Nie spodziewałam się takiej propozycji od babci, bo nigdy nie wyróżniała mnie specjalnie spośród ósemki swoich wnuków. Byłam zdumiona, ale i zachwycona! Bo oto otwierała się przede mną i mężem ogromna szansa na to, że staniemy wreszcie na nogi!
Kiedy wychodziłam za mąż za Artura, oboje mieliśmy pomysł na własny biznes, a także ogromny zapał do pracy. Ale nic więcej – ani doświadczenia, ani pieniędzy, by ten interes rozkręcić. Całym naszym majątkiem była maleńka kawalerka, ledwie 17 metrów kwadratowych. Ze zgrozą myśleliśmy o tym, jak to będzie, gdy przyjdzie nam tam mieszkać z dzieckiem, które przecież wcześniej czy później chcemy mieć.
Dlatego gdy babcia zaproponowała mi, abym przeprowadziła się do niej z mężem i zaopiekowała się nią na starość w zamian za to, że przepisze na nas dom i plac, byłam w siódmym niebie!
– Artur, to dla nas jedyna szansa na lepszą przyszłość! W tym domu mieściły się kiedyś na parterze dwa sklepy, z tyłu są duże magazyny i plac przeładunkowy, na którym spokojnie zmieszczą się nawet dwie, trzy ciężarówki – przekonywałam męża.
Byłam pewna, że Artur też będzie wiązał z tą darowizną podobne nadzieje, tymczasem mój mąż zaskoczył mnie swoim sceptycyzmem.
– Kochanie, tam trzeba włożyć dziesiątki, a nawet setki tysięcy złotych w remonty! I w dodatku nie masz żadnej gwarancji, czy po śmierci babci rodzina nie rzuci ci się do gardła. Przecież oni nie zniosą tego, że to właśnie ty dostałaś spadek.
– A co oni będą mieli do mojego majątku? – zdziwiłam się. – Przecież to nie będzie spadek, tylko darowizna. Plac i dom przejdą w moje ręce jeszcze za życia babci. A poza tym w końcu mogą się sami zaopiekować staruszką, kto im broni?
Tylko jakoś nikt do tej pory się do tego nie kwapił, więc babcia zaproponowała to nam, chociaż mieszkamy najdalej od niej! Rozważanie, czy przyjąć ofertę babci zajęło nam prawie pół roku! W tym czasie ja pracowałam w szkole za marne grosze, a Artur jako zaopatrzeniowiec też nie zarabiał kokosów. O wspólnym biznesie już nawet przestaliśmy rozmawiać, bo byliśmy zbyt zmęczeni i przytłoczeni brakiem perspektyw.
Podobnie jak nie rozmawialiśmy o dziecku…
Ale w końcu stało się – na teście ciążowym pojawiły się dwie kreski i los postawił nas w ten sposób przed faktem dokonanym. Kiedy Artur już ochłonął nieco po tym, jak przekazałam mu dobrą nowinę, spojrzałam na niego i z powagą stwierdziłam:
– A teraz pokaż mi, kochanie, gdzie ma stanąć dziecinne łóżeczko?
No cóż, naprawdę nie było na nie miejsca w naszej kawalerce… Artur milczał cały wieczór, ale rano przy śniadaniu zapytał:
– Czy propozycja twojej babci nadal jest aktualna?
– O ile mi wiadomo, tak.
– W takim razie chyba powinniśmy rozważyć ją poważnie.
Miesiąc później zamówiliśmy samochód do przeprowadzek i z całym naszym skromnym dobytkiem pojawiliśmy się w niewielkim miasteczku na granicy polsko–niemieckiej. A mieszkanie w Łodzi wystawiliśmy na sprzedaż. Byłam w euforii nawet wtedy, kiedy stało się jasne, że wcale nie będzie tak różowo, jak sądziłam na początku.
Artur miał rację – dom wymagał poważnych remontów, w końcu miał ponad sto lat! Wtedy obowiązywały inne kryteria wygody. W dodatku stara instalacja hydrauliczna szwankowała i kiedy na piętrze spuszczało się wodę w ubikacji, bywało że wszystko wypływało w łazience na parterze. Czasem tak śmierdziało szambem z otworów w wannie czy umywalce, że musiałam zatykać je korkami.
Byliśmy także przerażeni stanem stropów! Na piętrze podłoga ruszała się niemal przy każdym naszym kroku. Poza tym była krzywa i marzyliśmy o tym, aby ją wyrównać samopoziomującą wylewką. Dobrze jednak, że Artur nie wziął się za to sam, tylko poradził się fachowca. Okazało się bowiem, że stropy są tak słabe, że nie wytrzymają dodatkowej warstwy.
– Panie, jeszcze na to chcecie położyć ciężkie kafelki w łazience? To nie ma prawa się utrzymać, podłoga będzie cała chodziła, a kafle popękają w ciągu roku! – powiedział.
Była na to rada, w dodatku jedyna – wzmocnienie stropów. Zastanawialiśmy się nad tym długo, bo to już poważna inwestycja – trudna i kosztowna. Ale… – Jeśli pod dom mają podjeżdżać ciężkie samochody i manewrować na tym placu, to nie ma innego wyjścia – zaznaczył fachowiec.
Remont domu zbiegł się na szczęście ze sprzedażą naszej kawalerki, więc mieliśmy na to pieniądze. Po zmianie stropów i udrożnieniu kanalizacji inne prace były już drobiazgami, ale… Pojawiło się ich tyle, że finanse wręcz topniały w oczach!
Na szczęście nasza firma ruszyła i mieliśmy szczerą nadzieję, że się zacznie rozkręcać. Pomysł był prosty – oferowaliśmy magazyn przeładunkowy. Lądowały u nas towary z Niemiec przywożone w ilościach hurtowych, a następnie były zabierane przez różnych detalistów. Zaczynaliśmy od zwykłych magazynów, potem dobudowaliśmy do nich specjalne podjazdy i rampy. Nie zarabialiśmy kokosów, bo ciągle inwestowaliśmy w firmę, ale też razem z babcią i Dawidem, który się nam urodził, nie przymieraliśmy głodem.
Kiedy na świecie pojawił się synek, doszliśmy z mężem do wniosku, że powinnam zrezygnować z pracy i zająć się domem, dzieckiem i babcią. A było naprawdę co robić! Zwłaszcza, że dwa lata później urodziła się jeszcze Klaudia, a z kolei babcia zaczęła poważnie podupadać na zdrowiu. Cóż się dziwić, miała przecież już osiemdziesiąt pięć lat! I może nawet jakoś by sobie radziła, gdyby nie to, że pewnej zimy złamała nogę w biodrze. Mieliśmy wtedy z mężem ogromne wyrzuty sumienia, bo żadne z nas nie miało czasu podwieźć jej do kościoła, a ona się uparła, że musi iść mimo ślizgawicy.
Gdybyśmy wiedzieli, jak to się skończy, to pewnie rzucilibyśmy wszystko, a tak… Skończyło się długim pobytem w szpitalu i rekonwalescencją, która nie dała dobrych wyników. Babcia była obrażona na cały świat za swój wypadek i nie kwapiła się za bardzo do ćwiczeń, a nawet do chodzenia z balkonikiem, gdyż uznała, że to urąga jej godności.
– A jak będę trzymała torebkę? – to był koronny argument.
Szybko nastąpił więc zanik mięśni
Siedziała całymi dniami w fotelu i oglądała telewizję albo kazała się kłaść na kanapie i podsypiała. To tylko brzmi tak sielankowo, ale tak naprawdę szybko pojawiły się rozmaite inne dolegliwości, jak kłopoty z trawieniem czy odleżyny! Słaba starcza skóra bardzo łatwo uszkadzała się od siedzenia lub leżenia godzinami w jednej pozycji. Miałam więc naprawdę mnóstwo roboty przy dwójce małych dzieci i starszej osobie. Czasami wieczorami nie widziałam już na oczy! Mąż także był padnięty, bo przecież cały ciężar prowadzenia interesów spoczywał teraz na nim. Nie obywało się więc między nami bez spięć, a nawet poważnych kłótni.
Oliwy do ognia dolewała także dalsza rodzina. Ile to razy usłyszeliśmy z mężem od innych wnuków babci i jej dzieci, że powinniśmy codziennie całować babcię po rękach za to, że nas przygarnęła! Nikt zdawał się nie widzieć tego, że bez nas jej dom dawno już popadłby w ruinę, bo babcia nie dałaby rady go utrzymać. Nikt nie zauważał, że się wprost zaharowujemy, aby zapewnić jej i sobie godziwe życie.
Wytrzymywałam te docinki tylko dlatego, że kochałam babcię. No i poza tym wiedzieliśmy, że dom jest nasz, więc dbając o niego zapewniamy spuściznę swoim dzieciom, a może i wnukom. Byliśmy pewni, że wszystkie papiery dotyczące prawa własności są w porządku, bo przecież przeglądaliśmy je po tysiąc razy i z tego powodu nie spodziewaliśmy się po śmierci babci żadnych problemów ze strony spadkobierców.
Niestety, przeliczyliśmy się
Kiedy babcia zmarła, wyprawiliśmy jej godny pogrzeb i urządziliśmy w domu stypę. Nie sądziliśmy, że to może stać się punktem zapalnym, w przeciwnym razie wynajęlibyśmy restaurację. Zaproszona rodzina chodziła bowiem po naszym wyremontowanym domu i oglądała wszystko, cmokając i pukając w ściany. Znosiliśmy to dzielne, ale w pewnym momencie natknęłam się na jedną z ciotek wynoszącą z mężem komodę z naszej sypialni!
– Co wy robicie? – zdębiałam.
– To mój ulubiony mebel, jeszcze z dzieciństwa! Mama na pewno by chciała, abym go odziedziczyła! – wypaliła ciotka.
– Nic mi o tym nie wiadomo, a poza tym komoda została odnowiona na mój koszt, podobnie jak reszta pasujących do niej mebli! – wściekłam się.
– Innych rzeczy nie potrzebuję, te wielkie łóżka nie zmieszczą się w moim domu – stwierdziła na to ciotka, udając, że nie rozumie, co do niej mówię.
– Ja cioci nie oferuję mebli, tylko każę zostawić komodę! – wydarłam się.
Po chwili zjawił się mój mąż, a za nim nadciągnęła reszta rodziny. I nagle zrobiło się bardzo nieprzyjemnie, bo cała rodzina uznała, że w sumie to oni mają prawo do wybrania sobie „pamiątek po babci” i wszyscy wzorem ciotki ruszyli do jawnego grabienia mojego domu! A ja, kompletnie zdesperowana, postraszyłam ich policją!
Nawet moja mama powiedziała mi później, że przesadziłam, ale ja nie widziałam wtedy innego wyjścia. Goście wynieśli się śmiertelnie obrażeni i zapowiedzieli, że nie dadzą się tak łatwo okraść! Po miesiącu dostaliśmy z mężem wezwanie do sądu. Rodzina pozwała nas nie tylko o meble i inne drobiazgi, które zostały po babci, ale… o cały dom! Stwierdzili, że darowizna powinna być cofnięta, bo nie opiekowaliśmy się należycie babcią, czego najlepszym dowodem jest to, że karetka zabrała ją z ulicy ze złamaną nogą, gdyż spacerowała sama w środku zimy.
Stwierdzili także, że babcia miała demencję i nie wiedziała, co robi, przepisując nam majątek, a potem odizolowaliśmy ją od rodziny. Jednym słowem nie przyjeżdżali do babci nie dlatego, że im się nie chciało, lecz z naszego powodu, bo im na to nie pozwoliliśmy! Na dowód jedna z ciotek powołała świadków, naszych sąsiadów, u których nocowała kiedyś, gdy zawitała do miasteczka. Nieważne, że jej wizyta była niezapowiedziana, a nas nie było w domu, bo odwieźliśmy babcię do sanatorium. Ona twierdziła, że jej złośliwie nie wpuściliśmy!
Sprawa w sądzie trwała osiem lat, podczas których rodzina złośliwie zablokowała nam rozmaite inwestycje, twierdząc, że chcemy obniżyć wartość posiadłości. Konkurencyjne firmy się rozwijały, a my w tym czasie mogliśmy polegać tylko na dobrej reputacji. W dodatku atmosfera wokół nas w miasteczku się popsuła. Ludzie podzielili się na dwa obozy – tych, którzy opowiadali się po naszej stronie, i tych przeciwko nam.
Sprawę w sądzie wygraliśmy, sąd oddalił roszczenia rodziny jako bezzasadne. Niestety, ciotki i wujowie nie zamierzają odpuścić i już zapowiedzieli apelację. Mąż chodzi wściekły.
– Mówiłem ci, że twoja rodzina zrobi z tej darowizny aferę! Już byśmy dawno mieli własny dom i nikomu nie musielibyśmy za to dziękować! – sarka.
Wtedy mu przypominam, że jednak u babci mogliśmy stworzyć firmę, naszą żywicielkę. Inaczej byśmy sobie nie poradzili, tkwiąc na etatowych posadach. Każdy kij ma więc dwa końce.
Czytaj także:
„Moja przyjaciółka zabraniała mi się widywać z facetami. Zachowywała się jak zołza, bo... była we mnie zakochana”
„Synek Igi utonął. Postradała zmysły. Porwała innego chłopca i wywiozła na drugi koniec Polski, udając że to jej syn”
„Teściowa traktuje mnie jak zniewieściałego pantoflarza. Kpi, że jestem utrzymankiem, kurą domową i wychowuję córkę”