„Teściowa wtrącała się we wszystko. Nawet w to, jak spędzamy wolny czas. Uważała, że powinniśmy tkwić przed telewizorem”

smutna kobieta po kłótni z teściową fot. Adobe Stock
„Miałam tego dosyć. Codzienne wizyty teściowej i wieczna krytyka naszego postępowania - i to przy dzieciach! Pewnego dnia przelała się jednak czara goryczy...”.
/ 25.11.2021 13:41
smutna kobieta po kłótni z teściową fot. Adobe Stock

– Jacusiu, dziecko, bój się Boga! – zaczęła moja teściowa, a ja przewróciłam oczami. Znów usłyszymy jakieś genialne rady z serii – co powinniśmy, a czego nie. Tymczasem mój mąż, dopinając walizkę, łypnął na nią spode łba i mruknął:
– O co chodzi tym razem?
– O to samo co zawsze. Zostawiasz żonę z dziećmi i jedziesz się bawić w żołnierzyki. To niepoważne, dorośnij wreszcie.
– Ależ, mamo, sama go zachęcałam, żeby się wybrał na ten turniej. To naprawdę fajna zabawa – wstawiłam się za małżonkiem, jak na dobrą połowicę przystało.
– No ale... jak to tak? Trzeba wreszcie dorosnąć – patrzyła na nas niczym na parę uczniaków, którzy dla żartu wysmarowali szkolną tablicę masłem.
– Jestem dorosły – westchnął Jacek.
– Dorośli ludzie nie bawią się żołnierzykami! – nie ustępowała teściowa.

Teściowa ciągle traktowała nas jak małe dzieci

Jacek uniósł brwi i wypalił:
– Jeśli chcesz wiedzieć, to średnia wieku na turniejach w battle’a wynosi około trzydziestu lat. I grają w to poważni ludzie: wojskowi, prokuratorzy, lekarze.
– Mimo wszystko nie powinieneś...
– Czego nie powinien? – wtrąciłam się. – Nie powinien mieć żadnego hobby, tak?
– Dorośli ludzie nie bawią się żołnierzykami! – teściowa użyła ciężkich dział.
– Tak, oczywiście – westchnął Jacek.

– Dorośli ludzie po powrocie z pracy kładą się na łóżku, włączają telewizor i trwają tak, dopóki nie zasną, z małymi przerwami na jedzenie i wizyty w toalecie. Jeżeli tak wygląda dorosłość, to owszem, masz rację, ani ja, ani Ewa nie jesteśmy dorośli. Mamy pasje, czy tak ciężko to zrozumieć i zaakceptować? Albo chociaż się nie wtrącać?

– I gdzie on niby jedzie? – teściowa zignorowała apel syna i zwróciła się do mnie, wciąż próbując znaleźć sojusznika w pacyfikowaniu strategicznych zamiłowań Jacka.
– Do Kozłowa.
– I ty na to pozwalasz?!
– Oczywiście. Gdybym miała pomalowaną całą armię Leśnych Elfów, też bym sobie pojechała – zaśmiałam się.

Teściowa aż się zapowietrzyła. Wyraźnie chciała coś powiedzieć, w końcu jednak zrezygnowała i po prostu wyszła, pożegnawszy się wcześniej z wnukami.
– Naprawdę byś pojechała? – zagadnął mnie z nadzieją Jacek, bo ciągle wierzył w to, że kiedyś zacznę grać razem z nim. Jednak ja jestem beznadziejnym strategiem, ale za to dobrą malarką, dlatego przyjemność z gier bitewnych znajduję właśnie w malowaniu figurek.
– Chyba żartujesz. Idź już, bo ci pociąg ucieknie... – dałam mu buziaka i poszłam do pokoju dzieci sprawdzić, co wywołało wrzawę godną bitwy pod Grunwaldem.

Teściowa postawiła nam ultimatum

Następnego popołudnia teściowa wpadła do nas pod pretekstem spotkania z wnukami, ale widziałam, że zamierza ponownie przekabacać mnie na swoją stronę. Poszłam do kuchni zaparzyć kawę.
– Ewa, nadal uważam, że powinnaś coś z tym zrobić – zaatakowała mnie.
– Z czym? – udałam, że nie rozumiem.
– Z tymi... wojenkami Jacka. Przecież tak nie może być, że on jeździ się bawić, a ciebie zostawia samą z dziećmi.
– Po pierwsze, zostawanie z dziećmi to nie wyczyn na miarę zdobycia Everestu, chociaż czasem wymaga podobnej ilości siły i energii. Po drugie, to nasza sprawa, jak spędzamy wolny czas. Po trzecie, owszem, zamierzam coś z tym zrobić...
– Jak dobrze! Już myślałam, że nie uda mi się przemówić ci do rozsądku!

– Nie dała mi mama dokończyć. Zamierzam pomalować wszystkie makiety, żeby na turniejach Jacek dostawał wyższe noty za hobbystykę. Mamo, dla własnego spokoju ducha niech mama odpuści. Nie damy się zniechęcić. Równie dobrze mogłaby mama łapać wiatr siatką na motyle. To się nie uda i już, koniec kropka, temat uważam za zamknięty. Z całym szacunkiem, jednak my mamie czasu wolnego nie organizujemy i tego samego oczekujemy w zamian. Czy tak ciężko dojrzeć do faktu, że nie jesteśmy już dziećmi, a jeżeli mamy ochotę zachowywać się jak dzieci, to nasze sprawa?

– Ale ja jestem... matką! – zaperzyła się teściowa. – A Jacek jest moim synem bez względu na to, ile ma lat. Nie pozwolę, żeby marnował czas na takie głupoty!
– Przykro mi, ale nie będziemy mamy pytać o zgodę. Trzeba się pogodzić z tym, że dzieci dorastają i chcą żyć własnym życiem.
– Toż ja wam tego nie zabraniam! Tylko... po prostu jesteście jeszcze młodzi i niewiele wiecie o życiu! – westchnęła.
– Pewnie. Za to mama regularnie dostaje od Boga raporty na temat naszej przyszłości i ma monopol na rację – zaczynała mnie już naprawdę irytować ta cała rozmowa.
– Dziewczyno, nie bądź bezczelna! Pamiętaj, że pokorne cielę dwie matki ssie!
– Jasne, i do końca życia pozostaje cielęciem zdanym na łaskę innych. Nie, dziękuję, wolę być bezczelna i stanowcza, radząc sobie sama i żyjąc, jak mi się podoba.
– Dopóki nie skończycie się wygłupiać z tymi żołnierzykami, moja noga więcej tu nie postanie! – zagroziła dramatycznie.

No i się wkurzyłam...

– Jedyną osobą, która w tym momencie zachowuje się jak dziecko, i to rozkapryszone, jest mama. Rozumiem, że życzenia świąteczne, imieninowe i urodzinowe odtąd przesyłamy sobie pocztą?
Teściowa na te słowa spąsowiała i zacisnęła szczęki. Wreszcie wycedziła:
– Jaki przykład dajecie dzieciom?
– Najlepszy, jak potrafimy.
– Niby dorośli, a marnują czas na bzdury!
– Nie zgadzam się. To kształcąca zabawa. Większość dzieciaków nie wychyla nosa poza monitor komputera. A nasze hobby wymaga nie tylko kupienia figurek. To też czas spędzony na ich sklejaniu, malowaniu i robieniu makiet. To spotkania z innymi ludźmi, logiczne myślenie, świetny relaks i autentyczna pasja. Jeśli mama uważa, że lepsze jest tkwienie przed telewizorem lub kompem, to... – znacząco zawiesiłam głos.

Równie dobrze mogłam gadać do ściany.
– Dla dzieci to może jest dobre, ale nie dla dorosłych! – zawołała teściowa.
– Bynajmniej. To zabawa dla wszystkich. A jak wy z ojcem spędzacie wolny czas?
Spojrzała na mnie podejrzliwie, jakbym zapytała ją o wielce wstydliwe sprawy.
– No... Spotykamy się ze znajomymi. Oglądamy filmy – wzruszyła ramionami.
– Fascynujące – zakpiłam. – My też spotykamy się ze znajomymi i czasem obejrzymy jakiś film. A poza tym jeździmy razem na fantastyczne imprezy, dopieszczamy armię Jacka, gramy w planszówki. Spędzamy czas ze sobą, wspólnie, a nie w małżeńskim trójkącie z telewizorem w roli głównej…

Teściowa chciała coś odpowiedzieć, lecz w tej samej chwili do kuchni wszedł Mniejszy, szlochając.
– Co się stało, Misiu? – spytałam.
– Zabrała mi klocki... – wychlipał.
– Ninek! Czemu zabrałaś klocki Miśkowi?! – krzyknęłam w stronę pokoju.
Córka przybiegła w podskokach, zadowolona z siebie jak nigdy dotąd.
– Bo też chciałam się nimi bawić.
– Mało macie klocków?! Nie można się podzielić, zamiast wyrywać wszystko z rąk?
– Mamy dużo klocków.
– To bawcie się razem.
– Dobrze. Chodź, pobudujemy! – złapała brata za rączkę i poszli razem do pokoju. Mniejszy był już cały w skowronkach, a po rzewnych łzach nie został nawet ślad.
– Ewuniu, ja naprawdę chcę tylko waszego dobra... – teściowa wróciła do umoralniania, a ja westchnęłam z rezygnacją.

Miałam już dosyć wiecznych dyskusji

Nie wiem, co by się musiało stać, żeby dała nam spokój, bo o błogosławieństwie dla naszych działań nie śmiałam marzyć. Ale żeby choć przestała wiecznie nas krytykować i kształtować według własnych wzorców! Bo przecież wciąż miała jakieś zastrzeżenia: do tego, jak mieszkamy, jadamy, zachodzimy w ciążę, rodzimy, ubieramy i wychowujemy dzieci – i tak w kółko.

– Tak, oczywiście... Szkoda, że „dobre” jest to, co się mamie podoba, a nie to, czego chcemy. Na litość boską, to nasze życie.
Dokładnie w tym momencie w zamku zgrzytnął klucz i do przedpokoju wszedł Jacek. Dzieci od razu go obskoczyły, nie dając nawet zdjąć butów.
– Tata! Tata! – przekrzykiwały się jedno przez drugie. – Zbudowaliśmy domek!

Jacek nie miał większego wyboru: z Miśkiem na ręku i Ninką uczepioną nogawki jego spodni ruszył do ich pokoju, by obejrzeć kolejne architektoniczne arcydzieło naszych kochanych przedszkolaków. Weszłam zaraz za nimi, za plecami mając teściową.
– No i jak ci poszło? – spytałam.
– A, dobrze – uśmiechnął się. – Ograłem najlepszego krasnoluda w Polsce!
– Gratuluję! A jak w ogólnym rankingu?
– Eeee... no wiesz... – chrząknął. – Trzecie miejsce! I mam coś dla ciebie.
– Dla mnie? – zdziwiłam się.

Jacek wyciągnął z torby niewielką statuetkę, na dole której widniał napis: I miejsce hobbystyki.
– Tak, dla ciebie, bo ty malowałaś figurki.
– No, to gratulacje – wtrąciła się teściowa, a potem sięgnęła do torebki, bo właśnie zadzwonił jej telefon; odebrała go przy nas.

– Tak, Olu? Nie, u dzieci... Co u nich? Jacuś właśnie wrócił z turnieju... Tak, w te swoje figurki... Za stary? No coś ty. Zajął trzecie miejsce i przywiózł puchar za najlepiej pomalowaną armię. Co ty gadasz, kochana! To świetne hobby, przynajmniej nie siedzi ciągle przed komputerem.

Wymieniliśmy z mężem spojrzenia i zdusiliśmy śmiech. No bo co mieliśmy zrobić?

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Marlena uważała, że w imię przyjaźni powinnam ukrywać jej romans
Zostałam starą panną z wyboru i koleżanki mi zazdroszczą
Mama zawsze wolała moją młodszą siostrę, niż mnie
Matka zniszczyła mi życie. Od zawsze mną manipulowała
Były mąż mnie prześladował, bo nie mógł mnie mieć

Redakcja poleca

REKLAMA