Dwa lata minęły, odkąd ostatni raz widziałam Aneczkę. Uderzyło mnie wtedy, jak wyjątkowo łagodnie czas traktuje tę kobietę. Całe jej jestestwo wołało, krzyczało, demonstrowało – patrzcie i podziwiajcie, przecież ciągle jestem młoda, mimo tego skandalicznego peselu wciąż taka silna i żywotna, i wcale niebrzydka – nic mnie nie zmoże! A jednak zmogło, od kuzynki, która jest przyjaciółką Aneczki, dowiedziałam się, że zdrowie starszej pani nie dopisuje. Kilka wiosennych tygodni spędziła w szpitalu, okazało się, że to jakaś poważna infekcja. Ewa relacjonowała mi przez telefon, że Aneczka słaba, z nikim się nie spotyka, nie wychodzi z domu. Mimo że od tego czasu minęły miesiące, spodziewałam się spotkać inną kobietę, przygaszoną, przydeptaną chorobą i wiekiem.
Nic podobnego
Szczerze wyznałam jej na powitanie:
– Lata lecą, a pani w ogóle się nie zmienia.
– Po pierwsze przypominam, że przeszłyśmy na „ty”. A po drugie, jak to się nie zmieniam? Schudłam przecież!
– No tak, może…
– Jakie może? Morze jest szerokie, a ja zrobiłam się wąska – zachichotała. – W talii i nie tylko, wreszcie, na stare lata, tak jak całe życie chciałam.
Rzeczywiście, niebieska, obcisła w pasie sukienka podkreślała smukłość tak zwanej niegdyś kibici, a długość tuż za kolana – zgrabny kształt łydek. Pani Ania miała na nogach klapki na sznurkowym wysokim koturnie, w życiu nie włożyłabym takich na rower. Tak, przyjechała do nas rowerem, a w koszyku przywiozła dwie butelki wina własnej roboty, słoik dżemu i kiszonych ogórków oraz kilka przez siebie wyhodowanych pomidorów. Swoimi zapasami dzieli się systematycznie, nie zdarza się jej przyjechać z pustymi rękami, tego dowiedziałam się już za poprzednim tu moim pobytem.
– Ile ona właściwie ma lat? – spytałam wtedy kuzynkę.
– Tak na pewno to nie wiem, osiemdziesiąt pięć? Coś koło tego. Pilnie strzeżona tajemnica.
– W dawnych czasach spaliliby ją na stosie, jako czarownicę.
– Chyba tak. Zwłaszcza że ona ciągle czaruje i to coraz młodszych mężczyzn – Ewka mrugnęła okiem i roześmiała się.
– Zauważyłam. Podczas spotkania dwa lata temu wyraźnie uwodziła mojego męża. Nie nachalnie, ale jednak. Kokieteryjnie spoglądała mu w oczy i śmiała się promiennie, gdy coś mu opowiadała. Mnie obcinała krytycznym wzrokiem.
Tym razem, jak i wtedy, wyglądała czarująco. W pooranej zmarszczkami twarzy było tyle światła, że rozwidniłoby najciemniejszą piwnicę. Szeroki uśmiech odsłaniał garnitur równych białych zębów, sztucznych rzecz jasna, ale najwyraźniej ich właścicielki to nie krępowało.
– A mąż gdzie? – szybko przeszła do rzeczy.
– Zaraz będzie – skłamałam gładko – akurat dziś wybrał się na ryby.
I to wcale nieprzypadkowo dziś. Wiedziałam, że nieprędko wróci.
– Szkoda…
To słowo jej się wypsnęło, ale i sama mina mówiła za siebie.
Nie umiała ukryć zawodu
– Ale wszystko u niego dobrze i między wami też?
– Tak.
– Bogu dzięki. Bo widzisz, dziecko, miłość najważniejsza w życiu.
Zamyśliła się przez chwilę, a mnie uderzyło, jak dawno nikt nie mówił do mnie „dziecko”. Mam prawie sześćdziesiąt lat.
– Ja swojego pierwszego męża bardzo kochałam. Każdy następny to już było nie to.
– Ilu następnych? – Ach, tylko dwóch, nie ma o czym mówić. Nie byli mnie warci – znów ten szeroki uśmiech. – Zresztą i tak szybko pomarli.
Ewa wniosła kawę. Poruszała się bardzo wolno, ciężko, ostatnimi czasy pogorszył się jej wzrok i zmieniła tryb życia na bardziej stacjonarny, rzadko wychodziła z domu. Uczy się swojego nowego życia. Jest ode mnie starsza ledwie o cztery lata, ale mam wrażenie, że dzieli nas przepaść. Czuję się młodo, jakbym ciągle jeszcze pozostawała dziewczyną.
– Tak się cieszę, że odwiedzasz naszą Ewę – popatrzyłam na Aneczkę z wdzięcznością.
Wiedziałam, że zawsze przyjeżdża, nawet zimą, na rowerze, bo też inaczej nie ma jak. Przecież w tym wieku to rodzaj bohaterstwa.
– Lubię wpaść, pogadać, poplotkować. Tyle lat pracowałyśmy razem, nazbierało się tematów. A propos, Ewa, pamiętasz Stefana, uczył u nas historii, ale tylko ze trzy lata, przeszedł potem do liceum, spotkałam go wczoraj i…
Tu potoczyła się barwna opowieść stopniowo poszerzająca kręgi bohaterów, pikantnie przyprawiona historiami jakichś starych bezecnych romansów. Powspominały, pośmiały się. Ich życie ciągle zaczepione jest o dawne sprawy, pomyślałam z melancholią. O szkołę, w której uczyły, kolegów i byłych uczniów. Prawdą jest, że ja nie cofam się tak chętnie do przeszłości jak ona, jak one dwie.
To mnie od nich tak bardzo odróżnia
Płynę z prądem, żyję dniem dzisiejszym i planami na przyszłość: gdzie pojadę, z kim się spotkam, co zobaczę, co przeczytam. Może nauczę się jeszcze hiszpańskiego, czemu nie? Na pewno się przyda, życie stoi przede mną otworem. Przejdziemy z Antkiem na emeryturę, to dopiero zacznie się bal. Co mnie obchodzą jakieś stare historie?
– Czas na mnie, będę się żegnać.
– Zdrowia, zdrowia życzę. I żebyś dalej tak kwitła, kochana.
Ciągle miałam ogromny kłopot, by zwracać się do niej per „ty”. Mimo że tak dobrze się trzyma, to przecież mogłaby być moją matką, pewnie nawet jest od niej starsza. Ale skoro tak jej zależy…
– Tobie też wszystkiego dobrego, Dorotko. I proszę koniecznie uścisnąć męża. A najlepiej pocałować – znowu to błyszczące, znaczące spojrzenie. – Naprawdę bardzo żałuję, że do nas nie dotarł.
Co do tego nie miałam wątpliwości. Wyszłyśmy przed dom, gdzie oparty o mur stał stary, zdezelowany rower Aneczki z metalowym koszem na bagażniku. Od ilu lat nim jeździ? Trzydziestu?
– Ale te buty – nie mogłam sobie darować złośliwości – na rower nie bardzo się nadają. Powinnaś być bardziej ostrożna. Gdybyś musiała nagle zahamować, zeskoczyć, to by się mogło źle dla ciebie skończyć. Połamane nogi albo jeszcze gorzej…
Popatrzyła na mnie z ciekawością, jakby nie dowierzając temu, co słyszy.
– To niby jakie buty powinnam była włożyć?
– Wygodne. Sandały albo adidasy.
– I jak ja bym wyglądała? W tej sukience i w adidasach?!
Parsknęła śmiechem, teraz jej spojrzenie, uważnie mnie taksujące, wyrażało wprost politowanie. Na tak głupi pomysł mogła wpaść wyłącznie osoba tak beznadziejnie ubrana jak ja, w trampki i dżinsy.
Speszyłam się, straciłam pewność siebie
– Zawsze lepiej uważać – mruknęłam, by jednak ostatnie zdanie należało do mnie.
– Uważam, uważam. Lata praktyki.
Pewnie. Wyobraziłam sobie ją na tym skromnym rowerze w deszczu, śniegu, zakutaną w szarą jesionkę, w kozakach. Jedzie odwiedzić stare przyjaciółki, flaszki wina i słoiki ogórków pobrzękują radośnie w koszyku.
– No to jeszcze raz – do zobaczenia.
Stałyśmy jeszcze jakiś czas obserwując, jak pedałuje z gracją i oddala się od nas.
– Niesamowita baba.
– Żebyś wiedziała, Dorota. Ona potrafi i w szpilkach przyjechać, jak się na jakąś randkę wybierze.
– Randkę?
– A czemuż by nie? Wciąż pozostaje kobietą. Jak ty i ja.
– Tylko że my na randki nie biegamy. A może ty biegasz?
– Zwariowałaś? Ledwo na oczy widzę.
– Pod pewnymi względami to lepiej. Panowie bardziej by ci się podobali.
Antek tak bardzo bał się spotkania z Aneczką, że zjawił się kilka godzin później, oczywiście bez jednej nawet ryby.
– Stara sobie poszła? – mrugnął porozumiewawczo.
Nagle zrobiło mi się przykro
Nie powinien tak mówić, a ja nie powinnam trzymać z nim sztamy. Powinnyśmy być solidarne, my, baby, wszystko jedno, stare czy młode.
– Jednak żałuj, Antek. Było naprawdę miło. I wesoło.
– Sabat czarownic, urocze. Zabrakło wśród was mojej babci nieboszczki.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Nic. Po prostu nie pasuję do waszego grona. I tyle.
Odwrócił się na pięcie, jak często ostatnio bywa, zniecierpliwiony. Wróciłam do Ewy, która w kuchni szykowała późny obiad.
– Wiesz, Antek nie traktuje mnie ostatnio najlepiej. Zachowuje się, jakby był wiecznie na mnie wkurzony.
– Mam powiedzieć szczerze? Zauważyłam.
– No właśnie…
– Nie przejmuj się. Może to po prostu męskie klimakterium. Przejdzie mu.
– Męskie klimakterium? Chyba za wcześnie, jest taki młody – duchem i w ogóle.
– To może ma cię dość i kogoś znalazł?
Powiedziała to ze śmiechem, jako żart, ale poczułam ukłucie.
– Myślisz, że chce mnie wymienić na nowszy model?
– Tak palnęłam po prostu. No co ty? Ty też jesteś młoda: duchem i w ogóle.
Ostatnie słowa wypowiedziała z ironią. Nawet trochę kpiąco. Postanowiłam to zignorować. Tak, jestem młoda. Duchem i w ogóle. Z Antkiem jesteśmy szczęśliwi. A te baby to właściwie wcale nie takie młode i niezależne, skoro ciągle ostrzą sobie zęby na czyichś mężów!
Czytaj także:
„Przyjaciółka zaczęła się umawiać z moim byłym. Chciałam ją ostrzec, ale nie chciała mnie słuchać, więc niech cierpi!”
„Wiedziałam, że przyjaciółka wyleci z pracy i zrobiłam coś strasznego. Przeze mnie Beatka miesiącami żyła w nędzy”
„Przyjaciółka wprosiła się i zrobiła z mojego mieszkania hotel. Nie miała dla mnie czasu, bo uganiała się za facetami”