzie lepsze: powiedzieć prawdę czy troszkę pokołować. Bo kwota, która widniała na rozliczeniu, była sumą wszystkich operacji. Inaczej mówiąc, gdy ma się tysiąc złotych, które ja właśnie posiadałem, i zainwestuje się je dziesięć razy, to w rozliczeniu rocznym będzie widnieć dziesięć tysięcy. „Ale może lepiej powiedzieć jej, że tyle ugrałem, tylko potem straciłem? Tak chyba będzie lepiej, bo jeszcze gotowa mnie rozliczać z tej dychy” – uznałem.
Wyjaśniłem więc żonie, że zainwestowałem tylko tysiąc. Chciałem jej zrobić niespodziankę i pomnożyć moje oszczędności, żeby było na Hiszpanię. I wciąż mam te pieniądze, a nawet trochę więcej, niewiele jednak, bo za wcześnie wszystko sprzedałem. A ta kwota dziesięciu tysięcy to tylko operacje giełdowe. I że w sumie nie jestem stratny, bo jednak trochę pomyślunku to jeszcze mam.
– Tylko za trochę więcej niż tysiąc to my do Hiszpanii nie pojedziemy… – zaczęła myśleć głośno, wciąż wpatrzona w rozliczenie. – Ale wiesz, skoro nie masz strat, to chyba jednak mądrze inwestujesz… Ja mam odłożone parę setek, to ci je dam. A niech tam, zaryzykuję. Tylko zainwestuj mądrze i zarób na nasze rocznicowe wakacje, a ja już przypilnuję, żebyś za wcześnie czegoś tam nie sprzedał.
Prawdę powiedziawszy, nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Myślałem, że będzie piekło, a tu proszę – małżonka zasiliła mnie żywą gotówką!
– A wiesz, że to się dobrze składa, że masz teraz trochę więcej kasy – stwierdził Marek, gdy następnego dnia powiedziałem mu o wszystkim. – Na kontraktach dużo tym nie uciągniesz, ale namawiam cię na debiut pewnego banku. Zapisz się na jego akcje. Ma naprawdę świetne wyniki, nie stracisz na nich.
Nie za bardzo zachwyciła mnie ta propozycja, lecz przecież Marek był starym wygą giełdowym i wiedział, co mówił. No to zapisałem się na sto akcji.
No to pięknie się wpakowałem...
Gdy Ola dopytywała się o wyniki na giełdzie, prosiłem ją o cierpliwość, tłumacząc, że pieniądze są wciąż w obrocie, więc jeszcze nic konkretnego nie można powiedzieć. A z Markiem każdego dnia w pracy omawialiśmy sytuację na rynku i niecierpliwie czekaliśmy na debiut banku. Zwłaszcza ja się denerwowałem, bo było to moje „być albo nie być” nie tylko na giełdzie, ale i we własnym domu.
Niestety, debiut nie okazał się na tyle udany, abym zarobił na nasze wakacje. Byłem na plusie raptem kilkadziesiąt złotych. Trochę się przestraszyłem, bo obracałem przecież także oszczędnościami żony i nie wiem, co by mi zrobiła, gdybym je stracił.
Jeszcze się wahałem, ale gdy któregoś dnia akcje poszły w dół o kilka punktów, spanikowałem i podjąłem decyzję o ich sprzedaży. Marek namawiał mnie, żebym zaczekał jeszcze, że lada dzień pójdą znowu w górę, lecz to było nie na moje nerwy.
– Zamykam rachunek – zapowiedziałem Markowi. – A Ola mnie i tak zabije… Znowu pojedziemy nad Bałtyk – stwierdziłem ponuro. – I w ogóle koniec z giełdą!
– Nie wkurzaj się – odparł Marek. – Ja wiem, jak kobieta może zatruć życie, sam to czasem przerabiam, a to przecież ja cię namówiłem na inwestowanie. Pożyczę ci kasę na Hiszpanię. W domu powiesz, że to z giełdy. Oddasz mi potem w ratach z fuch, a Ola nie będzie ci kołków na głowie ciosać.
Z Marka był jednak dobry kumpel…
Polecieliśmy na ten wymarzony urlop mojej żony. Wracaliśmy teraz samolotem opaleni, wypoczęci. Ola była taka zadowolona i szczęśliwa, że mnie też serce miękło. Tam, na hiszpańskiej plaży, odkurzyliśmy nasze uczucia, które przez ostatnie lata pozostały jakby schowane miedzy szafką a lodówką w naszej kuchni. A co tam, spłacę Markowi dług! Miałem na oku parę okazji do zarobienia kasy. Elektryk jest zawsze przydatny.
Zatopiony w rozmyślaniach poczułem nagle uścisk dłoni żony na ramieniu. Patrzyła na mnie rozmarzonym wzrokiem.
– Tak się zastanawiam… – uśmiechnęła się. – Skoro ty taki dobry jesteś na tej giełdzie, to może znowu byś trochę zainwestował? W pracy mam premię dostać – pogłaskała mnie po policzku. – To nasze punto całkiem się już rozlatuje, może czas nowy samochód kupić...
Jęknąłem w duchu, myśląc o niespłaconym długu u Marka. Na szczęście za chwilę mieliśmy lądować, nie było więc już czasu na taką rozmowę. Jednak potem znowu będę musiał coś wymyślić.
Czytaj także:
„Moja ciężarna kochanka myśli, że złapała bogatego prezesa na alimenty. Jestem tylko nauczycielem na utrzymaniu żony”
„Jestem bogaty, więc kręci się koło mnie mnóstwo naciągaczek. Dlatego gdy poznałem Julię, postanowiłem... udawać biedaka”
„Przyjaciółka wysłała męża za kasą i sama zachłysnęła się bogactwem. Materialistka łzy tęsknoty wyciera banknotami”