„Kochałem żonę, ale uporczywie ją zdradzałem. W końcu odeszła. Zabrała córkę i nawet nie mam prawa jej widywać”

Mężczyzna, który zdradza żonę fot. Adobe Stock
„Pewnego dnia wróciłem z pracy i nie zastałem ani jej, ani Zuzi. Zniknęły też wszystkie ciuchy żony i ubranka dziecka. Szukałem ich po całej Polsce, wynająłem detektywów. A potem, na rozprawie rozwodowej, zapewniałem sąd, że bardzo kocham żonę, a najbardziej na świecie córkę, ale sąd nie dał wiary moim zapewnieniom”.
/ 25.11.2021 14:15
Mężczyzna, który zdradza żonę fot. Adobe Stock

Popełniłem w życiu trochę błędów. Każdemu się zdarza. Ale mnie zdarzało się chyba częściej niż innym. Może po prostu pech mnie prześladował? Bo przecież na początku wszystko miało być jak w bajce. Poznałem Monikę na swojej studniówce w technikum. Kumpel przyprowadził dziewczynę i cicho szepnął:
– Uważaj na nią, to niezłe ziółko. Przyjaciółka siostry, wiem o niej to i owo…

Rzeczywiście, jeszcze tej nocy miałem się przekonać, że Monika do aniołków nie należy. Niby przyszła z Radkiem, ale nie miała żadnych skrupułów, żeby od czasu do czasu wyjść ze mną „się przewietrzyć”. „Tylko głupiec by nie korzystał” – tak wtedy myślałem. Nie traktowałem tej znajomości poważnie. Owszem, Monika wyglądała tak, że nie sposób się było nie obejrzeć – długie nogi, szpilki, krótka spódnica, czarne włosy, długie paznokcie, solarium. Najpiękniejszy był chyba jednak jej głos, którym potrafiła czarować jak jakaś wiedźma. Może zresztą była wiedźmą? Tak sobie potem o tym myślałem i wcale nie miało mi być do śmiechu… Ale to dopiero pokazał czas.

Monika śpiewała w zespole. Tylko tyle wiedziałem. Nie mówiła o sobie, a ja nie pytałem. Co mnie obchodziło, z jakiej pochodziła rodziny, jakie miała kłopoty, dlaczego tak nachalnie szukała uczucia i na wszystko się zgadzała – nie zamierzałem się bawić w analizy. Ot, wykorzystać i porzucić, skoro sama się narzuca. Monika była zupełnie inna niż dziewczyny, które dotąd znałem. Nie zamierzałem wiązać się z kimś takim.

Tym bardziej że przecież miałem już dziewczynę. Chodziłem z Gośką od początku liceum. Wiedziałem, że to wielka miłość, zaraz po maturze planowaliśmy ślub, dzieci… Gośka była zupełnym przeciwieństwem Moniki. Szczerze mówiąc, to żadna z niej seksbomba – raczej kumpela z jasnymi loczkami, kilkoma kilogramami nadwagi, w za dużych swetrach. Taka, co w przyszłości stworzy ci ciepły dom, tradycyjnie chowana – no, dziewczyna z zasadami po prostu. Niestety, na tę feralną studniówkę nie przyszła, bo dopadła ją angina. A ja, jak ostatnia świnia, zdradziłem ją wtedy z pierwszą lepszą dziewczyną, która się nawinęła – z tą całą Moniką właśnie.

„Masz 20 lat, kiedy będziesz korzystał z życia, jak nie teraz?” – tłumaczyłem sobie następnego dnia, kiedy dotarło do mnie, co zrobiłem. „Najważniejsze, żeby Gośka się nie dowiedziała”. I nie dowiedziała się. Monika jak nagle pojawiła się w moim życiu, tak i nagle zniknęła. Żadnych spotkań, telefonów, ona chyba też nie szukała w życiu komplikacji. Raz próbowała się skontaktować, ale warknąłem do słuchawki:
– Pomyłka – nim zdążyła wypowiedzieć choć jedno słowo.
Zrozumiała. Nie nagabywała mnie więcej. Potem od kumpla usłyszałem, że „wpadła”, że będzie miała dziecko, ale mało mnie to obeszło. „Przy jej trybie życia, nic dziwnego…” – myślałem. I zająłem się własnymi problemami.

Ledwo skończyłem 22 lata i oświadczyłem się Gosi. W sumie to sam nie wiem, do czego nam się tak spieszyło. Moja dziewczyna nie była w ciąży, planowała nawet jakąś szkołę pomaturalną – ale ja nalegałem na ślub. Miałem dosyć ciągłego narzeczeństwa. Chciałem być dorosły, spełniać się w roli męża i ojca. Znalazłem pracę, Gośka powiedziała „tak”. Wszystko się idealnie układało. Tylko ten mój pech…

To było na weselu. Byłem taki szczęśliwy, podekscytowany… napatrzeć się na tę moją Gośkę nie mogłem. Taka była piękna w białej sukni i zaróżowionymi z radości policzkami. Dlaczego więc zacząłem rozmawiać z tą Zośką, kuzynką panny młodej? Pojęcia nie mam. Ale za to mam pecha. Dziewczyna, podobnie jak 2 lata wcześniej Monika, nie miała skrupułów.

To była taka nowoczesna 25-latka, samotna, mieszkająca za granicą, bawiąca się życiem. Pewnie kręciło ją nawet, że pocałuje się z panem młodym na jego weselu. Dla niej to była zabawa, ja wypiłem o kilka kieliszków za dużo. Nie traktowałem tych pocałunków poważnie. Przecież to był mój ślub. Nie miałem jednak tym razem tyle szczęścia… zobaczyła nas siostra Gośki, Edyta i powtórzyła mojej ślubnej… Gosia wpadła w szał:
– Czy to prawda?! Całowałeś się z inną na naszym ślubie?! – płakała.
Wiedziałem jedno. Nie mogę się do niczego przyznać. Jeśli powiem prawdę, jestem spalony. Postanowiłem więc iść w zaparte i kłamać, kłamać, kłamać.
– Edycie musiało się coś przewidzieć, ja tylko poprawiałem Zosi sukienkę. Wiesz, jak to jest, ludzie dopatrują się nie wiadomo czego… Przecież ja bym nigdy nie mógł cię skrzywdzić, przecież jesteś teraz moją najukochańszą żoną, Gosieńko. Musiałem być przekonujący, bo Gośka uwierzyła. Jeszcze pokłóciła się ze swoją siostrą, że głupie plotki sieje. Było mi trochę nieswojo, ale szybko się usprawiedliwiłem: „To takie ostatnie podrygi. A zresztą, cóż wielkiego się stało? To tylko niewinny buziak… nic mnie z tą dziewczyną nie łączy”.

Szybko zresztą zapomniałem o całej sytuacji. Pochłonęła mnie codzienność. Wynajęliśmy z Gosią małe mieszkanie w jej rodzinnej miejscowości. Dobrze nam było. Ja pracowałem w okolicznych zakładach, ona znalazła zatrudnienie na pół etatu w przedszkolu. Byliśmy szczęśliwi. Tylko to maleństwo jakoś się nie pojawiało… Po pół roku Gośka powiedziała przy śniadaniu wprost:
– Coś jest chyba nie tak. Tyle czasu już czekamy na dziecko i nic. Musimy koniecznie iść do lekarza. I to oboje.

Nie było mi to w smak. Wiadomo, mężczyźnie nie wypada, żeby obcy ludzie się o osobiste sprawy dopytywali, ale Gośka nalegała, przekonywała – a wiadomo, jak baba się uprze… Po dwóch tygodniach byliśmy już zapisani na wizytę do specjalisty. A po trzech poznałem Martynę…

No i niech mi ktoś powie, że pech za mną nie chodzi. Gdziekolwiek bym nie poszedł, zaraz kłopoty. Martyna była pielęgniarką w przychodni, w której się leczyliśmy. Od razu wpadła mi w oko. Spokojna, cicha, niewysoka. Sama wychowywała synka. Tak cierpliwie słuchała, kiedy opowiadaliśmy oboje z Gosią o tym, jak bardzo chcielibyśmy mieć własnego kajtka. I potem też słuchała cierpliwie, kiedy mówiłem jej przy kawie, już sam, o swoich obawach i lękach…

Sam nie wiem, jak to się stało, że uwikłałem się w ten romans. To chyba ta kobieta po prostu mnie zaczarowała. Przecież ja kochałem moją żonę. A jednak stało się – spotykałem się z Martyną po parkach, po mieszkaniach przyjaciół, w supermarkecie w innym mieście… to był prawdziwy horror. Ciągłe kłamanie, ukrywanie się przed żoną.

Tym bardziej stało się to uciążliwe, gdy dowiedziałem się, że moja żona jest w ciąży. Bo zanim jeszcze zaczęliśmy leczenie, Gośka dowiedziała się, że spodziewa się dziecka. Tak to podobno nieraz bywa, jakaś blokada psychiczna, nie wiadomo co – grunt, że odpuściło. Dokładnie miesiąc po tym, kiedy ja oznajmiłem kochance, że z nami koniec, przyszła na świat Zuzia. Martyna nie była zadowolona z nagłego zakończenia znajomości:
– Oszukałeś mnie, obiecywałeś co innego – płakała. – Co ja powiem synkowi? On chciał mieć tatusia.

Ale dla mnie ani jej syn, ani ona sama, nie byli już ważni. Od tej chwili liczyła się tylko Zuzia. Nie sądziłem wcześniej, że dorosły mężczyzna może tak bardzo, całym sobą, pokochać swoje dziecko. Że może ono stać się całym jego światem. Bo ja zakochałem się w córce bez pamięci. Od chwili, kiedy pierwszy raz ujrzałem ją na sali, wśród innych maluchów, takiego pucołowatego blondyneczka z wielkimi, niebieskimi oczami. Wykapana mamusia. I taka była spokojna, cichutka – nic a nic się nie darła, jak inne dzieci. I noce przesypiała, i tyła jak trzeba… była moim oczkiem w głowie, co tu kryć. Prawdziwa córeczka tatusia.

Nieraz w nocy, gdy Zuzia zakwiliła, przepychaliśmy się z Gosią przy jej łóżeczku, kto ma jej pomóc. Czułem się wtedy taki szczęśliwy… Wyobrażałem sobie, jak będę zabierał córkę do parku, a ona będzie mi zarzucać te swoje pulchne rączki na szyję i piszczeć:
– Kocham cię, tatusiu.

Było tak dobrze… Powinienem się spodziewać, że zaraz do akcji wkroczy ten mój pech. To było akurat kilka dni przed pierwszymi urodzinami Zuzi. Wracałem właśnie ze sklepu objuczony koniem na biegunach i wyobrażałem sobie, jak córeczka będzie piszczeć z radości, jak na jej policzkach pojawią się dołeczki, które tak uwielbiałem… Ale w domu zastałem podejrzaną ciszę. Od razu poczułem ukłucie niepokoju w sercu. Intuicja? Zwykle o tej porze Gosia krzątała się po kuchni, a mała szczebiotała w swoim łóżeczku…

Szybko przeszedłem do pokoju. Były tam. Wszystkie. Zuzia siedząca na kolanach u mamy, Gośka z podejrzanie czerwonymi oczami. I... Monika. Prawie jej nie poznałem, przecież tyle czasu minęło od tej feralnej studniówki. Obok niej bawiła się dziewczynka. Domyśliłem się, że to jej córka. Nie miałem jednak nadal pojęcia, co to może oznaczać dla mnie:
Proszę, poznaj swoją starszą córeczkę. To jest Agnieszka. – powiedziała moja żona jakoś podejrzanie spokojnym głosem.

A ja nie mogłem otrząsnąć się z szoku. „Nie, nie, to nie może być prawda. Monika była taką dziewczyną, że w sumie każdy mógł być ojcem jej dziecka… Dlaczego niby ja?! Zażądam badań genetycznych!”. Taka gonitwa myśli przebiegała mi przez głowę, ale intuicja mówiła mi już wszystko: tak, to ja byłem ojcem tego dziecka. A to miał być dopiero początek…

Oczywiście Monika nie przyszła do nas bezinteresownie. Znalazła się akurat w bardzo trudnej sytuacji życiowej, potrzebowała pieniędzy. Najgorsze jednak było to, że Gośka od razu uwierzyła we wszystkie jej „rewelacje” no i zaraz zaczęła podejrzewać, że to nie koniec:
– Zdradzałeś mnie nie tylko przed ślubem, ale i w trakcie niego – wyciągnęła w pewnym momencie starą sprawę.
Nasze małżeństwo to fikcja. Nie zamierzam żyć pod jednym dachem z kłamcą.
Może bym się jakoś wyłgał, gdyby nie Martyna. Moja ostatnia kochanka znalazła sobie najgorszy z możliwych momentów, by pojawić się w moim życiu. Jak się okazało, nie pogodziła się do końca z naszym rozstaniem i postanowiła wtajemniczyć we wszystko Gośkę. Mojej żonie tego było już za wiele.

Pewnego dnia wróciłem z pracy i nie zastałem ani jej, ani Zuzi. Zniknęły też wszystkie ciuchy żony i ubranka dziecka – zrozumiałem, że to już koniec...

Oczywiście, próbowałem walczyć. Szukałem ich po całej Polsce, wynająłem detektywów. A potem, na rozprawie rozwodowej, zapewniałem sąd, że bardzo kocham żonę, a najbardziej na świecie córkę, że nie potrafię bez niej żyć… ale sąd nie dał wiary moim zapewnieniom. Gośka bez problemu udowodniła, że uporczywie zdradzałem ją mimo naszego krótkiego stażu małżeńskiego. Sędzia przyznała jej wyłączną opiekę nad naszą córeczką. Ja nie mam prawa nawet jej widywać. Nie potrafię się z tym pogodzić.

Dopiero teraz zrozumiałem, co jest dla mnie w życiu najważniejsze. Nie śpię po nocach, ciągle wyobrażam sobie, że Zuzia dorasta gdzieś bez ojca. Nie pokazałem jej pierwszych liści, nie usłyszałem pierwszych słów, nie zabrałem jej nigdy na spacer do Zoo, wraz z misiem i lalą, jak to sobie kiedyś wymarzyłem. Nigdy nie zobaczę już jej dołeczków w policzkach, które pojawiają się zawsze, gdy się śmieje.

Cały świat mi się zawalił. Gdzie ja już nie byłem – w organizacjach praw ojców, w biurach różnych rzeczników, w sądzie… wszędzie tłumaczą mi tylko, że sam jestem sobie winien. Ale ja to wiem. Wiem, że popełniłem w życiu wiele błędów i szczerze za nie żałuję. Pogodziłem się już z tym, że straciłem żonę, ale nie pogodzę się z tym, że już nigdy nie zobaczę swojej ukochanej córeczki.

Gośka podobno wyjechała z Zuzią za granicę. Nie wiem dokąd. Ukrywają się, chowają... Przed kim? Przede mną. Ale ja nie tracę nadziei. Nie umiem żyć bez swojego dziecka, przecież każdy zasługuje na drugą szansę. Moja żona korzystała z internetu, może dzięki temu dotrze do niej  mój apel – błagam Cię, Gosiu, daj mi chociaż raz spojrzeć na Zuzię. Nie odbieraj nam siebie. Ona nie jest niczemu winna. Przecież potrzebuje ojca.

Więcej listów do redakcji:„Adoptowaliśmy chłopca. Po 7 latach postanowiłam, że oddamy go z powrotem do domu dziecka”„Nie mieszkam z mężem, bo ciągle się kłócimy. Spotykamy się 2 razy w tygodniu i w weekendy”„Mąż miał na moim punkcie obsesję. Nie chciał się mną z nikim dzielić. To doprowadziło do tragedii”

Redakcja poleca

REKLAMA