Nie rozumiem, dlaczego dzieci zupełnie nie mają do mnie szacunku. Nie pamiętają już kto ich wychował i komu zawdzięczają prawie wszystko, co mają w życiu? Odkąd zostałam wdową i przeszłam na emeryturę, mam wrażenie, że dzieci widzą we mnie tylko problem i niedołężną starszą panią, która jest niespełna rozumu – mimo że bynajmniej nie jestem w takiej kondycji, ani fizycznie, ani psychicznie.
Źle zniosłam śmierć męża
Śmierć mojego męża, a ojca dla Gosi i Piotrka, była dla nas wszystkich szokiem. Z początku byłam wdzięczna dzieciom, że przejmują na siebie wiele prozaicznych spraw do załatwienia: zaplanowali pogrzeb, zamówili nagrobek, wyprawili stypę i zajęli się większością spraw i formalności. Tak, byłam wtedy w kiepskim stanie, przyznaję to.
Bardzo kochałam Stasia, byliśmy naprawdę zgranym i kochającym się małżeństwem, dlatego dzień, w którym przegrał z chorobą, na zawsze pozostanie najgorszym w moim życiu. Trudno jednak wymagać od przedwcześnie owdowiałej kobiety, aby była miała szczytową formę. Nie znaczy to, że nie chciałam być jeszcze szczęśliwa.
Chciałam jeszcze pożyć
Uważam się za naprawdę dość dynamiczną i nowoczesną kobietę. Gdy zauważyłam, że smutek zaczyna zupełnie mnie pochłaniać, zwróciłam się po pomoc do psychologa. Kilka miesięcy sesji pomogło mi uporać się z żałobą i otworzyć nowy rozdział, w którym nadal miałam wiele do zrobienia. Mąż przecież zostawił mi całkiem sporo oszczędności, sama też nieźle zarabiałam, a do emerytury miałam jeszcze dwa lata, dzieci były dorosłe i samodzielne – świat stał przede mną otworem.
Gdy w końcu przeszłam na emeryturę, planowałam zrealizować wszystkie od dawna odkładane plany: podróże, remont sypialni, zapisanie się na ćwiczenia, pokazanie wnukom kawałka świata... Niestety, rodzina zupełnie nie cieszyła się z tego, że nadal mam w sobie werwę i chęci do życia. Dlaczego? Nie mam pojęcia?
Córka mnie wyśmiała
Gdy któregoś dnia zaproponowałam Gosi wspólny wyjazd na narty, spojrzała na mnie jak na kosmitkę.
– Mamo, w twoim wieku? Oszalałaś? Jeszcze się połamiesz i będziemy musieli się tobą zajmować na cały etat! – popukała się w głowę.
– No wiesz co... Wcale nie jestem taka stara! – obruszyłam się.
– Ale kości dwudziestolatki też już nie masz. Najmniejszy uraz i trach, masz gotową poważną kontuzję. Wybierz sobie coś spokojniejszego, jak chcesz się poruszać. Może jakiś nordic walking? Widzę dużo pań w twoim wieku z kijkami – zaproponowała.
– W moim wieku? Chyba o dobre dziesięć lat starszych! Daj spokój, przecież mam jeszcze siłę i ochotę, żeby coś porobić. Przez większość życia nie było czasu albo pieniędzy, a teraz mam nadmiar jednego i drugiego.
Gośka jednak nadal nie wydawała się przekonana. Ze wspólnych nart oczywiście się wykręciła, a że samej nieszczególnie chciało mi się jechać, w końcu porzuciłam ten pomysł. Następnym razem wpadłam jednak na coś innego.
Syn też mnie nie rozumiał
– Może zabrałabym dzieci na jakąś wędrówkę po górach? Tatry są takie piękne, każdy powinien je zobaczyć przynajmniej raz – zaproponowałam Piotrkowi, gdy wnuki rozpoczęły wakacje.
– Chodzenie po górach? – zdziwił się szczerze. – Pewnie, skręcisz sobie nogę albo dostaniesz jakiegoś zawału od wysiłku i będziemy cię ściągać helikopterem. Dzieci powinny pojechać z kimś bardziej... przystosowanym do takich rzeczy.
– Synku, ja przecież jestem w naprawdę dobrej formie, jak na swój wiek. Regularnie ćwiczę, myślę, że mogę mieć podobną kondycję do ciebie! – zaśmiałam się.
– Mamo, daj spokój, lepiej nie. Ty to zawsze wymyślisz coś zupełnie zwariowanego. Nie masz już trzydziestu lat! – pouczał mnie.
Zrezygnowałam więc z podobnych propozycji i na wyjazdy zaczęłam wyciągać koleżanki. Dzieciom w ogóle nie mówiłam, gdzie i po co się wybieram. W końcu ile można było słuchać o tym, że jest się starym, niedołężnym i w ogóle do niczego - zwłaszcza jeśli nie była to prawda?
Nawet remontu nie mogłam zrobić
Gdy jednak nadeszła późna jesień, moja ochota do wyjazdów naturalnie osłabła. Zabrałam się więc za porządkowanie domu i drobne remonty i renowacje. Wiele rzeczy czekało na swoją kolej jeszcze za życia męża, a niektóre postanowiłam przerobić tylko pod siebie.
„Skoro mieszkam sama, to w końcu mogę sobie urządzić niektóre rzeczy tak, jak chcę”, pomyślałam zadowolona. Mogłam przemalować gabinet na różowy kolor, którego Stasiek nigdy nie lubił, mogłam pozbyć się zbieranych latami starych książek historycznych i wstawić wygodną kanapę do pokoju gościnnego, mogłam powiesić sobie nowe obrazki, zamiast w koło odkurzać stare przedruki podobizn marszałka Piłsudskiego czy generała Sikorskiego, które mąż tak ubóstwiał.
Sprawnie rozplanowałam sobie kolejność działań, zrobiłam zakupy w markecie budowlanym i sklepie z wyposażeniem domowym, a następnie zabrałam się za przygotowanie przestrzeni do pracy. Przed malowaniem musiałam jednak staranie zabezpieczyć meble, obkleić podłogę folią i tak dalej. Akurat to zadanie nieco przekraczało moje możliwości, więc postanowiłam poprosić o pomoc syna.
– Co chcesz zrobić?! – napadł na mnie przez telefon Piotrek, gdy tylko zadzwoniłam do niego z pytaniem, czy nie znalazłby dla mnie chwili czasu.
– Pomalować pokój i wymienić zasłony – odparłam spokojnie.
– Mamo, ty chyba zupełnie zgłupiałaś! To nie jest robota dla babci w twoim wieku! – zaatakował mnie.
Mówił zarozumiałym tonem. Tak jakbym była jakąś zupełnie nierozgarniętą, odklejoną od rzeczywistości wariatką, która postanowiła, że skoczy ze spadochronem bez spadochronu.
– Synu, pomożesz mi czy nie? Jeśli nie, to znajdę sobie kogoś innego, nie ma problemu – zirytowałam się.
– Pomogę, pewnie, że tak... Po prostu uważam, że to głupi pomysł – zmitygował się Piotr.
Faktycznie, dwie godziny później przyjechał i pomógł mi przygotować pomieszczenie do odnowienia. Oczywiście, nie omieszkał jeszcze kilka razy wspomnieć, że takie przedsięwzięcia nie są „na moje lata”, ale zupełnie go zignorowałam. Pokój odnowiłam i zrobiłam z niego swój nowy azyl. „To była świetna decyzja!”, myślałam zadowolona, gdy rozsiadłam się na nowej kanapie w świeżo wyremontowanym, odnowionym gabineciku.
Zrobiłam imprezę urodzinową
Zbliżały się moje sześćdziesiąte pierwsze urodziny, które po raz pierwszy od lat chciałam zorganizować z większą pompą. Zwykle nie miałam szczególnie czasu ani ochoty, żeby spraszać masę gości, stać dwa dni przy garach, a potem trzy przy zlewie, ale tym razem naszła mnie chęć na odpowiednie świętowanie urodzin – zwłaszcza pierwszych po emeryturze, kiedy miałam już na wszystko czas.
Zaprosiłam kilka kuzynek, koleżanek i kolegów z pracy, a także, oczywiście, siostrę i swoje dzieci. Zabawa była naprawdę przednia, a ja czułam się tego dnia, jakbym kończyła pięćdziesiąt lat, a nie o jedenaście więcej.
– Marysiu, wyglądasz naprawdę świetnie! Promieniejesz. Dobrze ci robi ta emerytura – pochwaliła mnie koleżanka z pracy.
– To samo miałam powiedzieć. Marzy mi się, żeby na emeryturze mieć tyle siły, energii i chęci do wszystkiego! – zaśmiała się moja kuzynka Dorota.
– Drogie panie, wszystko jest do zrobienia, nie przejmujcie się. To tylko kwestia nastawienia – uśmiechnęłam się.
Byłam rozczarowana prezentem od dzieci
Nadszedł moment otwierania prezentów. Od starych znajomych z pracy dostałam bon do eleganckiego spa, od kuzynki i jej męża zestaw podróżnych kosmetyków dobrej marki, a od mojej siostry – kilka poradników o aranżacji wnętrz, hodowaniu roślin i trikach na drobne remonty.
– Czytaj, czytaj, jak dalej będziesz miała tyle werwy, to może i mnie coś wyremontujesz w domu – wyszczerzyła się Danka.
A co dostałam od swoich dzieci? No cóż... Piotr podarował mi koc elektryczny, kapcie i komplet geriatrycznych witamin, a Małgosia – fotel bujany przed telewizor. Uprzejmie udałam, że wszystkie prezenty cieszą mnie tak samo, ale w głębi duszy byłam zażenowana. Dlaczego tylko oni uważają mnie za taką staruszkę? I czy to się jeszcze kiedyś zmieni? Przecież młodsza już nie będę. Czy będzie tylko gorzej?
Czytaj także: „To miał być wyjątkowy prezent, ale nie podołałem. Zamiast weselnych dzwonów usłyszałem nadjeżdżający anielski orszak”
„Dziadkowie mnie wydziedziczyli przez plotkę mojej siostry. Intrygi tej łajdaczki nie powstydziłby się twórca fantasy” „Podobno od zdrady, gorsza jest tylko budowa domu. Moje małżeństwo zawisło na włosku przez nasze megalomaństwo”