„W życiu nie wyszła mi jedna rzecz. Mój syn. Zaczęłam go nienawidzić za to, jak traktuje swojego syna”

Matka nienawidzi swojego syna fot. Adobe Stock
„Czara goryczy przelała się przedostatniej nocy. Przebudził mnie cichy płacz wnuka. Poszłam do jego pokoju, a on siedział zapłakany. Dopiero gdy zapaliłam światło, zobaczyłam, że pościel jest mokra. Tak jak jego pidżama. Zestresowany malec zmoczył łóżko...”
/ 21.04.2021 17:18
Matka nienawidzi swojego syna fot. Adobe Stock

Cóż, przyznaję, mojemu synowi zawodowo układa się bardzo dobrze – jest informatykiem i na brak pracy nie narzeka. Z bólem jednak przyznaję, że jego życie rodzinne to prawdziwa katastrofa. A najgorsze jest to, że on sam ponosi za to odpowiedzialność.

Nie tylko nie potrafił zatrzymać przy sobie matki swojego dziecka, ale jest też fatalnym ojcem. Michał zakochał się w dziewczynie, która na początku nie odwzajemniała jego uczucia. Chodził za Wiolettą przez ponad rok, nie chcąc przyjąć do wiadomości, że ona nic do niego nie czuje. Tłumaczyłam mu, żeby poszukał sobie innego obiektu zainteresowania, lecz nie docierały do niego żadne argumenty. Tylko się na mnie złościł i uparcie powtarzał, że uda mu się ją w końcu do siebie przekonać. Jakimś cudem dopiął swego.

Nie potrafię powiedzieć, co takiego się stało, że ona zaczęła z nim chodzić. Czy skłoniła ją do tego litość, czy urzekło oddanie Michała? Nie mam pojęcia. Związki oparte na tego rodzaju fundamentach kończą się zazwyczaj bolesnym rozstaniem i ten nie miał wcale innego finału. Zanim jednak rozsypał się na dobre, przeszedł przez wiele etapów. Michał i Wiolka rozstawali się i schodzili, aż w końcu dziewczyna zaszła w ciążę. Wtedy młodzi doszli do wniosku, że spróbują na poważnie i ona się do nas wprowadziła.

Mieszkała z nami przez ponad pół roku

Przez ten czas byłam więc świadkiem, jak mój syn niszczy tę relację – przekracza wszelkie granice. Był przede wszystkim bardzo zazdrosny i zaborczy. Robił dziewczynie awantury o jej znajomych, wydzwaniał z pytaniami, gdzie jest, co robi i kiedy będzie w domu. Wypytywał o kolegów z pracy i nigdzie nie chciał puszczać. Ale chorobliwa zazdrość była tylko jednym z powodów ich rozstania. Michał okazał się też skąpcem i egocentrykiem.

Dręczył dziewczynę psychicznie o wszystkie, nawet najdrobniejsze wydatki.

– Przecież dostałaś śpiochy od koleżanki. Po co jeszcze dokupowałaś? Pokazywałaś mi ostatnio kilka par. Chyba wystarczy!

– No właśnie, że nie. Poza tym chciałabym, żeby mały miał coś nowego. Ciebie by nie denerwowało, że nasze dziecko chodzi tylko w odziedziczonych rzeczach?

– Mnie denerwuje, że nie potrafisz zapanować nad wydatkami.

– Nie przesadzaj!

– Gdybym ja nie przesadzał, ty wylądowałabyś na ulicy… – burczał.

– Michał, proszę cię.

– I nawet wiem, co byś tam robiła…

Nie dziwię się, że Wiola w końcu nie wytrzymała

Takimi odzywkami mój syn stopniowo rujnował swój związek. Myślę, że pozostały mu w pamięci chwile, kiedy Wiolka odrzucała jego względy, i te wspomnienia rodziły frustracje. Mścił się więc na niej, jak tylko mógł. A potrafił dręczyć. Nie wiem, skąd się tego nauczył, bo przecież ja i jego świętej pamięci ojciec nigdy nie stosowaliśmy takich metod w domu. Zawsze byliśmy dla siebie dobrzy i wyrozumiali.

No i jednocześnie aż nazbyt pobłażliwi dla niego. Pewnie dlatego zepsuliśmy mu charakter… Michał dręczył Wiolkę regularnie. Marudził, że źle układa w szafkach ciuchy, nie domywa naczyń, kruszy w łóżku jedzeniem, niedokładnie sprząta mieszkanie, nie gasi światła, źle prasuje koszule czy za mocno się perfumuje… Powodów do krytyki było mnóstwo. Mój syn zachowywał się jak wiecznie niezadowolony, przekonany o swojej nieomylności frustrat. W końcu Wiolka nie wytrzymała. Wyprowadziła się od nas do swoich rodziców jeszcze przed porodem.

Michał nawet jej nie zatrzymywał. Po miesiącach wspólnego mieszkania on też pewnie miał już jej dość. Dziecko urodziło się w rozbitej rodzinie. Miałam nadzieję, że kiedy już nie będą mieszkać razem, jakoś się ze sobą dogadają, ale wojna trwała dalej. Wiolka chciała się na Michale odegrać i robiła mu często na złość – przede wszystkim, ograniczając kontakt z synem. Odwoływała spotkania w ostatniej chwili, skracała wizyty, nie dawała nam Maksa do domu. A Michał zawalczyć o syna nie potrafił. Może nawet nie chciał…

Zamiast domagać się przestrzegania przez dziewczynę regularnych widzeń, wolał się na nią obrazić.

– Kiedy przywieziesz Maksia do nas? – pytałam, gdy mijał kolejny tydzień, w czasie którego nie widziałam mojego kochanego wnusia.

– Nie wiem, nie mam pojęcia. Wiolka mnie znowu wkurzyła!

– To nie znaczy, że nie możesz zabrać dziecka do siebie…

– Właśnie o to się pokłóciliśmy.

– Musisz o niego walczyć. To twój syn!

– Wiem, ale nie będę żebrał!

– Nie masz żebrać. Masz się domagać, Michał…!

– Niech Wiolka robi, jak uważa. Jeszcze się na niej ta sytuacja odbije, zobaczysz. Jeszcze pożałuje!

– Niby jak?

– Maks kiedyś dorośnie i wszystko zrozumie. Wtedy wyjdzie na moje.

Tak naiwne wizje przyszłości przedstawiał mój syn, a ja podejrzewałam, że stoi za nimi lenistwo. Michał nigdy nie lubił się przemęczać, więc ojcostwo przyjął jako ciężar. Maksem zajmował się tylko wtedy, gdy musiał. Nawet kiedy już udało się go do nas zabrać, raczej ja opiekowałam się wnukiem. Przewijałam go, karmiłam, bawiłam się z nim, a Michał go tylko pilnował, gdy szykowałam posiłki albo szłam na zakupy. Siedział nad bawiącym się na dywanie dzieckiem i dłubał coś w swoim komputerze albo oglądał telewizję.

Próbowałam go zachęcić do zabaw z dzieckiem, zmusić do większego zaangażowania. Tłumaczyłam, że właśnie teraz buduje się między nimi więź, i im będzie silniejsza, tym lepiej dogadają się w przyszłości. Na próżno. Michał chyba w ogóle nie rozumiał, o czym mówię. Kiwał głową, przytakiwał, a potem dalej zaniedbywał syna. Miałam nadzieję, że jak wnuk podrośnie, złapią jakiś kontakt i znajdą wspólne zajęcia.

Nic z tego, kolejne lata mijały w ten sam sposób. Rzadkie i krótkie odwiedziny Maksa syn marnował na głupoty. Zawsze miał coś do zrobienia, a czasem nawet wyrywał się do kolegów.

Nagle postanowił wziąć się za wychowywanie syna

Dziś mija sześć lat od narodzin Maksa i zdążyłam się przekonać, że Michał nie będzie w stanie zbudować z synem dobrej relacji. Dobitnie uzmysłowiła mi to niedawna wizyta wnuka. Wiola w końcu zgodziła się wysłać go do nas na dłużej. Na całe siedem dni.

– Nareszcie będzie szansa, żeby go trochę wychować – usłyszałam wtedy od Michała.

– Ty lepiej skup się na tym, żeby on się tu dobrze bawił – stwierdziłam. – Tak rzadko się widujecie…

– Jasne, jasne. Ale trzeba mu będzie parę rzeczy wytłumaczyć. Wiolka dużo zaniedbuje.

– Co masz na myśli?

– No, wychowanie. Maksa trzeba wiele nauczyć. Ale co się dziwić, przecież ona jest stuknięta. Jak wariatka ma wychować kogoś normalnego?

– Chyba trochę przesadzasz. Maksio to bardzo grzeczne dziecko. A że czasem powariuje, zapomni o czymś… To przecież w jego wieku norma.

– Tak mówisz, bo świata poza nim nie widzisz. Ona też go rozpieszcza. Dlatego przyda się kilka ojcowskich lekcji – upierał się.

– Michał, ja cię bardzo proszę. Daj temu dziecku trochę spokoju.

– Chyba wiem, jak zająć się swoim synem! – wrzasnął.

Nie wiem, skąd nagle wzięła się ta inicjatywa wychowawcza. Na początku myślałam, że to tylko takie gadanie, że Michał się popisuje. Ale kiedy Maks pojawił się u nas, przekonałam się, że mój syn wcale nie żartował. Michał pokazał, na co go stać. Przez długie siedem dni patrzyłam, jak odpycha od siebie to biedne dziecko idiotycznymi zagrywkami. Przede wszystkim Michał postanowił uzmysłowić Maksowi, że jest za gruby.

Wnuk miał lekką nadwagę i też nie byłam z tego faktu zadowolona, ale nie krytykowałam go otwarcie. Każdy rozsądny człowiek wie, że nie tędy droga. Że trzeba dziecku wyjaśnić, co jest zdrowe do jedzenia, a czego trzeba unikać. Zachęcić je do zabawy na powietrzu, do ruchu. No i Michał zabrał Maksa na boisko, ale nie dla zachęty, a po to, by chłopca upokorzyć. Kiedy wrócili do domu po godzinie, Maks miał łzy w oczach.

– Co się stało? – zapytałam.

– No jak co? Maks jest za gruby i wysiadła mu kondycja.

– Jak to? To co wyście tam robili?

– Ćwiczenia z piłką. Dopóki twój wnuk się nie rozkleił. Przyszły chłopaki osiedlowe i pokazały mu, jak się biega… Mówiłem ci, synu, że z nadwagą daleko nie zajdziesz. Musisz się za siebie wziąć. Mężczyzna nie może być taki tłusty!

– Michał, czyś ty na głowę upadł?! – złościłam się, przytulając wnuka. – Ktoś musi zrobić z niego faceta! Jego mamie się to na pewno nie uda!

– Michał! Zabrałam małego do łazienki i pomogłam mu się umyć, a potem posadziłam u siebie w kuchni. Dostał kredki, papier i szybko uspokoił się przy malowaniu. Ale to nie była ostatnia „lekcja”, którą syn zafundował wnukowi. Było ich jeszcze sporo.

Michał czepiał się go tak jak kiedyś Wiolki. Na przykład, gdy mył Maksowi buzię i chłopcu dostało się trochę mydła do oka, zaraz zaczynały się nerwy. Maks pojękiwał, a Michał krzyczał, żeby się nie mazgaił. Tak samo było ze składaniem rzeczy w kostkę. Najpierw wściekał się, że syn tego nie umie, a potem – gdy już Maksa nauczył – krytykował, że robi to niedokładnie.

– Dajże mu spokój! – prosiłam.

Nie znoszę bylejakości, a jego mama zrobiła sobie z niej dewizę życiową.

Krzyk i dyscyplina – to według mojego syna był przepis na relacje z dzieckiem. Co rusz upominał małego, że jest niezdarą, że nie może się mazać, że musi być twardy. Wytykał, że źle myje zęby, za wolno się ubiera, mlaszcze przy jedzeniu, za bardzo guzdra, ogląda za dużo bajek i wszystkiego się boi. Niekończąca się litania pretensji… Coś okropnego. Idź sobie i nie wracaj.

Tak będzie najlepiej

Trudno mi to przyznać, ale pierwszy raz w życiu poczułam niechęć do własnego syna. Kochałam wnuka całym sercem i nie mogłam patrzeć, jak Michał go upokarza. Najpierw chłopaka dręczył, a potem próbował nawiązać z nim jakiś kontakt. Pytał na przykład o przedszkole, o kolegów i zainteresowania, a gdy mały nie był wcale rozmowny, wściekał się na jego milczenie. „Dobrze! Jak nie chcesz gadać, to w porządku. Myślałem tylko, że się trochę zaprzyjaźnimy” – obruszał się nadąsany.

Czara goryczy przelała się przedostatniej nocy. Przebudził mnie cichy płacz wnuka. Poszłam do jego pokoju, a on siedział zapłakany. Dopiero gdy zapaliłam światło, zobaczyłam, że pościel jest mokra. Tak jak jego pidżama. Zestresowany malec zmoczył łóżko.

– Nie zapalaj światła, babciu, bo tata się obudzi… – chlipnął.

– Nie obudzi się, spokojnie…

– Nie, proszę cię. Bo będzie zły…

– Dobrze, dobrze. Uspokój się, nic się nie stało. Nie ma powodów do nerwów. W dzieciństwie każdemu się zdarza posiusiać do łóżka.

– Ale ja nie chcę, żeby wiedział…

– Dobrze, kochanie, spokojnie. Zaraz posprzątamy i cię przebierzemy. Zmieniłam pościel, umyłam i przebrałam Maksia. Cały czas zerkał na przedpokój, żeby sprawdzić, czy nie idzie tata. Nie mogłam patrzeć na ten strach w jego oczach. Serce się krajało. Położyłam czystego wnuka do łóżka, pocałowałam i obiecałam, że będę go głaskała po główce, dopóki nie zaśnie. Przytulił mnie wtedy mocno i szepnął:

– Babciu, ja chcę do mamy…

– Już niedługo do niej cię zawieziemy.

– Babciu…

– Co, wnusiu?

Gdyby nie ty, to ja bym tu chyba nie wytrzymał, wiesz?

Wtedy to postanowiłam, że już więcej nie dam skrzywdzić mojego wnuka. Uznałam, że jego zdrowie psychiczne jest ważniejsze od mojej relacji z synem. Gdy więc następnego dnia Michał znów próbował za coś Maksa skrytykować, naskoczyłam na niego jak nigdy dotąd.

– Dobrze, dobrze… Już nic nie mówię. Pójdę do sklepu, bo chyba nie jestem tu mile widziany – obruszył się i zniknął na dwie godziny.

Sojusz dwóch kobiet w obronie małego chłopca

Następnego dnia Michał zawiózł Maksa do mamy, a ja zadzwoniłam do niej z ciężkim sercem i powiedziałam, żeby już więcej na tak długo wnuka nam nie dawała. Kiedy zapytała, o co chodzi, wyznałam jej szczerze, że mój syn nigdy nie będzie dobrym ojcem, więc musimy zadbać, żeby nie skrzywdził Maksa. Wiola podziękowała mi za szczerość i obiecała, że jakoś się we dwie dogadamy.

Źle się z tym czuję, ale nie mogłam postąpić inaczej. Mój syn na Maksa nie zasługuje. No i muszę też przyznać, że jest w tym moja wina. Przecież to ja go wychowywałam. Oboje z jego ojcem byliśmy chyba zbyt wyrozumiali, zbyt tolerancyjni. A może to konsekwencja tego, że męża zabrakło tak szybko, bo odszedł od nas, gdy Michał miał tylko trzynaście lat i wchodził właśnie w okres dorastania. Nie wiem… I choćbym do końca życia zadręczała się tymi myślami, to przeszłości nie zmienię. Syna też już pewnie mi się zmienić nie uda…

Czytaj także:
Nie dawałam sobie rady z jednym dzieckiem, a gdy urodziłam drugie, zaczął się obóz przetrwania
Zazdrościłem Jackowi, że jest kawalerem - u mnie tylko kupki i zupki...
Podczas pandemii najgorsza jest samotność. Chciałabym wyjść do ludzi. Ale może wcześniej umrę

Redakcja poleca

REKLAMA