– Hej, czemu się nie odzywasz? Wysłałam do ciebie z sześć SMS-ów – zapytała z pretensją Paulina, kiedy wreszcie odebrałam od niej telefon.
– Przepraszam, nie miałam kiedy odpisać – odpowiedziałam, przytrzymując komórkę ramieniem i jednocześnie zmieniając pościel w łóżku Marysi.
– Daj spokój! – roześmiała się. – To kiedy wpadniesz obejrzeć moje nowe mieszkanie? Muszę ci opowiedzieć, jaki horror przeszłam z poprzednią właścicielką, normalnie można by o tym napisać scenariusz do filmu grozy…
Zbyt długo już się wykręcałam od tej wizyty, by pozostało to bez szkody dla naszej przyjaźni, więc umówiłam się na czwartek na szesnastą.
„Powinnam zdążyć” – myślałam. O piętnastej mam dentystę z Jurkiem, potem zawożę go na zajęcia sportowe i jadę do szkoły po Marysię, która na szesnastą ma próbę przedstawienia. Dom kultury jest na nowym osiedlu Pauliny, więc kiedy podrzucę córkę na zajęcia, będę miała półtorej godziny. Akurat, żeby obejrzeć nową kawalerkę przyjaciółki i wysłuchać relacji o jej perypetiach.
Oczywiście Paula pewnie będzie rozczarowana, że o siedemnastej dwadzieścia pięć będę musiała wyjść, ale to jedyny moment w tygodniu, bym w ogóle mogła do niej zajrzeć.
To miało być w czwartek, ale w środę zepsuła nam się zmywarka, a hydraulik jedyny wolny termin miał na siedemnastą następnego dnia. Obiecał, że wymiana wężyka nie potrwa dłużej niż dziesięć minut, więc uznałam, że po prostu skrócę wizytę u Pauliny, żeby móc go wpuścić o tej siedemnastej do domu, a potem zdążyć odebrać Marysię o siedemnastej trzydzieści.
– Jak to: masz czterdzieści pięć minut? – Paulina spojrzała na mnie z niedowierzaniem. – Przecież nie widziałyśmy się od prawie dwóch tygodni! Mam ci tyle do opowiedzenia!
– Wiem, kochana – zrobiłam przepraszającą minę. – Ale wiesz, naprawdę gonię w piętkę. Mam tyle rzeczy na głowie…
– Chyba przesadzasz. Przecież nie pracujesz – Paulina nawet nie zerknęła na mnie, nalewając mleka do filiżanek, więc nie zauważyła, że poczerwieniałam na twarzy. – Ja to mam przerąbane, wychodzę z roboty o siedemnastej, o osiemnastej joga, potem zakupy, a tu jeszcze trzeba po kocie posprzątać i wysłać maile, a potem…
Nie słuchałam jej. To znowu się działo
Znowu ktoś sugerował, że skoro nie chodzę do „normalnej” pracy, to pewnie mam całe dnie dla siebie i w ogóle to skandal, żebym mówiła pracującym ludziom, że na coś nie mam czasu.
Nikt nie rozumiał, że mój dzień jest wypełniony obowiązkami od szóstej trzydzieści, kiedy zrywam się, by nakarmić i wyszykować do szkoły i przedszkola dzieci, aż do północy, kiedy kładę, czy raczej walę się bezwładnie do łóżka po wstawieniu ostatniego talerza do zmywarki czy wytarciu łazienki zalanej przez męża i dzieci oraz naszykowaniu im kanapek na następny dzień.
Wyszłam od Pauliny po czterdziestu minutach, zostawiając przyjaciółkę z wyrazem oburzenia na twarzy. Pognałam do domu, by wpuścić hydraulika. Było kilka minut po siedemnastej, i usłyszałam od fachowca, że jego czas jest cenny i nie powinnam się spóźniać.
Potem wróciłam po Marysię, biegnąc przez całą drogę. A córka urządziła mi scenę, że musiała czekać dziesięć minut na korytarzu. Wieczorem byłam tak padnięta, że ledwie rozumiałam, co rodzina do mnie mówi.
– Mamo, możesz mi zaszyć dziurę w plecaku? – zapytał Jurek, wciskając mi w rękę swoją „kostkę”. – Bo boczna kieszeń się rozdarła…
– Kotek, nie ma wędliny? – krzyknął mąż, wlepiając wzrok w otwartą lodówkę. – Musisz jutro kupić! I jajka, bo też nie ma! Zapiszesz?
– Mamusiu, pani kazała przynieść na jutro cienką bibułkę, a ja nie mam… – Marysia stanęła przede mną ze zmartwioną miną. – Zdążysz jeszcze podejść do papiernika? Bo dostanę minus…
– Mamaaaaa! – rozdarł się czteroletni Krzyś sprzed telewizora. – Bajka się skończyła! Ja chcę już do wanny! Chcę się kąpać z bąbelkami!
Poczułam, że w gardle rośnie mi gula
Żebym nie wiem jak się starała, nie byłam w stanie zrobić wszystkiego naraz! Zaszyć dziury w plecaku, biec po bibułkę, zrobić listy zakupów i wykąpać Krzysia. Rozejrzałam się dookoła i zarejestrowałam bałagan na kuchennym stole, porozwalane buty w przedpokoju i moją czerwoną bluzkę na legowisku psa. No właśnie: pies!
– Kto był ostatnio z Kolosem? – rzuciłam pytanie do całej rodziny, może oprócz najmłodszego Krzysia.
Leszek nawet nie wyjął głowy z lodówki, Jurek wzruszył ramionami, a Marysia mruknęła coś, że przecież była z psem rano. A potem wszyscy naraz znowu zaczęli się domagać mojej uwagi, pomocy
i obsługi.
Kolos, usłyszawszy swoje imię, zaczął skakać na drzwi. Wzięłam do ręki smycz, uznając, że uniknięcie mokrej plamy na dywanie w tej chwili ma priorytet, ale w tej sekundzie zadzwonił nasz domowy telefon. Odebrała Marysia i po chwili wyciągnęła do mnie słuchawkę.
– To babcia – zaanonsowała. – Pyta, kiedy przyjdziesz jej sadzić cebulki. Mówi, żebyś jutro…
– Nie!!!! – wrzasnęłam nagle i nie przestawałam ciągnąć głoski „e” przez dobrych kilkanaście sekund.
Cztery pary oczu spojrzały na mnie z wyrazem szoku. Słuchawka wypadła z ręki dziewięcioletniej córki, a pies aż rozpłaszczył się na podłodze.
Czułam, że cała się trzęsę, jakby ktoś raził mnie paralizatorem. Miałam dość, tak strasznie dość! Fakt, nie pracowałam zawodowo, ale byłam przemęczona. Miałam miliony obowiązków, a z każdą chwilą przybywało mi nowych!
Nagle poczułam się jak chomik w tym diabelskim kółku, które może kręcić się w nieskończoność, a biedny gryzoń prędzej padnie z wycieńczenia, niż przesunie się choćby o centymetr do przodu…
– Wychodzę! – oznajmiłam zachrypniętym od krzyku głosem. – Ty zostajesz! – rzuciłam do psa. – Niech ktoś inny cię wyprowadzi.
Ochłonęłam dopiero na ulicy. Szłam najpierw bardzo szybko, potem wolniej, aż w końcu zupełnie ślimaczym, spacerowym krokiem i dziwiłam się, że stać mnie na takie marnowanie czasu. Zdałam sobie sprawę, że od miesięcy nie byłam sama na spacerze. A może nawet od lat. Jeśli wychodziłam z domu, to po zakupy, do szkoły albo coś załatwić.
Nawet w niedziele, w parku, musiałam być czujna i przez cały czas uważać na dzieci. A kiedy zdarzała mi się godzina czy dwie przerwy, poświęcałam ją na pomaganie mojej mamie albo wysłuchiwanie żalów przyjaciółki. Od bardzo dawna nie „zmarnowałam” nawet kwadransa…
A teraz szłam bez pośpiechu przez miasto i patrzyłam, jak ludzie siedzą na ławkach i najwyraźniej nigdzie się nie spieszą. W kieszeni bluzy znalazłam dziesięć złotych, więc wstąpiłam do spożywczego i kupiłam sobie paczkę ciastek w czekoladzie.
Starczyło mi jeszcze na kolorową gazetkę z historiami. Usiadłam na ławce i obiecałam sobie, że nie wrócę do domu, dopóki nie zjem ostatniego ciastka i nie przeczytam ostatniej strony czasopisma.
– Gdzieś ty była? – mąż usiłował krzyczeć na mnie szeptem, bo Krzyś już spał. – Marysia nie ma tej bibułki, a Jurek…
– Przepraszam – przepchnęłam się przed nim do łazienki. – Idę wziąć kąpiel. Pościel nam łóżko i napisz Marysi usprawiedliwienie za brak tej bibułki. Pani nie powinna mówić dzieciom o takich rzeczach z dnia na dzień – dodałam. – Powiem jej o tym na zebraniu. Albo nie, ty jej powiesz! – pokazałam mężowi kalendarz z zaznaczonym terminem zebrania.
– Ja? – zdziwił się. – Przecież ja pracuję!
– Ja też – nie chciało mi się denerwować; spieszyło mi się do aromatycznej kąpieli, na którą nie miałam czasu od wielu tygodni. – I to nie mniej ciężko niż ty, chociaż nikt tego nie dostrzega. Ale o tym porozmawiamy jutro.
Chyba już czas, bym wróciła do pracy zawodowej. „Od dziewiątej do siedemnastej…” – rozmarzyłam się, zanurzając w pianie. Wiem, że reszta to kwestia organizacji oraz odzwyczajenia rodziny i znajomych, że jako „niepracująca pani domu” zawsze na wszystko mam czas. Bo teraz zamierzałam go mieć również dla siebie!
Czytaj także:
„Kamila dla zabawy uwodziła zajętych facetów. Gdy wdzięczyła się i obłapiała mojego Arka, coś we mnie pękło”
„Głodziłam się, żeby zmieścić się w wymarzoną suknię ślubną. Nie wiedziałam, że jestem w ciąży i mogę szkodzić dziecku!”
„Przyjaciółki z rezolutnych babek zmieniły się w zahukane kury domowe. Ich priorytety to mężuś, obiad i zasmarkane dzieci”