„Wielkanocny obiad z teściową to był test, który oblałam. Po pysznym żurku zostały zgliszcza. Co za kompromitacja”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„Spojrzałam na garnek i… Rany boskie! Z przerażeniem odkryłam, że do zlewu wylewa się z niego szeroką strugą mój przepyszny staropolski żurek – razem z grubymi plastrami białej kiełbasy... Chciałam zapaść się pod ziemię”.
/ 15.04.2022 07:08
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

Naprawdę starałam się jak mogłam. Po raz pierwszy występowałam w roli pani domu, i to przed własnymi teściami. A rodzice mojego Krzysia to ludzie z wyższej półki towarzyskiej. Zwłaszcza jego mama, która pochodzi z szacownej rodziny o arystokratycznych korzeniach.

Najbardziej chciałam popisać się obiadem. Przygotowałam go według przepisów z książki kucharskiej. Upiekłam nadziewane kurczaki po staropolsku i przyrządziłam tradycyjny wielkanocny żurek na białej kiełbasce. Wiedziałam, że właśnie taką zupę uwielbiał teść.

Stół w pokoju jadalnym nakryłam pięknym żółtym obrusem. Pośrodku królowały stroik z kurczaczkami i wazon żonkili. Obok nich postawiłam cukrowego baranka. Dobrałam kolorystycznie świece i serwetki, wyjęłam srebrną zastawę. Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie, czy wszystko gra, i oboje z Krzysiem byliśmy gotowi.

Tak bardzo chciałam, by wszystko było dobre

W całym domu roznosił się smakowity zapach pieczonych kurczaków, kartofle właśnie kończyły się gotować, a żurek czekał na płycie, żebym go przelała do wazy.

– Nie denerwuj się tak – Krzyś objął mnie ramieniem. – To tylko obiad.

– Nie. To obiad z twoimi rodzicami – poprawiłam go. – A jak coś się nie uda?

– Co może się nie udać? No pomyśl tylko – odparł i pochylił się, zamierzając mnie pocałować, a wtedy przeraźliwie zadźwięczał dzwonek domofonu.

Podskoczyłam, zupełnie jakbym usłyszała wystrzał armatni. Chwilę później oboje witaliśmy rodziców Krzysia. Trema mnie nadal zżerała. Tymczasem teściowa, gdy tylko weszła do mieszkania, uśmiechnęła się.

– O, jak tu ładnie pachnie – pochwaliła. – Niech zgadnę – to pieczona gąska?

Rzuciłam mężowi pełne popłochu spojrzenie, ale on tylko zaśmiał się:

– Mamuś, to nie kolacja u dziadków z gąską w węglu w roli głównej, tylko zwykły obiadek u dzieci. Więc będą tylko kurczaki, ale przyrządzone tak, że niech się wszelkie inne ptaki schowają, Misia zrobiła je naprawdę przepysznie…

– Po staropolsku, z farszem z wątróbek – kiwnęłam głową. – Mam nadzieję, że będą wszystkim smakowały.

– Cokolwiek podasz, zjemy z wielkim apetytem. Po spacerku, na który mnie matka wyciągnęła, mocno zgłodnieliśmy, a pachnie u was cudnie! – zatarł ręce teść.

Goście usiedli przy stole, a ja w pośpiechu wycofałam się do kuchni. Musiałam jeszcze przelać żurek do wazy i odcedzić ziemniaki. Chociaż wszystko było w porządku, ręce mi się trzęsły ze zdenerwowania, gdy zakładałam grube kuchenne rękawice, żeby się nie poparzyć.

Wtedy do kuchni zajrzał Krzyś.

– Pomóc ci w czymś? –spytał.

– Nie, dzięki, poradzę sobie – uśmiechnęłam się do niego, sięgając po garnek z ziemniakami, a gdy przechylałam go nad zlewem, odwróciłam się jeszcze raz w stronę męża. – Idź lepiej do rodziców. Nie wypada, żeby siedzieli tam sami.

W tym samym momencie zorientowałam się, że coś jest nie tak z tymi ziemniakami. Spojrzałam na garnek i… Rany boskie! Z przerażeniem odkryłam, że do zlewu wylewa się z niego szeroką strugą mój przepyszny staropolski żurek – razem z grubymi plastrami białej kiełbasy...

No tak! W pośpiechu i zdenerwowaniu zamiast garnka z ziemniakami chwyciłam ten drugi! Identyczny… W ten sposób pierwsze danie naszego świątecznego obiadu właśnie wylądowało w zlewie.

– O matko! – szepnęłam, czując, jak kolana robią mi się miękkie.

Mąż wciąż jeszcze stał w progu i patrzył na mnie ze zdumieniem.

– Co ty robisz? – spytał.

– Pomyliłam gary – pisnęłam bliska łez.

Wtedy jak na złość do kuchni zajrzała moja teściowa. Gorszego momentu chyba nie mogła sobie wybrać! Gdy zobaczyła moje łzy, uśmiech natychmiast zniknął z jej twarzy.

– Co się stało, dziecko? – spytała i podeszła bliżej: jeden rzut oka na zlew i garnek, który trzymałam w ręku, pozwolił jej ocenić sytuację. – Odcedziłaś żurek zamiast ziemniaków, prawda?

Skinęłam tylko głową, bo żadne słowo nie chciało mi przejść przez gardło. Taka kompromitacja! I to właśnie dzisiaj, kiedy przyszli rodzice Krzyśka!

– Nic się nie martw, skarbie – nieoczekiwanie teściowa objęła mnie i pocałowała w policzek. – Dobrze chociaż, że ci te pieczone kurczaki nie wpadły do węglarki…

– Do czego? – spojrzałam na nią zdumiona, nic nie rozumiejąc.

– Do kubła z węglem – wyjaśnił ze śmiechem teść, który też pojawił się w kuchni. – To stara rodzinna historia mojej Zuzi. Opowiemy ci zaraz.

Teściowie w wielkanocny poniedziałek nie doczekali się więc tradycyjnego żurku na białej kiełbasie. Fakt ten jednak w jakiś przedziwny sposób przełamał lody i atmosfera przy stole stała się swobodna, prawdziwie rodzinna. Na pocieszenie pozostało nam drugie danie, które prezentowało się imponująco. Przypieczona na złoto, chrupiąca skórka kurczaków, ich smakowity zapach i wyśmienity smak…

– To opowiem wam teraz o tej gąsce w węglu – oznajmiła w pewnym momencie teściowa. – Misia nie słyszała jeszcze tej historii, a najwyższy czas, żeby ją poznała. To było dawno, miałam może dziesięć lat, ale wszystko dobrze pamiętam…

Mama Krzysia zaczęła wspominać, jak to jej ojciec, urzędnik w magistracie, stracił wtedy pracę i było ciężko. A zbliżała się Wielkanoc i zapowiedzieli się do nich ciotka z mężem, mieszkający na prowincji, w resztkach rodzinnego majątku.

Jak na tamte czasy byli to dość zamożni ludzie. Mama teściowej nieźle się musiała nagłowić, co tu podać na obiad, skoro w domu bieda. A gości trzeba przecież podjąć wystawnie, bo inaczej będzie wstyd na całą rodzinę. Więc wymyśliła całą intrygę, w której miała jej pomóc Kazia, córka sąsiadów. Była to dziewczyna niezbyt rozgarnięta, ale lubiąca płatać figle.

– Moja mama miała niezłe poczucie humoru! – śmiała się teściowa. – Pamiętam, jak w kuchni pouczała tę Kazię, co ma robić i mówić. Bo to dziewczę obiecało udawać naszą służącą, taką pomoc domową. Mała byłam, ale już wtedy umiałam patrzeć i wszystko widziałam…

– No, w to nie wątpię. Do dziś ci to przecież zostało – wtrącił się teść.

Wszyscy roześmialiśmy się głośno

To prawda. Mama Krzyśka mogłaby być szpiegiem, tak doskonale radziła sobie z obserwacją i wyciąganiem informacji.

– Więc mama przygotowała wtedy na kolację parówki w sosie, bo na nic innego nie było jej stać – ciągnęła teściowa.

– Ale mówiliśmy wszystkim, że będzie pieczona gąska. Plan był taki, że gdy goście przyjdą i mama poprosi Kazię o podanie półmiska z gęsią, ona upuści w kuchni na posadzkę inną pustą tacę.

A potem przyjdzie do pokoju i powie, że danie wpadło jej niechcący do pudła z węglem. W domu zostały tylko parówki, więc goście muszą się nimi zadowolić.

– Dobry plan – stwierdziłam.

– No więc goście przyszli – opowiadała dalej teściowa. – Tata wyciągnął jakąś butelczynę wina schowaną na czarną godzinę. Wszyscy zdążyli się napić przed kolacją, więc humorki mieli nawet niezłe.

– I całe szczęście – znów wtrącił teść.

Rzeczywiście. Okazało się, że gdyby nie to wino, z kolacją byłoby kiepsko. Bo dziewczyna od sąsiadów nie wywiązała się zbyt dobrze ze swojego zadania....

– Kiedy mama zawołała Kazię, żeby podała gąskę, z kuchni dobiegł wielki łomot i krzyk – z rozbawieniem opowiadała dalej teściowa. – Tak rozpaczliwy, że nawet mama, choć wiedziała, że to wszystko udawane, przestraszona zerwała się od stołu. W tym samym momencie na progu jadalni stanęła zapłakana Kazia. Zapytana, co się stało, powiedziała, że do węglarki wpadła, owszem, ich kolacja... – tu mama Krzysia zawiesiła głos – tyle że nie gęś, tylko parówki! Bo dziewczyna tak się przejęła swoją rolą, że tace się jej pomyliły. I zamiast upuścić pustą, wrzuciła do pudła tę z parówkami…

– O matko! – jęknęłam, a wszyscy przy stole wybuchnęli głośnym śmiechem.

– Tak samo jak ty dzisiaj pomyliłaś te garnki – teściowa poklepała mnie po ramieniu. – Można powiedzieć, że podtrzymałaś starą rodzinną tradycję. W końcu należysz do rodziny, prawda?

– Na szczęście my oprócz żurku mieliśmy prawdziwego pieczonego ptaka – powiedział Krzyś. – Więc nikt nie odejdzie od stołu głodny, w przeciwieństwie do gości babci. Można nawet dostać dokładkę, bo w piekarniku został jeszcze jeden faszerowany kurczak. Ktoś jest chętny?

– A na pewno nie wpadnie ci do żadnej węglarki? – spytała teściowa.

– Spoko, mamy kuchenkę gazową.

Czytaj także:
„Teść wpadł w szał, gdy dowiedział się, że urodzę dziewczynki. Dla niego kobiety nadawały się tylko do rodzenia dzieci”
„Za dwa tygodnie mój brat się żeni. To, co jego narzeczona wyprawiała na wieczorku panieńskim, może wpłynąć na ślub”
„Faceci uciekali ode mnie w popłochu, a rodzice modlili się, żebym wpadła. Wszystko przez to, że nie chcę mieć dzieci”

Redakcja poleca

REKLAMA