„Wiecznie zły mąż, krytykująca teściowa i marudny pasierb. Nie tego chciałam od życia, ale miłość odebrała mi rozum”

Zmęczona kobieta fot. Adobe Stock, shangarey
​„Zakochałam się w Jeremim niczym nastolatka, wydawało mi się, że to takie uczucie, które zdarza się raz w życiu. Nie chciałam słuchać mamy i koleżanek, które krytykowały moją decyzję. A rok później ocknęłam się w dresie poplamionym wyplutymi buraczkami i z nieumytymi włosami”.
/ 15.06.2022 14:15
Zmęczona kobieta fot. Adobe Stock, shangarey

Znowu wszystko poszło nie tak. Teściowej nie podobał się wazon, który jej kupiłam, chociaż moim zdaniem idealnie wpasowywał się w styl wnętrza jej domu. Jeremi był na mnie wściekły.

– Zawsze wszystko musisz spieprzyć! – sztorcował mnie. – Nie mogłaś jej kupić jakichś perfum?

– A ty sam nie mogłeś? – odparowałam. – To twoja matka! Zawsze ja muszę o wszystkim pamiętać, wszystkiego dopilnować, a ty tylko masz pretensje!

Miłość była dla mnie ważniejsza

Obruszył się, że chyba trudno od niego wymagać, żeby zarabiał na rodzinę i jeszcze zajmował się „takimi pierdołami” jak kupowanie prezentów.

Mnie puściły nerwy i wygarnęłam mu, że jego mamusia zachowała się okropnie, komentując przy wszystkich, że dostała „flakon z wyprzedaży w Tesco”. To był drogi wazon i chodziłam za nim kilka godzin po galerii.

– Dobrze wiesz, że nawet gdyby dostała jajko Fabergé, to byłaby skrzywiona, bo zawsze próbuje mi dokopać – warknęłam.

– A ty dobrze wiesz, że dała nam zaliczkę na mieszkanie, więc może okazuj jej więcej szacunku! – zgasił mnie.

Fakt, teściowa dała nam czterdzieści tysięcy na wkład własny przy zaciąganiu kredytu, potem dokładała jeszcze do remontu i umeblowania. Ale jeśli ktoś by powiedział, że robiła to bezinteresownie, to wyśmiałabym go. Każdą złotówkę, którą od niej dostaliśmy, musiałam spłacić, tylko że walutą nie były złote polskie…

Nikt nie wiedział, ile naprawdę kosztowało mnie życie u boku Jeremiego. Gdy za niego wyszłam, zrezygnowałam z pracy, bo ktoś musiał się zająć jego synkiem, którego wychowywał sam po śmierci żony.

Jeremi nawet nie ukrywał, że zależy mu na tym, by „mały miał matkę”. Zgodziłam się grać tę rolę w życiu Olka, więc naturalną koleją rzeczy było to, że zrezygnowałam ze stanowiska młodszej specjalistki do spraw social mediów w dużej i znanej firmie.

Na początku teściowie doceniali mój gest

Żałowałam, bo byłam w tym naprawdę dobra i obiecywano mi, że w ciągu kilku lat stanę na czele większego zespołu. Ale miłość była dla mnie ważniejsza.

Zakochałam się w Jeremim niczym nastolatka, wydawało mi się, że to takie uczucie, które zdarza się raz w życiu. Nie chciałam słuchać mamy i koleżanek, które podawały w wątpliwość moją decyzję.

– Zamierzam być jak najlepszą matką dla Olka – oświadczyłam stanowczo. – Chcę mieć szczęśliwą rodzinę! Nie zamierzam poświęcić szczęścia osobistego dla kariery.

Strata synowej była dla nich ciosem, bardzo się obawiali, jak mały Olek będzie dorastał bez matki. Kiedy Jeremi mnie im przedstawił i powiedział, że jego syn bardzo mnie polubił, miałam wrażenie, że wszyscy odetchnęli z ulgą.

– I jak się czujesz w roli żony i matki? – zapytała moja siostra Maja kilka miesięcy po ślubie.

– Świetnie – odparłam.

To nie była prawda. Chociaż starałam się, jak mogłam, nie byłam w stanie pokochać Olka jak własnego dziecka. Co więcej, ja właściwie nigdy nie marzyłam o dzieciach! Co ta miłość potrafi zrobić człowiekowi z mózgiem…

Co gorsza, Jeremi zaczął napierać, żebym urodziła mu kolejne dziecko. On spełniał się w roli tatusia. Może dlatego, że całymi dniami nie było go w domu, bo pracował albo miał „robocze kolacje”.

Mąż był zawsze zajęty albo zmęczony

Pomimo odstręczającej nazwy tak naprawdę to były eleganckie wyjścia do dobrych restauracji, o których ja mogłam tylko pomarzyć.

– Chcę gdzieś wyjść chociaż raz w miesiącu – prosiłam go. – Cały dzień chodzę po domu w dresie, a chcę włożyć ładną sukienkę, umalować się… Zabierz mnie gdzieś na randkę!

Restauracji miał po dziurki w nosie, kino go nie interesowało, podobnie jak teatr czy inne rozrywki. Miałam wrażenie, że ja także interesuję go coraz mniej…

– Uspokój się – przewracał oczami, kiedy zarzucałam mu, że nie obchodzi go, czego ja chcę. – Haruję jak wół, masz wszystko, czego ci trzeba. Daj mi normalnie odpocząć w domu, jak wracam skonany! I dlaczego drugi dzień z rzędu są cholerne pierogi?! Naprawdę nie możesz się choć trochę wysilić i gotować codziennie?

Pierogi były, bo poprzedniego dnia Olek nie chciał ich jeść, a ja nie miałam ochoty na nic poza czekoladą i ciastkami po użeraniu się z nim cały dzień. Właśnie tak. Użerałam się z Olkiem. Nie wychowywałam go, nie opiekowałam się nim, tylko właśnie się użerałam…

– Nie kocham go – powiedziałam do Mai. – On mnie denerwuje. Wszystkie dzieci mnie denerwują. Wiem, że to mój problem, nie jego, ale co ja mogę poradzić?! Dostaję szału, kiedy on nie chce jeść, prawie wymiotuję, kiedy muszę go przewijać… Boże, przecież ja nie tego chciałam…

Rok po ślubie z wielkiej miłości zostały ruiny

Zdawałam sobie z tego sprawę, chociaż próbowałam robić dobrą minę do złej gry. Przecież rodzice od początku mówili mi, że za bardzo się spieszę, że powinnam zaczekać i nie pakować się w ten związek po zaledwie kilku randkach. Ale mnie się wtedy wydawało, że wiem, co robię.

Zakochałam się, byłam oczarowana i zafascynowana Jeremim, uwierzyłam, że będziemy razem tworzyć cudowną rodzinę. Pozwoliłam mu sobie wmówić, że Oluś mnie pokochał i że będę dla niego wspaniałą mamą.

Pochlebiało mi to i zepchnęłam gdzieś ten niepokój związany z macierzyństwem. Chciałam wierzyć, że jeśli ludzie się kochają, to żadne trudności nie mają znaczenia.

A rok później ocknęłam się w rozciągniętym dresie poplamionym wyplutymi buraczkami, z nieumytymi od czterech dni włosami i poobgryzanymi paznokciami.

– Może jednak powinnaś wrócić do pracy? – zapytała mama. – Jeremi nie może cię zmuszać, żebyś siedziała w domu z dzieckiem. Zresztą mały zaraz kończy trzy lata, pójdzie do przedszkola. Pomyśl o powrocie.

Myśleć mogłam sobie do woli. Problem był w tym, że mąż coraz bardziej natarczywie domagał się, byśmy „zrobili sobie dziecko”. Kompletnie nie wiedziałam, co dalej robić. Miałam przerwę w pracy, przez półtora roku przytyłam i nie bardzo wiedziałam, dokąd właściwie zaszłam.

Poradziła, bym poszła do wróżki

– Nie bawi mnie bycie żoną i mamą – zwierzyłam się siostrze. – Nie mam pojęcia, dlaczego za niego w ogóle wyszłam. Do tego teściowa mnie nie cierpi, zawsze mnie krytykuje. Co ja właściwie wyprawiam ze swoim życiem?

Rozwód jednak nie wchodził w grę. Maja miała dla mnie inną propozycję. Poleciła mi pójście… do wróżki.

– Powie ci, co widzi w kartach, doradzi, jaką drogą iść…

Nigdy dotąd nie byłam u wróżki, więc nie wiedziałam, czego się spodziewać. A już zwłaszcza pytania, które mi zadała:

– A więc co mi pani przyniosła w ofierze? – oczy kobiety ze złotym medalionem na szyi były pełne ciepła i mądrości.

– W ofierze? – nic nie rozumiałam.

– Tak. W ofierze – przytaknęła. – Każdy musi coś ofiarować, żeby coś osiągnąć. Jedni poświęcają miłość dla kariery, inni wolność dla akceptacji rodziców… A co pani chce dostać i co ofiarować?

Zastanowiłam się. Czego ja w zasadzie chciałam? Chyba najbardziej powrotu do tego, co sprawiało mi radość. Do pracy, towarzystwa ludzi, realizacji ambicji. Powiedziałam to kobiecie, a ona zapytała, czy zatem jestem gotowa poświęcić zadowolenie męża, teściowej i przybranego dziecka.

Wyszłam rozczarowana

– A może odwrotnie? – dała mi wybór. – Może poświęci pani swoje marzenia i ambicje, żeby utrzymać dobre samopoczucie innych?

– Nie! – prawie krzyknęłam. – Zresztą oni wcale nie są szczęśliwi. Teściowa mnie wiecznie krytykuje, mąż chce rzeczy, których nie mogę mu dać, a mojemu pasierbowi nigdy nie zastąpię mamy…

– Więc nie musi pani o nic pytać kart. Sama znalazła pani odpowiedź – uśmiechnęła się.

Byłam zdezorientowana. Miałam zapłacić za wróżbę. Chciałam, żeby wróżka postawiła mi tarota i powiedziała, co mnie czeka albo co powinnam zrobić.

– Nie przyjmę od pani pieniędzy i nie postawię kart – oświadczyła. – Pani wcale nie potrzebuje mojej usługi.

Chciałam, żeby ktoś wziął odpowiedzialność za moje decyzje, powiedział mi dokładnie, jak mam postąpić z własnym życiem, a tu taka niespodzianka. Zadzwoniłam do Mai, żeby się pożalić, a ona powiedziała, żebym po prostu podążała za tym, co o sobie odkryłam.

– To nie takie proste… – zaczęłam i nagle usłyszałam, co właściwie mówię.

Ciągle miałam wymówki, żal i poczucie krzywdy. Ale przecież żadne karty ani żadna wróżka nie przeżyją życia za mnie. Musiałam wziąć się do tego sama.

Porozmawiałam z Jeremim i postawiłam sprawę jasno: wracam do pracy. Mąż musiał zaakceptować, że na razie nie chcę myśleć o drugim dziecku i że Olek nie będzie miał mamy na pełen etat.

Rok później wszystko było już inaczej

Byłam specjalistką od social mediów w firmie, w której już dawno chciałam pracować, realizowałam się w pracy i miałam na tyle dość wyjść i życia towarzyskiego, że zaczęłam cenić spokojne wieczory w domu.

Jeremi, gdy pokazałam mu się w szpilkach i dopasowanej garsonce, znowu zobaczył we mnie kobietę, w której się zakochał, i wróciła dawna chemia. Poprawiły się też moje relacje z Olkiem.

Przestałam się zmuszać, by być dla niego najlepszą mamą, teraz próbuję po prostu być dobrą macochą. I chyba mi to nieźle wychodzi, bo mały jest wesołym, pełnym energii dzieckiem.

Do dzisiaj zastanawiam się, czy ta wróżka naprawdę nią była, bo zachowała się jak dyplomowany psycholog! Od niej nauczyłam się zadawać sobie co jakiś czas to pytanie: czego ja właściwie chcę w życiu? A potem po prostu staram się to zrobić. Ot, taka moja mała recepta na szczęście.

Czytaj także:
„Na starość przeniosłem się do syna, ale tęskniłem za moją wsią. Wolałem umrzeć na starych śmieciach, niż żyć w mieście”
„Nie widziałam matki od 20 lat, bo zbyt była zajęta swoimi sprawami. Teraz chce ode mnie kasy. Nie zobaczy ani grosza”
„Córka pije, pali, wagaruje i prowadza się z niedomytym gburem. Próbowałem nauczyć ją moresu, ale tylko pogorszyłem sprawę”

Redakcja poleca

REKLAMA