„Włożyliśmy 100 tysięcy w dom teściów i nie mamy do niego prawa. Najpierw mamili nas obietnicami, teraz stosują szantaż”

małżeństwo w konflikcie z teściami fot. iStock by Getty Images, milanvirijevic
„Moglibyśmy iść do sądu i się tam kłócić, pokazując nasze papiery na zaciągnięty kredyt i rachunki na wydatki. Ale tego pewnie nie zrobimy. W końcu to rodzice Pawła. Przynajmniej na razie lepiej nie podejmować zbyt drastycznych kroków. Bo ja cały czas mam nadzieję, że jakoś się dogadamy, a przecież wniesienie sprawy do sądu ostatecznie skłóci naszą rodzinę”.
/ 11.05.2023 10:30
małżeństwo w konflikcie z teściami fot. iStock by Getty Images, milanvirijevic

Zawsze byłam osobą bardzo rodzinną i podobały mi się domy, w których żyły dwa, a nawet trzy pokolenia. Niestety, jeśli chodzi o moją familię, to nie należało się na to nastawiać, bowiem zarówno dziadkowie, jak i rodzice, mieli maleńkie mieszkania. Przez moment po ślubie mieszkaliśmy nawet z Pawłem u moich rodziców i nie była to żadna przyjemność, ale prawdziwa gehenna. Zero prywatności i człowiek na człowieku. Baliśmy się z mężem kochać, bo zdawaliśmy sobie sprawę, że wszystko słychać przez cienkie ściany.

Podjęliśmy więc z Pawłem decyzję o tym, że jednak się wyprowadzamy. Mąż dostał pracę w swoim rodzinnym mieście i tam wynajęliśmy mieszkanie. Chociaż nie było nam lekko, to jednak najważniejsze, że mogliśmy się w końcu poczuć swobodnie. Odetchnęliśmy.

Po dwóch latach, kiedy okazało się, że jestem w ciąży, zacisnęliśmy pasa i kupiliśmy dwa pokoje na kredyt. Nieduże, ale były wreszcie własne! Cieszyłam się z nich jak głupia, ale choć teraz mogłam urządzić mieszkanie według swojego gustu, to marzenie o dużym rodzinnym domu mnie nie opuszczało. Po urodzeniu Maciusia zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo przydaliby się dziadkowie.

Synek bowiem naprawdę dawał nam z mężem do wiwatu. Przez pierwsze miesiące życia bardzo dużo płakał, chociaż według lekarzy był zdrowy i nic mu nie dolegało. Po nieprzespanych nocach wyglądałam jak zombie i marzyłam o chwili wytchnienia. Gdyby ktoś zabrał mi wtedy małego chociaż na godzinę dziennie, ozłociłabym go, ale zarówno moja mama jak i teściowa mieszkały dość daleko, i nie mogły codziennie u mnie bywać.

Wszystko wprawdzie się uspokoiło, gdy mały skończył roczek, ale wtedy nadeszły inne kłopoty. Kiedy bowiem oddaliśmy Maciusia do żłobka, zaczął łapać infekcje. Jedno zwolnienie na dziecko, drugie, trzecie i szef zaczął patrzeć na mnie z wyrzutem, a ja przecież nie miałam innego wyjścia! Z kim miałam zostawić małego? Kiedy mąż próbował wziąć zwolnienie na siebie, jego przełożony całkiem otwarcie powiedział mu, żeby się nie wygłupiał, bo od wychowywania dzieci są matki i babcie. I co? Mogliśmy go uważać za szowinistyczną świnię, ale Paweł nie odważył się podjąć opieki nad synkiem.

Zaproponowali nam, byśmy zamieszkali z nimi

Czasami teściowa poświęciła się i przyjechała, ale był to dla niej stres. Kilka lat temu miała nieprzyjemną sytuację w autobusie – jakiś łobuz wyrwał jej torebkę podczas wsiadania i uciekł, a nikt z pasażerów nie zareagował. Od tego czasu teściowa unikała podróżowania komunikacją miejską po zmroku. Rozumiałam jej strach, co nie zmieniało faktu, że bałam się, iż z powodu ciągłych zwolnień na dziecko w końcu stracę pracę. Gdy moja mama kilkakrotnie przyjechała do nas zaopiekować się Maćkiem, musiał albo spać z nami w pokoju, albo z małym.

To pierwsze było krępujące i nie wchodziło w grę, a to drugie okazało się zgubne, bo synek tak przyzwyczajał się do obecności babci, że kiedy wracał do zdrowia, a ona wyjeżdżała, dalej domagał się tego, by ktoś dorosły spał w jego pokoju. A kiedy odmawialiśmy z mężem, zaczynał płakać albo wpychał się do nas do łóżka.

Gdy Maciuś wyrósł wreszcie z tych wszystkich chorób i zaczął normalnie sypiać, odetchnęliśmy z mężem z ulgą. Tak nam brakowało tego spokoju, który wreszcie cudem odzyskaliśmy, że nie potrafiliśmy się zdecydować na drugie dziecko. Zresztą nadal mieliśmy tylko dwa pokoje, więc i z tego względu wydawało nam się, że zostaniemy już na zawsze modelem rodziny 2+1. Tym bardziej że oboje z mężem byliśmy jedynakami.

Czas mijał i ani się obejrzeliśmy, a nasz syn skończył piętnaście lat. Ja w tym samym roku świętowałam czterdziestkę i nie w głowie mi już było zachodzenie w ciążę.

Tymczasem teściowie prowadzili w sądzie jakąś sprawę o majątek po ciotce. Ciotka nie miała własnych dzieci i zmarła nie wyznaczając spadkobiercy. Tym sposobem po schedę po niej – niewielki domek na przedmieściach, zgłosiło się mnóstwo dalszych krewnych. W pewnej chwili w sprawie spadkowej brało udział osiem osób i byliśmy z mężem pewni, że to, co dostaną w ostatecznym rozrachunku jego rodzice nie będzie wiele warte. Jakieś tam marne grosze za sprzedaż domku, bo przecież fizycznie spadkobiercy w żaden sposób się nim nie podzielą.

Nie sądziliśmy nawet, że rodzice Pawła spłacą resztę spadkobierców!

Wyrok zapadł w bardzo korzystnym dla nas czasie, ceny za dom poszły w dół i było nas stać na taki manewr. Oczywiście, najpierw sprzedaliśmy mieszkanie! – opowiadali uradowani, kiedy było po wszystkim.

Ale jeszcze bardziej niż to, że teściowie stali się nagle właścicielami domku za miastem, zaskoczyła nas ich późniejsza propozycja – abyśmy zamieszkali w nim wraz z nimi!

Domek po ciotce był niewielki, zaledwie trzy pokoje z kuchnią. Wygodny dla teściów, ale już nie dla większej ilości osób. Nie za bardzo więc rozumieliśmy, jak oni to sobie wyobrażają. Szybko nas oświecili.

– A może byście dobudowali sobie piętro? – zapytali nas teściowe. – No wiecie, takie z zupełnie niezależnym wejściem. Ogród byłby wspólny. To chyba dobry pomysł, co? W dużym domu żyje się znacznie wygodniej niż w małym mieszkaniu w bloku. No i razem żyłoby się nam weselej.

Brzmiało to nawet dość przyjemnie, ale czy na pewno tego chcieliśmy? Nam w sumie też było dość wygodnie, mimo że nadal mieszkaliśmy z synem tylko w dwóch pokojach. Ale Maciek miał blisko do kolegów i do szkoły, a my do pracy. Chyba niezbyt nam się już chciało wyprowadzać.

Wizja czterech pokoi i ogródka nie była aż tak kusząca, abyśmy mieli się zdecydować na tak wielkie zmiany w naszym życiu, gdyby nie to, co się stało dosłownie miesiąc później.

– Kochanie, naprawdę jesteś w ciąży?! – wykrzyknął mój mąż, kiedy zakomunikowałam mu nowinę.

Dla mnie to też było duże zaskoczenie i w sumie nie wiedziałam do końca, czy mam się cieszyć, czy denerwować. Kiedy bowiem przypomniałam sobie te nieprzespane noce, wstawanie do niemowlaka, ciągłe choroby… odechciewało mi się wszystkiego.

– Może teraz będzie jakoś inaczej niż z Maciusiem? – pocieszał mnie mąż, który kiedy w końcu dotarło do niego, że po raz drugi zostanie ojcem, po prostu oszalał ze szczęścia i błyskawicznie wszystko zaczął widzieć w kolorowych barwach.

Syn także się ucieszył, choć obawiałam się jego reakcji. W końcu niezbyt często człowiek ma rodzeństwo o szesnaście lat od siebie młodsze. Nie pozostało mi więc nic innego, jak także zacząć patrzeć optymistycznie na całą tę niecodzienną sytuację.

Syn postanowił, że nie idzie na studia

– To wspaniała wiadomość! Teraz to już bezdyskusyjnie musicie przeprowadzić się do naszego domu! – stwierdzili teściowie.

Faktycznie, nie było szansy na to, by w naszym małym mieszkanku zmieściło się jeszcze jedno dziecko. Sprawa została przypieczętowana.

I tak stanęliśmy przed kolejnym dylematem – skąd wziąć pieniądze na budowę naszego piętra? Teściowie po spłaceniu krewnych byli kompletnie spłukani, moi rodzice wprawdzie zaoferowali nam dwadzieścia tysięcy, ale to przecież tylko kropla w morzu potrzeb… Skąd mieliśmy wziąć resztę? Najpierw przyszło nam do głowy, że wzorem rodziców męża sprzedamy nasze mieszkanie i w ten sposób sfinansujemy budowę, ale po długich kalkulacjach i zrobieniu rodzinnej burzy mózgów doszliśmy jednak do wniosku, że to zły pomysł.

– Lepiej zostawmy je dla Maciusia, który przecież już za dwa lata będzie pełnoletni, a na budowę piętra weźmiemy kredyt – zaproponował mąż – i to rozwiązanie wydało nam się wtedy najrozsądniejsze.

Pomni tego, z jakim trudem spłacaliśmy przez lata nasze dwa pokoje, tym razem chcieliśmy wziąć jak najmniejszy kredyt. A to oznaczało, że sporo rzeczy będziemy musieli na budowie zrobić sami. Ja nie boję się pracy, chociaż w sumie niewiele mogłam pomóc w swoim stanie. Cały ciężar robót spoczął więc na mężu. Na szczęście Maciuś okazał się nad podziw robotnym pomocnikiem.

Prawdę mówiąc, syn był wyraźnie zafascynowany budową. Baliśmy się trochę z Pawłem, że za wiele od niego wymagamy i będzie chciał się wymigać wzorem wielu swoich rówieśników, a tymczasem Maciek z pasją zgłębiał wszelkie tajniki budowania. Wypytywał wynajętego majstra o szczegóły, imał się wszelkich prac i wykonywał je naprawdę dobrze. Majster nie mógł się go nachwalić i powiedział mu wprost, że jeśli będzie chciał sobie kiedyś dorobić, to natychmiast go zatrudni.

Maciek wziął jego słowa za dobrą monetę, i kiedy po dwóch latach nasze pięterko było wykończone i nie zostało już nic do zrobienia, zgłosił się do niego w wakacje do pracy. Pojechał chłopak, a wrócił mężczyzna. Umięśniony, opalony i… zachwycony.

Widzieliśmy wyraźnie z mężem, że syna kręci robota na budowie, nie było więc dla nas zbyt wielkim zaskoczeniem, kiedy w maturalnej klasie Maciek stwierdził, że egzamin oczywiście zda, ale na studia żadne się nie wybiera. Bo ma inne plany.

– Takie studia to bicie piany, a pracy po tym nie ma! Pewnie i tak wyląduję w końcu na budowie, po co więc męczyć się trzy lata do licencjatu i naciągać was na wydatki, skoro od razu mogę pójść do roboty – powiedział.

Trochę zabolało mnie serce, że mój syn nie chce iść na studia. Oboje z mężem wychowani byliśmy w czasach, kiedy wyższe wykształcenie gwarantowało dobrą pracę i lżejsze życie. Ale może rzeczywiście teraz to się zmieniło? Poza tym zdałam sobie sprawę, że do głosu doszła tu chyba moja ambicja, bo przecież ja studiów nie mam, a czy przez to jestem mniej wartościowym człowiekiem? Chciałam dla syna jak najlepiej, lecz chyba akurat w jego przypadku „lepiej” to praca budowlańca, która mu odpowiada. Tym bardziej że w życiu, niestety, liczą się pieniądze…

Niestety, mają nad nami władzę

Maciek powiedział nam, że pan Rysiek, ten majster, z którym się kiedyś zaprzyjaźnił, dostał ostatnio propozycję roboty w Norwegii. A tam się ponoć naprawdę dobrze zarabia!

– Zobaczysz, on sobie świetnie w życiu poradzi – Paweł też zaakceptował wybór naszego pierworodnego.

Do głowy by więc nam nie przyszło, że komuś może być to nie w smak. Tymczasem, kiedy dowiedzieli się o tym teściowie, wściekli się!

Jak wyście go wychowali!? – ruszyli do nas z pretensjami i nie docierały do nich żadne tłumaczenia.

Nagle sytuacja w domu zrobiła się mało przyjemna, bo chociaż mamy osobne wejście, to jednak wspólny ogródek, w którym co i rusz dochodziło do słownych przepychanek. Źle to wszystko znosiliśmy, a ja dodatkowo straciłam pomoc przy małej Asi, bo teściowa zapowiedziała, że w tej sytuacji to ona nie zamierza do nas przychodzić i opiekować się nią.

– Dopóki nie rozwiążecie tej sprawy z Maćkiem! – usłyszeliśmy.

Przecież to zwyczajny szantaż! – wściekł się mąż. – Maciek jest dorosły i może robić, co chce!

– Tak? To my także możemy! – odcięli się nam teściowie.

Na początku nie wiedzieliśmy za dobrze, o co im może chodzić, ale w końcu do nas dotarło, jakiego mają na nas „bata”. Otóż rodzice męża obiecali, że kiedy skończymy nadbudówkę, wpiszą nas do księgi wieczystej. Innymi słowy staniemy się współwłaścicielami domu i posesji. Tymczasem teraz oświadczyli nam, że tego nie zrobią!

– Ziemia i dom są nasze! – usłyszeliśmy. – Możemy oczywiście zmienić zdanie, jeśli Maciek je zmieni.

Rodzice mają więc nad nami władzę. Wprawdzie wyrzucić z domu nas nie mogą, bo jesteśmy tam z mężem zameldowani, ale według prawa nasza przybudówka należy do nich, bo została postawiona na ich ziemi!

Włożyliśmy w nasz nowy dom ponad sto tysięcy złotych i nie mamy do niego żadnego prawa, chyba że pójdziemy do sądu i będziemy się tam kłócić, pokazując nasze papiery na zaciągnięty kredyt i rachunki na wydatki. Ale tego pewnie nie zrobimy. W końcu to rodzice Pawła. Przynajmniej na razie lepiej nie podejmować zbyt drastycznych kroków. Bo ja cały czas mam nadzieję, że jakoś się dogadamy, a przecież wniesienie sprawy do sądu ostatecznie skłóci naszą rodzinę. Czekamy więc, aż teściowie się opamiętają i zrozumieją, co przynosi szczęście ich wnukowi.

Tyle że od decyzji podjętej przez Maćka minął już prawie rok i żadna ze stron nie zmieniła zdania. Syn jest w Norwegii, zarabia i na co dzień nie ma styczności z dziadkami, którzy robią nam o niego nieziemskie awantury. Sytuacja w domu robi się naprawdę nie do zniesienia i zaczynamy powoli myśleć o tym, aby się wynieść z powrotem do naszego mieszkania. Jak to dobrze, że go nie sprzedaliśmy… Może tam przeczekamy tę burzę do czasu, aż rodzice męża zatęsknią za nami i się opamiętają.

Czytaj także:
„Przepisałam synowi gospodarkę, bo obiecał mi spokojną starość. A on? Oszukał mnie, pobawił dachu nad głową i zniknął”
„Ciotka obiecała babci, że jeśli przepisze jej majątek, to podzieli się nim ze mną. Teraz nie chce oddać nawet telewizora”
„Babka mnie nienawidziła, tak przynajmniej myślałam. Gdy niespodziewanie przepisała na mnie majątek, wietrzyłam podstęp”

Redakcja poleca

REKLAMA