Sylwia była najładniejsza w klasie. Długie blond włosy, niebieskie oczy, rozbrajający uśmiech, zgrabna, pełna figura. Ja byłem normalnym gościem, bez szału, ale pewnego dnia zdobyłem się na odwagę i spytałem Sylwię, czy zechce zostać moją dziewczyną. O dziwo, zgodziła się bez wahania. Powiedziała nawet, że od dawna miała na mnie oko…
Z biegiem czasu o tym zapomniałem. Nie spytałem, dlaczego akurat na mnie zwróciła uwagę. Kogo to obchodziło, skoro kumple mi zazdrościli? Z dnia na dzień, z przeciętniaka awansowałem na pozycję faceta, z którym Sylwia zgodziła się chodzić.
Cud trwał dalej – i nasz związek przetrwał czasy szkoły, a rok po studiach wzięliśmy ślub.
Tu, gdzie mieszkamy, jest krucho z pracą. To nie Warszawa. U nas każde wolne stanowisko ma z góry zaplanowaną, niemal „dziedziczoną” obsadę. Jeśli nie znasz właściwych osób, możesz mówić o szczęściu, gdy znajdziesz robotę za marne grosze.
Głupi byłem jak but, że wybrałem archeologię. Żałuję, że nikt nie odwiódł mnie od tego pomysłu. Tymczasem Sylwia zdecydowała się na kierunek, który mnie wydawał się potwornie nudny, jej zaś zapewnił posadkę w administracji publicznej. Pewne, bezpieczne zatrudnienie. Sylwia jest księgową w urzędzie gminy.
Sylwia jest silną, twardą urzędniczką
Ja latami nie mogłem znaleźć niczego na stałe. Decydowałem się na pracę fizyczną po kilkanaście godzin dziennie za wypłatę, która ledwo starczała na rachunki. W porównaniu ze mną Sylwia zarabiała kokosy. Nawet gdy była na macierzyńskim, nie musieliśmy sobie niczego odmawiać. A kiedy wróciła do pracy, stwierdziliśmy, że nie oddamy Marysi do żłobka. Oficjalnie zostałem w domu jako pełnoetatowy tata. Uznaliśmy, że to najlepsze rozwiązanie. Podsunęło nam je życie, a my, nie przejmując się stereotypami, przystaliśmy na nie i zamieniliśmy się rolami.
Przecież potrafiłem sprzątać, zmywać, trochę gotować. Zresztą z czasem moje potrawy nabrały finezji.
No i tak od kilku lat jestem kurą… a raczej kurem domowym, a moja żona zarabia pieniądze. Dbam o córkę, żonę, dom, ogród, wykonuję konieczne prace oraz naprawy. I wmawiam sobie, że jest dobrze.
Ale nie jest.
Status quo trwało do pewnego sobotniego przyjęcia, które zorganizowaliśmy z okazji urodzin Marysi. Bardzo się postaraliśmy, żeby mali goście byli zadowoleni. Przygotowaliśmy dekoracje, mnóstwo zdrowego jedzenia, i oczywiście różowy tort ze świeczkami. Wymyśliliśmy też różne zabawy dla dzieci. Teraz przyjęcia muszą być pełne atrakcji, animacji. W dużym mieście angażuje się pewnie do tego specjalistów, ale u nas…? Wszystko zrobiliśmy sami.
W sobotę od rana Sylwię pobolewało gardło, lecz nie mogliśmy już odwołać imprezy. Znaczy mogliśmy, ale Marysia byłaby bardzo zawiedziona – od tygodnia o niczym innym nie mówiła. Zatem moja dzielna żona uznała, że da radę, najwyżej będzie się mniej odzywać, a ja zabawię gości.
Nie powiem, wizja milczącej Sylwii wydała mi się kusząca. Moja licealna dziewczyna, dawniej przyjazna i uśmiechnięta, z upływem lat zmieniła się w ciętą, władczą urzędniczkę na stanowisku. W domu również taka była. Nawet podczas tych urodzinowych przygotowań musztrowała mnie jak sierżant rekruta: zrób to, zrób tamto, idź na dół, zanieś na górę, i tak dalej. A gdzie partnerstwo? Gryzłem się w język, by uniknąć awantury, choć to nie zawsze pomagało.
Ostatnio Sylwia potrafiła się ze mną pokłócić, nawet gdy milczałem. Czy to ze mną coś się porobiło, czy z nią? Czy naprawdę byłem tak beznadziejny, jak czasem twierdziła? Czy raczej moja żona nie wiedzieć kiedy zmieniła się w zołzę? A może zaczął jej przeszkadzać nasz układ? Nie…mimo wszystko nie sądzę.
Nadal to był najlogiczniejszy, najwygodniejszy i najlepszy dla całej rodziny układ, ale Sylwia chyba uznała – jak typowy „facet” – że skoro ona zarabia kasę, to ona jest głową tej rodziny. Ja zaś czułem się jak większość kur domowych: cholernie niedoceniany i pomijany. Żona przestała się ze mną konsultować w różnych kwestiach, choćby wakacji, po prostu oznajmiała: w tym roku jedziemy nad morze. Ja zwykle podkreślałem, że coś zrobiliśmy razem. A Sylwia mówiła: urządziłam, wybrałam, pojechałam, wyremontowałam, posadziłam, czasem, jak z łaski, dodając: „z Robertem”.
Urodziny Marysi też urządziła ona – ze mną na doczepkę
Tak czy siak, koleżanki Sylwii, które przyprowadziły swoje pociechy, były pod wrażeniem. Przyszli też rodzice mojej żony. Oczywiście teściowa nie darowała sobie i wytknęła mi jakieś wyimaginowane błędy. Znamienne, że krytykowała mnie, zawsze mnie. Pochwały zbierała Sylwia, przytyki ja. No gdzie tu sprawiedliwość? Dawniej w starciach na linii zięć – teściowa żona trzymała moją stronę.
Kiedy przestała? Nie pamiętam. Uznałem, że pewnie dlatego mnie już nie broni, bo to nie ma sensu – teściowa była niereformowalna. Nie sądziłem jednak, że pozwoli mnie obrażać publicznie. To się w głowie nie mieściło, a jednak… Na urodzinach naszej córki, przy obcych, jej matka zaczęła naśmiewać się z mężczyzn, którzy siedzą w domu, zamiast pracować.
– Ja to się nie znam – mówiła złośliwym tonem. – Jednak za moich czasów mężczyzna zarabiał pieniądze, a kobieta zajmowała się domem. Prawda, Stasiu? – rzuciła w stronę teścia.
Teść się nie odezwał. W ogóle rzadko zabierał głos w dyskusji. Natomiast do kpin teściowej przyłączyły się koleżanki żony. Jakby milczenie Sylwii je sprowokowało, i nie licząc się z moją obecnością, zaczęły najeżdżać na facetów, którzy nie potrafią zapewnić kobiecie tego, na co zasługuje.
Że niby ja nie daję z siebie wszystkiego? Że nie zapewniam?! Okej, wypiły za dużo wina. Jako gospodarzowi nie wypadało mi się z nimi kłócić. Ale moja żona? Przecież mogłaby je usadzić jednym zdaniem. Kiedyś się mną chwaliła, swoim „kogucikiem”, dzięki któremu nasz dom był prawdziwym domem, ogród piękniał, córka zdrowo rosła, jadła porządne obiady… Ale to było kiedyś. Teraz Sylwia milczała. Jednego słowa w mojej obronie nie powiedziała! Mogłem się łudzić, iż to z powodu bolącego gardła, jednak czułem, że chodzi o coś więcej. Sylwia naprawdę nie była ze mnie zadowolona. A ja? Czy byłem zadowolony? Ani trochę!
Dobra, plan dnia jest taki… Zgadzasz się?
Wymknąłem się cichcem z imprezy i zrobiłem to, co zazwyczaj robię, gdy się wkurzę: poszedłem na podwórko porąbać drewno do kominka. Po chwili dołączył do mnie teść. W milczeniu zaczął zbierać szczapy i układać je pod ścianą.
Dopiero później zacząłem się zastanawiać nad jego postawą. Czemu jest taki małomówny, wycofany? Bo nie ma nic do powiedzenia? Raczej woli milczeć, niż dyskutować z zołzowatą żoną. A ja od jakiegoś czasu zachowywałem się tak jak on. Pomyślałem o Sylwii. Czyżby niedaleko padło jabłko od jabłoni? I co? Będzie coraz gorzej? Niewesoła perspektywa…
Kiedy wróciłem do domu, gości już nie było. Teściowie też wkrótce się pożegnali i poszli. Sylwia chodziła zła jak osa. Ciekawe na kogo? Marysia bawiła się na górze nowymi zabawkami. Spróbowałem porozmawiać z żoną, ale gardło zbyt ją bolało. Wymówka…? Nie do końca.
Następnego dnia Sylwia zwyczajnie zaniemówiła. Straciła głos. Kiedy się odzywała, z jej ust płynęły pojedyncze, nieskładne dźwięki. Nie szło jej zrozumieć. W poniedziałek zawiozłem ją do lekarza. Po wyjściu z gabinetu Sylwia pokazała mi kartkę: „Ostre zapalenie krtani”. No tak, to pewnie przez klimatyzację w pracy. Pod spodem na kartce znajdowała się lista zaleceń pani doktor: „Nie mówić. Chodzić w szaliku. Robić inhalacje”. Uśmiechnąłem się na widok zakazu gadania, a gdy Sylwia otworzyła usta, pogroziłem jej ostrzegawczo palcem. Posłusznie zamknęła buzię i spojrzała na mnie smutnym wzrokiem.
– Jedziemy do sklepu – zaordynowałem, na co małżonka natychmiast chciała zaprotestować, no bo przecież wszystko już kupiła, jednak ja stanowczym gestem wskazałem jej drzwi do auta i dodałem:
– Wsiadaj. Potrzebujesz sody do tych inhalacji.
Posłusznie wsiadła do auta. Ja zaś, oprócz sody, kupiłem kilka butelek piwa na mecz, który chciałem obejrzeć wieczorem. Jednej butelki nie wstawiłem do lodówki. I kiedy zasiadłem przed telewizorem, zaproponowałem to ciepłe piwo Sylwii. Przyjęła je i usiadła obok na kanapie. Razem obejrzeliśmy mecz do końca. Przytuliłem ją, było miło. Hmm… Sylwia mogłaby częściej tracić głos.
Postanowiłem wykorzystać sytuację. Spisałem sobie program dnia. Na kartce, jak pani doktor – spodobał mi się taki system. Pokazałem kartkę Sylwii: „Rano: grabienie liści i koszenie trawy. Po południu: wyrzucanie gratów ze strychu. Ja decyduję których. Wieczorem wizyta u Przemka. Powiedziałem Sylwii, że może odpoczywać albo mi towarzyszyć.
Nie zdziwiłem się, że odpuściła sobie prace fizyczne, ale po skończonym koszeniu czekał na mnie parujący talerz barszczu ukraińskiego. Po regeneracyjnej drzemce udałem się na strych. Poznosiłem na dół ciężkie pudła z niepotrzebnymi rzeczami. Było tego multum, bo Sylwia to istny chomik, niczego nie wyrzuca, a potem stosy „przydasiów” rosną. Marne szanse, abym wyrobił się do wieczora. Nagle na strychu pojawiła się Sylwia z naręczem wielkich worków. Nie wiem, skąd je wytrzasnęła.
Posegregowaliśmy ubrania. Załadowaliśmy trzy worki śmieci. Po skończonej pracy, gdy strych przestał przypominać pobojowisko, Sylwia uśmiechnęła się swoim rozbrajającym uśmiechem, jakiego dawno u niej nie widziałem, i uniosła do góry kciuk. Potem podeszła i pocałowała mnie w policzek.
Nie rozmawialiśmy o tym, co zaszło
Do Przemka poszedłem sam, bo Sylwia nieco się zmęczyła. Jeszcze wczoraj pewnie bym z nią został, ale… Gdy zakładałem buty, małżonka przyniosła piwo, które zostało z wczoraj, i znów uniosła kciuk do góry. Czary? Trwałe, czy jak odzyska głos, uderzy ze zdwojoną siłą?
Podzieliłem się z Przemkiem swoimi wątpliwościami i przemyśleniami. Bardzo się zdziwił moją wylewnością, ale skoro już rozmawialiśmy…
– Stary, głupio mi to mówić, ale jesteś pantoflarzem – wywalił mi między oczy. – A rzadko która kobieta podziwia faceta, którego wzięła pod pantofel. Niby osiągnęła, co chciała, ale wcale nie jest zadowolona. Bo taki mężczyzna nie daje jej poczucia bezpieczeństwa. Kiedyś podjąłeś odważną decyzję, bo w naszym konserwatywnym kraju to odwaga zamienić się z żoną rolami, ale mam wrażenie, że potem, no wiesz, kogut stracił jaja. Nie walczysz o swoje. O niczym nie decydujesz. Ustępujesz. Pozwalasz się obrażać. Żona ma cię bronić? Samotnie? Martwi się, co będzie, jak nadejdą gorsze dni, kłopoty. Myśli pewnie, że wszystko spadnie na jej głowę.
Zauważył też, że teraz, gdy postawiłem się Sylwii i ustaliłem własne reguły, najzwyczajniej w świecie jej zaimponowałem. Pewnie już od dawna zadawała sobie pytanie, gdzie się podział facet, którego poślubiła. Gdzie zniknął ten śmiały, zdecydowany chłopak, który kiedyś poderwał najładniejszą dziewczynę w klasie?
O prawdziwości teorii Przemka przekonałem się następnego dnia. Śniadanie zjedliśmy w milczeniu. Pozbierałem naczynia. Sylwia wyszła do dużego pokoju. Po chwili wróciła z kartką w ręce. Odwróciła ją w moją stronę. Napisała na niej cztery słowa: „A dziś co robimy?”. Roześmiałem się.
Ona również, bezgłośnie, ale szczerze. Przytuliłem ją, pocałowałem w czoło i wyszeptałem do ucha:
– Kocham cię – pocałowałem ją jeszcze raz i dodałem: – Dziś będziemy leniuchować.
Minęło już trochę czasu, odkąd Sylwia odzyskała głos. Nie rozmawialiśmy o tym, co się wydarzyło, bo pewne rzeczy są oczywiste, nie ma co ich roztrząsać, wytykać sobie błędów, pielęgnować pretensji ani dociekać, kto bardziej zawinił. Najważniejsze, że ja również odzyskałem głos.
Teraz o wszystkim decydujemy wspólnie, słuchamy siebie nawzajem, czasem się spieramy, normalnie, jak to w zwykłym małżeństwie. Szkoda, że żona musiała się rozchorować, aby nasz związek wrócił na właściwe tory. Jednak, jak to mówią, nie ma tego złego, coby na dobre nie wyszło. A na mojej liście pojawił się kolejny punkt: pogadanka z teściem.
Czytaj także:
„Mój syn i mój partner się nie znoszą. Ich awantury uderzają też we mnie. Czyją stronę powinnam wziąć?”
„Moja babcia prowadziła podwójne życie. Czuję się oszukana i zdradzona, ale najbardziej żal mi dziadka”
„Zaakceptowałam orientację seksualną syna, ale cierpię. Marzyłam o synowej, która urodzi mi wnuki…”