„Jestem bogaty, więc kręci się koło mnie mnóstwo naciągaczek. Dlatego gdy poznałem Julię, postanowiłem... udawać biedaka”

zakochana para fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY
„Trzymałem się żelaznej zasady – ani słowa o moich pieniądzach. Jestem dla niej przeciętnie zarabiającym facetem po trzydziestce i już. Wynająłem kawalerkę i zmieniłem swój image. Nie wkładałem przy niej garniturów, tylko koszule w kratę i dżinsy. Zbyt drogo mnie kosztowało małżeństwo z kobietą, która patrzyła na mnie przez pryzmat mojego konta”.
/ 30.09.2022 11:15
zakochana para fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY

Daleko mi do miliardera, który lata własnym odrzutowcem i spędza weekendy na prywatnej karaibskiej wyspie, jednak w polskich realiach mogę uchodzić za bogacza. Z własną fabryką, posiadłościami w mieście i na wsi, realizuję sen o sukcesie w polskim kapitalizmie. Bardziej właśnie o sukcesie niż o szczęściu. Moje bogactwo jest wynikiem wielu lat harówki, ryzykowania całym posiadanym majątkiem i rezygnacji ze spraw, które dla innych są oczywiste, takich jak wolne wieczory i weekendy. A pieniądze, przez wielu uważane za bramę do raju,  okazują się po ich zdobyciu jedynie drogą i narzędziem do dalszego pomnażania majątku.

Przyjemniejszym obliczem bogactwa jest wystawne życie towarzyskie. Wspaniałe przyjęcia, rajdy po ekskluzywnych klubach, szalone imprezy, kobiety. Piękne, zadbane, w drogich, markowych ubraniach, pachnące kosztownymi perfumami i zazwyczaj… bezrobotne. Przynajmniej oficjalnie.

Kiedyś naiwnie pytałem je przy poznaniu, czym się zajmują. Zazwyczaj wykręcały się żartem lub odpowiadały bardzo wymijająco. Wkrótce zrozumiałem, z czego żyją, i co w przypadku bogatego człowieka oznacza mieć kochankę. Duże wydatki. Znajomość z bogaczem to zresztą dla tych kobiet również bardzo ciężka praca. Muszą utrzymać smukłą linię, piękne włosy i zęby, czyli odwiedzać kosmetyczkę i spa, biegać na zajęcia z aerobiku czy zumby. Niekiedy brakuje czasu, żeby o wszystko zadbać.

Sukcesy cieszą wtedy, gdy je z kimś dzielisz

Poślubiłem jedną z takich dziewczyn, sądząc, że łączy nas prawdziwe uczucie. Kosztowna kochanka stała się kosztowną żoną, następnie kosztowną byłą żoną. Cały cykl trwał około trzech lat, a ja na każdym etapie płaciłem za wszystko jak za zboże i powoli traciłem wiarę w prawdziwą miłość. Nie byłem w tym rozczarowaniu osamotniony. Bogaci ludzi zazwyczaj są rozgoryczeni, bo ich pieniądze przyciągają osoby, które myślą wyłącznie o tym, jak ich oskubać. To mnie dręczyło. Może istnieje jakiś test, który sprawdza szczerość intencji?

Podzieliłem się rozterkami z Jarkiem, współudziałowcem dużej firmy konsultingowej, a prywatnie moim kolegą i partnerem od golfa.

Zostań sponsorem – poradził mi w drodze pomiędzy kolejnymi dołkami. – Wychodzi bardzo tanio, studentki z prowincji nie mają wielkich wymagań. Ja mam dwie takie podopieczne. Jedną inteligentną, a drugą wysportowaną – w ten sposób mam zapewniony komplet atrakcji. Funduję im mieszkania, czasem wspólny wyjazd w ładne miejsce i jest git. Wszyscy są zadowoleni.

– A Agnieszka? – spytałem o jego niedawno poślubioną żonę, podejrzewając, że ona raczej nie jest z takiego układu zadowolona.

– A Agnieszka… odeszła. Mamy sprawę w sądzie – mruknął.

Przez jego twarz przemknął cień. Nie dalej jak rok temu, na tym samym polu golfowym tłumaczył mi, że jego Agnieszka jest inna niż wszystkie, nie zależy jej na kasie i będą razem do końca życia, a nawet jeszcze dłużej. Brzmiało szczerze, choć naiwnie, ale pomyślałem, że może miał szczęście. Życzyłem mu tego z całego serca. Niestety, najwyraźniej trafił tak jak zawsze, zaś „dojenie naiwniaka” weszło właśnie w trzecią fazę, czyli batalie sądowe i ustalanie wysokich alimentów.

– Przykro mi – bąknąłem współczującym tonem. – Baba z wozu, koniom lżej. Znajdziesz lepszą.

Skinął głową bez przekonania. Widziałem, że chętnie zamieniłby z powrotem wszystkie swoje sponsorowane dziewczyny na Agnieszkę. Ale tę z marzeń, z którą zamierzał się zestarzeć, a nie tę z realnego świata drogich rozwodów.

Kilka dni później wybrałem się na spacer do miasta. Rzadko sobie na taki luksus pozwalałem. Wir interesów i ciągłych spotkań nie zostawia zbyt wiele wolnego czasu. Dziś jednak miałem wszystkiego dość. Spodziewany kontrakt nie wypalił, a ja od rozmowy z Jarkiem tkwiłem w psychicznym dołku. Wałęsałem się po ulicach i zastanawiałem, gdzie podziała się moja dawna energia i młodzieńczy optymizm. I po co mi to wszystko? Sukcesy cieszą, gdy możesz je z kimś dzielić. Pieniądze czasem są gorsze od przekleństwa. Bez nich żyć się nie da, ale gdy je masz, stajesz się dla innych zwierzyną łowną.

Czułem się jak na egzotycznej wycieczce

W pewnym momencie, kiedy zamyślony przechodziłem wąskim przejściem pomiędzy kamienicami, zderzyłem się z dziewczyną idącą szybkim krokiem z naprzeciwka. Poczułem obcas buta na palcach stopy.

– O cholerka! Uważaj, człowieku! – tuż nad moim uchem rozległ się poirytowany głos, jednocześnie z upuszczonej torebki wyspała się obfita zawartość.

Pomimo bólu nogi rzuciłem się do zbierania damskich drobiazgów.

– Nie dotykać! Moje tajemnice! – powstrzymał mnie okrzyk.

Odskoczyłem jak oparzony. Nie widziałem żadnych tajemnic, jedynie szminki, notesik, paczkę chusteczek higienicznych, perłowe puzderko zamykane na haczyk, muszlę, obrazek z jakimś świętym i kilkanaście innych przedmiotów, których nie zdążyłem rozpoznać, bo zostały zgarnięte z powrotem do torebki.

– Przepraszam panią, ale… – zacząłem się tłumaczyć.

Nie, nie, to ja przepraszam – nie pozwoliła mi dokończyć zdania. – Taka gapa ze mnie. Pan kuleje?

Rzeczywiście, przydepnięte palce bolały coraz bardziej, i stąpając, bezwiednie jęczałem. Podjęła działania, zanim cokolwiek odpowiedziałem.

– Taxi, taxi! – zamachała w kierunku przejeżdżającego pojazdu.

Widząc, że ten bynajmniej nie zamierza stanąć, wyskoczyła mu wprost przed maskę. Taksówka zatrzymała się z piskiem opon. Kierowca wychylił się z okna i poczęstował dziewczynę wiązanką przekleństw. Ale kursu nie odmówił. Dzięki temu po chwili siedziałem na tylnym siedzeniu w drodze na izbę przyjęć do szpitala. Wszystko działo się w zawrotnym tempie.

Dziewczyna, która przedstawiła się jako Julia, nie pozwoliła mi zapłacić za kurs, tłumacząc, że to ona jest winna, więc ponosi koszty. Okazały się zresztą spore, bo taksówkarz policzył sobie jak za jazdę nocą w święta. Kolejnym etapem było torowanie mi drogi przez gąszcz pacjentów oczekujących pomocy w szpitalu.

Miałem w kieszeni pieniądze na dwadzieścia takich kursów taksówką, byłem ubezpieczony w prywatnej klinice medycznej, gdzie pomoc jest udzielana w cichych i eleganckich gabinetach bez konieczności czekania i przepychania się przez tłum. Jednak z wrażenia całkiem o tym zapomniałem. Czułem się jak na egzotycznej wycieczce, podczas której miejscowy przewodnik odkrywa przed cudzoziemcem tajemnice zwiedzanego kraju.

Zakochałem się, ale nie ujawniłem prawdy o sobie

Palce na szczęście nie były złamane, ból powoli mijał. Po minie Julii widziałem, że nadeszła pora pożegnania i zrobiło mi się żal. Co ważniejsze, odniosłem wrażenie, że ona czuje podobnie. Po trzech wspólnych godzinach wydawało mi się, że znam Julię od dawna, a zarazem chciałem ją poznawać wciąż i wciąż. Była taka niesamowita, że życia by mi nie starczyło, bo poznać wszystkie jej sekrety i szalone pomysły.

– Mógłbym kiedyś do ciebie zadzwonić i umówić się na spotkanie? – zapytałem, patrząc z nadzieją w jej szare oczy. – Obiecuję nigdy więcej cię nie taranować.

Skinęła głową z uśmiechem.

Od tego dnia widywaliśmy się codziennie. Budziłem się rano i myślałem o Julii, siedziałem na zebraniu dyrektorów mojej fabryki i myślałem o Julii, rozmawiałem z dostawcami i myślałem o Julii. Po prostu zakochałem się, i to jak jakiś młokos. Jednak od samego początku trzymałem się żelaznej zasady – ani słowa o moich pieniądzach. Jestem dla niej przeciętnie zarabiającym facetem po trzydziestce i już.

Dlatego wynająłem kawalerkę i zmieniłem nieco swój image. Nie wkładałem przy niej garniturów, tylko koszule w kratę i dżinsy. Zbyt drogo mnie kosztowało małżeństwo z kobietą, która patrzyła na mnie jedynie przez pryzmat mojego konta. Niestety nie da się wszystkiego zaplanować, przewidzieć. Pewnego dnia, wracając z pracy, postanowiłem zrobić zakupy w centrum handlowym. Zaparkowałem swój wóz i wyszedłem z niego… wprost na moją dziewczynę.

– Andrzej, to ty? – spojrzała na mnie ze zdumieniem.

O ile elegancki garnitur dałoby się jakoś wytłumaczyć, to samochodu za ćwierć miliona już nie bardzo. W pierwszym odruchu próbowałem ratować mój wizerunek i zacząłem tworzyć na poczekaniu historyjkę o aucie pożyczonym od szefa. Jednak po chwili stwierdziłem, że nie będę kłamać. Trudno, co będzie, to będzie. I tu popełniłem błąd. Obracając się od lat w otoczeniu ludzi majętnych i ceniących głównie pieniądze, założyłem, że taka informacja ją ucieszy. Po kilku zdaniach wyjaśnień zacząłem się rozkręcać, wręcz przechwalać tym, kim jestem, i co posiadam.

W liście do niej opisałem, co czuję…

Gdy skończyłem, rzuciła tylko:

– Kłamca – po czym odwróciła się na pięcie i odeszła, pozostawiając mnie w totalnym szoku.

Dlaczego tak postąpiła? Czy to wada, że jestem bogaty? Naprawdę wolałaby takiego gołodupca, jakiego udawałem? Biłem się z myślami i wątpliwościami przez całą noc i dzień. Co powinienem zrobić? Jedno wiedziałem na pewno – muszę z nią być. Oddałbym wszystko, żeby ze mną została. Cholera, tyle że ona nie chciała „wszystkiego”…

Mój podstawowy problem polegał na braku doświadczeń w działaniach niewymagających pieniędzy. Czułem, że nie olśnię jej zakupem wystrzałowego prezentu lub innym „przekupstwem”. Zresztą, za to ją pokochałem, za jej szczerość, uczciwość i bezinteresowność.

W końcu dotarło do mnie, że zraniłem ją swoją udawaną biedą i muszę swój błąd naprawić. Moją inscenizację postrzegałem dotąd jedynie jako samoobronę przed kolejną naciągaczką. W ogóle nie myślałem o uczuciach Julii, ani o tym, jak odbierze moje kłamstwo. A mogła odebrać je jak policzek, jak oskarżenie o nieuczciwość i wyrachowanie.

Siadłem przy stole, wyciągnąłem papier i zacząłem pisać list, w którym opowiedziałem jej o sobie. Nie chwaliłam się sukcesami, pięknymi posiadłościami ani drogimi samochodami. Pisałem o rozterkach, o moim dotychczasowym życiu i zawodach miłosnych, o zwątpieniu w prawdziwe uczucie. Bo pod tym względem bogaci mają gorzej. Niewielu osobom mogą naprawdę ufać. Mało kto naprawdę ich lubi, a co dopiero kocha. Opisywałem swój świat jako smutne miejsce bez miłości, które pojaśniało dopiero wtedy, kiedy ona się w nim pojawiła.

Kiedy list był gotów, poszedłem do Julii. Zadzwoniłem do drzwi. Nie otworzyła, choć czułem, że jest w środku. Wrzuciłem list do skrzynki i wróciłem do wynajętego mieszkania, w którym spędziliśmy tyle wspaniałych chwil. Czekałem na jej reakcję jak na wyrok. Nie chodziłem do pracy, nie zajmowałem się firmą, nie rozmawiałem z nikim. Czekałem. Tak minęły cztery dni.

Gdy ktoś zapukał do drzwi, wiedziałem, że to ona. Wróciła. Nie oczekiwała, że będę ją przepraszał w nieskończoność, nie musiałem się kajać do granic upokorzenia. Zrozumiała i wybaczyła. Bo moja Julia z marzeń i z realnego świata była tą samą szczerą, kochającą Julią…

 Czytaj także:
„Wydałam wszystko na ciuchy i zabrakło mi na prąd. Aga zamiast mi pomóc, zwyzywała mnie od idiotek. Taka z niej przyjaciółka?”
„Wychowałam się w domu dziecka i zawsze czułam się gorsza. Najpierw odrzucili mnie biologiczni rodzice, potem rówieśnicy”
„Po latach bycia kurą domową, dostałam propozycję wymarzonej pracy. Wiedziałam, że mąż i dzieci nie będą zachwyceni"

Redakcja poleca

REKLAMA