„Wczasy na łonie natury zrujnowała mi horda rozwrzeszczanych bachorów. Zamiast śpiewu ptaków, były piski i wrzaski”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Johan Larson
„Tuż za płotem aż roiło się od dzieci, które biegały między drzewami. Za chwilę rozległ się przenikliwy gwizdek, który wyrwał ze snu Mateusza. Mój chłopak usiadł gwałtownie na łóżku i spojrzał na mnie zdziwiony”.
/ 16.04.2022 06:01
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Johan Larson

Przez cały rok pracuję w potwornym hałasie – prowadzę w galerii handlowej wyspę z kosmetykami. Stoisko ustawione jest dokładnie na skrzyżowaniu czterech alejek, w najruchliwszym punkcie, więc przez cały czas przelewa się obok mnie dziki tłum ludzi.

Najbardziej uciążliwe są nastolatki, które poruszają się całymi stadami. Przystają obok mojego stoiska i oglądają wszystko. Macają próbki kosmetyków, malują się darmowymi cieniami. I gadają, gadają, gadają, przekrzykując się jedna przez drugą.

Do tego dochodzi jeszcze muzyka sącząca się z głośników w całej galerii. Kiedyś myślałam, że jestem do niej przyzwyczajona i w zasadzie jej nie słyszę, ale myliłam się. Kilka tygodni temu zachorowałam na zapalenie ucha.

Głupia sprawa, bo przecież nie zdarzyło się to zimą, tylko u progu lata. Załatwiła mnie klimatyzacja. Kiedy poszłam do laryngologa, ten zrobił mi badanie i powiedział, że mam ubytki słuchu.

– Powinna pani natychmiast przestać słuchać muzyki przez słuchawki – stwierdził.

Wbrew pozorom nie słucham jej wcale, zwłaszcza ostatnio, gdy nade wszystko ukochałam sobie ciszę.

– Wokół mnie na co dzień jest tyle muzyki, że kiedy wracam do domu, nie włączam nawet telewizora – wyjaśniłam.

– Pracuje pani w centrum handlowym? To wszystko tłumaczy! – zawołał laryngolog. – Powinna pani zafundować swoim uszom solidny wypoczynek – zaordynował.

Doskonale o tym wiedziałam

Kiedy kilka tygodni temu zaczęliśmy z moim Mateuszem rozmawiać na temat wakacji, powiedziałam jasno, że nie zniosę żadnej plaży z hałasującymi wczasowiczami. Wybraliśmy czarowną wioskę w Borach Tucholskich, a w niej nieduży dom, w którym były kwatery dla turystów.

Kiedy zadzwoniłam do właścicielki, zapytałam otwarcie, czy w czasie, kiedy zamierzamy do niej przyjechać, będzie przyjmowała gości z dziećmi.

– Jeśli tak, to my niestety musimy zrezygnować i poszukać sobie innego noclegu – powiedziałam krótko.

– Droga pani, u mnie w tym czasie nie będzie żadnych dzieci! – odparła. – Jeśli trzeba, dam państwu pokój wychodzący na ogródek, a nie na drogę. A zresztą, co to za droga! Przejeżdża ją jeden samochód na godzinę albo i to nie – zapewniała.

Przyjechaliśmy do niej zmęczeni podróżą, ale szczęśliwi i pełni nadziei na świetny wypoczynek. Zapłaciliśmy za pobyt z góry i poszliśmy do pokoju. Zabrałam ze sobą mnóstwo książek, które miałam zamiar przeczytać, wylegując się na leżaku w ogrodzie.

Oczami wyobraźni widziałam już, jak leżę lekko przysypiając, a słońce prześwitujące przez liście pieści moją twarz. I oczywiście panuje błoga cisza.

Pierwszy wieczór to była bajka!

Cisza jak makiem zasiał. No i te gwiazdy! Miałam wrażenie, że niebo znajduje się na wyciągnięcie ręki. A potem zaczął się cudny koncert cykad i koników polnych. Taką muzykę to ja lubię, pomyślałam, zasypiając ukołysana odgłosami natury, i gratulując sobie, że na kwaterę wybrałam ostatni dom we wsi.

No, przedostatni, bo kilkadziesiąt metrów dalej stał jeszcze jeden. Widziałam go między drzewami.

Byłam pewna, że trafiłam do raju i nawet w najczarniejszych snach by mi się nie przyśniło, że ten raj może się szybko skończyć. Następnego dnia obudziłam się  jednak z dziwnym uczuciem dyskomfortu. Przez okno, zamiast śpiewu ptaków, dochodził mnie gwar dziecięcych głosów!

Do pokoju wpadały wrzaski, jakby cała horda smarkaczy darła się tuż pod moim oknem. Wyskoczyłam z łóżka i pobiegłam zobaczyć. Odchyliłam firankę i zamarłam!

Tuż za płotem aż roiło się od dzieci, które biegały między drzewami. Za chwilę rozległ się przenikliwy gwizdek, który wyrwał ze snu Mateusza. Mój chłopak usiadł gwałtownie na łóżku i spojrzał na mnie zdziwiony.

– Słuchaj, kochanie, chyba już po naszym spokoju – powiedziałam ponuro.

Sąsiedni dom okazał się być pensjonatem, i to całkiem sporym. Miejsca wykupiło w nim biuro podróży i urządziło kolonie. Pierwszego dnia mieliśmy spokój, bo zmieniały się turnusy. Potem rozpętało się piekło. Dzieciaki cały czas biegały po ogrodzie, drąc się, jakby je ktoś obdzierał ze skóry.

We wsi dowiedziałam się, że nasza gospodyni doskonale wiedziała, że przez całe lato po sąsiedzku będą dzieci, bo pensjonat po drugiej stronie płotu prowadzi jej siostra. Gdy do niej poszłam z pretensjami, tylko wzruszyła ramionami.

– Wcale nie skłamałam! U mnie dzieci przecież nie ma – odpowiedziała. – I żadnych pieniędzy zwracać nie zamierzam – zastrzegła od razu. 

Czytaj także:
„Nie było wielkiej miłości, to był ślub z rozsądku. Namiętność zrodziła się dopiero, kiedy ona śmiertelnie zachorowała”
„Czułam się jak chomik biegający w kole. Domowe obowiązki spędzają mi sen z powiek, a ja nie mam prawa być zmęczona”
„Zakochałam się w nowym sąsiedzie, lecz on wylał mi na głowę kubeł zimnej wody. To wcale nie na mnie mu zależało”
 

Redakcja poleca

REKLAMA