„Właściciel sklepu oskarżył mnie o kradzież. Drań upokorzył mnie przy wszystkich klientach, mimo że nie miał dowodów”

Właściciel sklepu oskarżył mnie o kradzież fot. Adobe Stock, Anton
„Czułam, że zaraz spłonę ze wstydu i wściekłości, gdy nagle mnie olśniło. Przecież resztę i paragon wsunęłam do kieszeni spodni! – Rozumiem, że musi pan dbać o interesy, ale dopóki nie udowodni pan komuś winy, należy go traktować z szacunkiem. Więcej tu nie przyjdę. Trafię do wyjścia – rzuciłam i nie czekając na jego reakcję, odeszłam”.
/ 13.04.2023 20:30
Właściciel sklepu oskarżył mnie o kradzież fot. Adobe Stock, Anton

Wyszłam z pracy później niż zwykle, a jeszcze musiałam zrobić zakupy. Zdyszana dobiegłam do przystanku i zobaczyłam odjeżdżający autobus.

„Cholera, kolejne 10 minut do tyłu” – pomyślałam.

Spojrzałam nerwowo na zegarek.

„Mam nadzieję, że nie zamkną mi sklepu osiedlowego”. Nagle usłyszałam głos za plecami. Zuza – moja koleżanka z działu.

– Co się tak spieszysz? – zapytała z uśmiechem. – Umówiona?

– Nie, ale muszę kupić parę rzeczy na kolację, a boję się, że nie zdążę.

To dlaczego nie robisz zakupów tu? Mają całkiem dobrą wędlinę i własną piekarnię. Ja zawsze wychodzę podczas przerwy śniadaniowej, spokojnie się obkupię i mam z głowy – podniosła do góry wypchaną siatkę.

Wiem, że mają dobrą wędlinę. Sama kiedyś kupowałam w tym markecie. Ale nie mogłam wyjaśnić Zuzi, dlaczego teraz już tu nie chodzę.

Pół roku temu robiłam tak jak ona

Wyskakiwałam w czasie przerwy, kupowałam co trzeba. Tutejszy sklep jest całkiem dobrze zaopatrzony. Mają artykuły spożywcze i chemię gospodarczą. I właśnie przez tę chemię już tu nie chodzę. Pewnego dnia musiałam kupić szampon, farbę do włosów, mydło, więc wstąpiłam do drogerii. A potem przypomniało mi się, że nie mam pieczywa i sera i pobiegłam jeszcze do marketu. Wrzuciłam co trzeba do koszyka i poszłam do kasy. Zapłaciłam i już podchodziłam do wyjścia, gdy zaczepił mnie ochroniarz. Poprosił, żebym pokazała mu zawartość siatki. Bez oporów rozchyliłam torbę i podałam mu paragon, gdy nagle zrobiło mi się gorąco. Ochroniarz bezbłędnie wyłowił z siatki to, co wcześniej kupiłam w drogerii.

– Tych produktów nie ma wyszczególnionych na paragonie – powiedział.

– Bo ich tu nie kupowałam – wyjaśniłam, ale było mi strasznie głupio. – Najpierw poszłam do drogerii…

– A dowód zakupu z innego sklepu pani ma? – zapytał, patrząc na mnie ironicznie.

Wściekłam się. On podejrzewał mnie o kradzież!

Co za bezczelność!

– Takie same szampony i farby są w naszym asortymencie – powiedział i nagle złapał mnie mocno za łokieć. – Proszę pójść ze mną na zaplecze.

Poszłam, a wszyscy, którzy robili zakupy, patrzyli na mnie z wyrzutem. Czułam, że oglądają się za mną i obgadują.

– No więc, ma pani ten paragon? – zapytał kierownik sklepu, do którego zostałam zaprowadzona. – Produkty są nowe, nierozpakowane, skoro nabyła je pani przed chwilą, powinna mieć paragon.

– Może i powinnam, ale szczerze mówiąc, nie zawsze przywiązuję do tego wagę – starałam się mówić spokojnie, ale wcale się tak nie czułam.

Trzęsącymi się ze zdenerwowania rękami otworzyłam portfel i zaczęłam przeglądać wszystkie zakamarki. Papierków było w nim co niemiara, w tym kilka paragonów, ale wszystkie stare. Gdzie ja mogłam go wsadzić?

Wie pani, w naszym sklepie jest ochrona, monitoring – kierownik siedział za biurkiem i patrzył z politowaniem na moje poczynania. – Jeszcze niedawno mieliśmy codziennie duże straty. Ludziom się wydaje, że jak wezmą, nazwijmy to „po cichu”, mydło czy szampon, to właściciel nie zubożeje, a oni zaoszczędzą parę groszy. Ale gdy takich cwaniaków jest w ciągu dnia kilkudziesieciu, to jednak straty są ogromne. Prawda? A teraz widzę poprawę. Ochrona się sprawdza – rzucił na koniec zadowolony z siebie.

On mówił, a ja dalej nerwowo przetrząsałam torebkę. Nawet nie starałam się go zapewniać, że zakupy zrobiłam gdzie indziej, że nic nie ukradłam. Widać było, że mi nie uwierzy, taki był pewny swego.

Wkurzył mnie tym jeszcze bardziej

– Wie pan co, możemy iść do tej drogerii, to niedaleko – powiedziałam. – W kasie siedziała taka drobna blondynka, miała piękne kolczyki.

Zagadnęłam ją na ich temat, więc myślę, że mnie zapamiętała. Byłam tam zaledwie pół godziny temu, nie sądzę, żeby ktoś ją zmienił.

– Nie będziemy nigdzie chodzić – kierownik przestał się ironicznie uśmiechać. – Pani powinna mieć paragon, albo zostawić zakupy przy wejściu do sklepu. Są specjalne szafki dla klientów.

Czułam, że zaraz spłonę ze wstydu i wściekłości, gdy nagle mnie olśniło. Przecież resztę i paragon wsunęłam do kieszeni spodni! Z triumfem na twarzy podałam papierek kierownikowi.

– Rozumiem, że musi pan dbać o interesy, ale dopóki nie udowodni pan komuś winy, należy go traktować z szacunkiem. Więcej tu nie przyjdę. Trafię do wyjścia, do widzenia – rzuciłam i nie czekając na jego reakcję, odeszłam.

Wychodząc, widziałam minę i spojrzenia sprzedawców. Dlatego już tam nie robię zakupów. Ale chociaż nic złego nie zrobiłam, to wstyd czuję nadal. 

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA