„W Wigilię teściowa po raz pierwszy przemówiła ludzkim głosem. Już nie była tą sztywniarą, która wszystkich tresuje”

teściowa, która pokazała prawdziwe oblicze fot. Adobe Stock, Fractal Pictures
„Imprezy u teściowej zawsze były dziełem sztuki. Pierwszy raz musiałam jej dorównać, ale godzinę przed Wigilią sąsiad zalał nam mieszkanie. W potrawach pływały kawałki tynku. A moja teściowa... przemówiła ludzkim głosem”.
/ 22.12.2022 08:30
teściowa, która pokazała prawdziwe oblicze fot. Adobe Stock, Fractal Pictures

Dwudziestego drugiego grudnia wieczorem mój mąż mnie zastrzelił:

– Zaprosiłem na Wigilię mamę – powiedział. – Postaraj się, by była zadowolona – rzucił i wrócił do przeglądania internetu.

Właśnie karmiłam Marcinka i łyżka z przecierem nie trafiła mu do otwartych ust. Mój synek pulchną łapką przesunął moją dłoń tak, żeby łyżka znalazła się na odpowiednim poziomie i łapczywie zamknął na niej usta. Cały tata, pomyślałam.

– Nie idziemy do babci na święta? – spytała Iwonka, unosząc głowę znad smartfona.

– Tak, geniuszu, właśnie to znaczy – odpowiedział jej ojciec.

Córka skrzywiła twarz w niemym krzyku: „Widzisz, jak on się do mnie odzywa?”.

– Wigilia za dwa dni – powiedziałam, mając nikłą nadzieję, że mój mąż jakoś przeoczył ten fakt. Nie doczekałam się reakcji. – Mieliśmy iść do niej – dodałam.

Mąż westchnął ciężko, jakby ze zmęczeniem

– Dlaczego mówisz o sprawach, które są oczywiste? – spytał.

Kiedy wychodziłam za niego za mąż dobre szesnaście lat temu, nie sądziłam, że on potrafi zawrzeć w tonie głosu tyle zjadliwego sarkazmu. Jednak w swoim domu miał dobrą szkołę. Teściowa była w tym mistrzynią. Dobrze, że na mnie to nie działało.

– A czy nie oczywiste jest, że w ciągu dwóch dni będzie trudno przygotować idealną wigilię, kiedy nie ma się jeszcze nic zrobionego? Mamy tylko choinkę.

– Przecież ty lubisz wyzwania. Wierzę w ciebie – odparł i puścił mi całusa. Mądrala.

– Dlaczego? – spytałam. – Bez uzgodnienia ze mną i w ostatniej chwili?

– A czy ja muszę z tobą wszystko uzgadniać? – wrzasnął nagle, aż się wzdrygnęłam, a Marcinek dostał czkawki i kolejna łyżka przecieru wyprysnęła z jego buzi. – To mój dom, moja matka i jeśli chcę ją zaprosić na wigilię, to mam do tego prawo.

Twarz Irka poczerwieniała, oczy się wybałuszyły

Wyglądał, jakby miał zaraz dostać apopleksji. Kiedy pierwszy raz tak na mnie wrzasnął, przestraszyłam się. Ale to było dziesięć lat temu. Już wiedziałam, że nie trzeba wzywać pogotowia.

– Oczywiście, że nie musisz ze mną niczego uzgadniać i masz prawo wszystko robić – odparłam spokojnie, choć w środku się gotowałam. – Nawet w dwa dni przygotować Wigilię dla swojej matki. Wierzę w ciebie.

Nie spojrzawszy więcej na męża, dokończyłam karmienie Marcinka, wyjęłam go z krzesełka i poszłam do sypialni położyć go spać. Po drodze kopnęłam stopą łydkę Iwony, by przestała chichotać pod nosem.

– Zrobiłaś lekcje? – spytałam.

– Zrobiłam – odparła. – Zresztą, cały czas się uczę, nie widać? – I pokazała mi ekran smartfona, na którym widniało zdjęcie jej ojca. Wyglądał koszmarnie. I śmiesznie.

– Tylko nie puszczaj tego do sieci – ostrzegłam ją. – Bo będziesz telefon oglądała jedynie u innych.

Skrzywiła się pociesznie

Ale zauważyłam, że na wszelki wypadek skasowała zdjęcie, by jej nie kusiło. Wiedziała, że naprawdę zabrałabym jej telefon. Zawsze byłam zdania, że jeśli nie zamierzasz realizować groźby, to jej nie wypowiadaj. A jeśli już powiedziałeś, to nie ma zmiłuj. Inaczej rodzina zje cię żywcem. Zwłaszcza dzieci. Irek przyszedł za mną do sypialni, kiedy przebierałam Marcinka w śpioszki.

– Elka, mówię poważnie – powiedział, już spokojnie. – Potrzebujemy tej Wigilii.

Od jakiegoś czasu widziałam, że coś go gnębi, ale zbywał mnie, gdy pytałam, co się dzieje. Wybuch chwilę wcześniej dowodził, że jest już na granicy wytrzymałości. Biedak. Zamierzałam z niego wydobyć prawdę.

– My? – nie zamierzałam na niego patrzeć. – Ja nie odczuwam takiej potrzeby.

Włożyłam w łapkę Marcinka gumowego węża, z drugiej strony położyłam pluszowego kangura, do którego mały natychmiast się przytulił i zamknął oczka i poszłam do kuchni posprzątać po kolacji. I dlaczego ten mój głupi mąż powiedział mi o tym dopiero teraz? Irek poszedł za mną. Włączyłam zmywarkę, odwróciłam się, założyłam ramiona i spojrzałam pytająco na męża. Wyglądał jak ostatnie nieszczęście. Cała jego buta i pewność siebie zniknęły.

– Co się dzieje? – spytałam.

Zamknął drzwi do kuchni i opadł ciężko na krzesło po drugiej stronie stołu. Złożył dłonie i utkwił w nich wzrok.

– Mamy dług – wydusił z siebie.

O rany, pomyślałam. Niedobrze.

– Jak duży?

Coś wymamrotał. Zrozumiałam jedynie „tysięcy”

O, rany.

– Ile tysięcy?

– Siedem – powiedział wyraźniej.

– Skąd ten dług? Bo ja nic o tym nie wiem. Kupiłeś coś na raty? Wczasy? Meble do kuchni? No mów, do cholery! – już nie byłam w stanie dłużej się powstrzymywać.

Taki niby mądry, odpowiedzialny mężczyzna. Poucza mnie o obowiązkach żony, uczy czternastoletnią córkę, jak powinna się zachowywać, a tu proszę…

– No, dług. Ważne skąd? Nie mamy jak go spłacić, a jak mama będzie w humorze, to mi pożyczy – powiedział.

– Po co pożyczać od mamy, mamy odłożone na wczasy. I na nową lodówkę. Osiem tysięcy, o ile dobrze pamiętam.

Mąż odwrócił głowę.

– Nie mamy… – wyszeptałam. – To też poszło – zrozumiałam. – Na co? Zacisnął usta. – Na co?! Na zbiórkę w „Się pomaga” czy na panienki? Albo powiesz mi, co się dzieje, albo sam będziesz urządzał sobie święta u mamusi. Nie żartuję i ty o tym wiesz!

Irek zamknął oczy. Odetchnął głęboko

– Przegrałem w karty – i jakby tama puściła. – Pamiętasz, jak odezwał się mój kumpel ze studiów. Zapraszał na imprezę. Nie chciałem iść, ale mnie namówiłaś, mówiłaś, że trzeba utrzymywać kontakty…

– Jeśli chcesz mi powiedzieć, że to moja wina… – ostrzegłam.

– Nie… Impreza była, a potem kumpel zaproponował pokera. Dobrze mi szło. To powiedział, byśmy się wybrali w pewne miejsce, gdzie można wygrać prawdziwe pieniądze. Poszliśmy – opuścił głowę. – Ale tam nie poszło ci już tak dobrze… Pokręcił głową. – Przegrałem dwadzieścia dwa tysiące. Następnego dnia oddałem dziesięć. Nasze osiem i dwa z zaskórniaków, które trzymałem na prezenty świąteczne.

– To znaczy, że nie dostaniemy naszych prezentów? – spytałam jadowicie. Skulił się.

– Dostaniecie. Pożyczyłem od Staszka. Potem spłaciłem jeszcze trzy z nagrody. I pożyczyłem dwa od kolegi. W banku mi odmówili, bo spłacamy raty. Zostały mi już tylko chwilówki albo mama.

– Optuję za Providentem. Mniej kosztowne – zadrwiłam.

– Przestań – Irek popatrzył na mnie smutnym wzrokiem. – Moja mama nie jest zła. Bywa trudna, to prawda, ale…

Machnęłam ręką. Czy miałam inne wyjście?

Do północy spisywałam na kartkach, co jest potrzebne i co kto ma zrobić. Trzeba było wyszorować i udekorować mieszkanie, ugotować potrawy. Jeśli wszystko ma się udać, nic nie może zawieść. Wigilia musiała być idealna. Nie będę się rozpisywać o mojej teściowej. Generalnie ją lubiłam, była bardzo inteligentna, doskonale wykształcona, dobrze wychowana, i uczciwa, ale jednocześnie bałam się jej. Wychwytywała w lot wszystkie niedociągnięcia i ułomności.

Czułam się przy niej jak totalny nieuk, choć, Bogiem a prawdą, nigdy nie wytykała mi niewiedzy. Przestrzegała zasad savoir vivre’u, co było strasznie męczące. No i miała wysokie wymagania etyczne. Męża, zanim umarł, trzymała żelazną ręką i przywracała do pionu chłodnym, ironicznym tonem. Irek na widok matki prawie stawał na baczność. Dlatego też myśl o poproszeniu jej o pożyczkę na spłatę długu karcianego była dla niego bolesna. Przy czym nie było pewności, czy w ogóle mu pożyczy, nawet gdyby wszystko było idealnie. Nie pochwalała hazardu.

Innymi słowy podziwiałam teściową, chciałabym być taka jak ona, ale nie byłam i to mnie paraliżowało. Jej przyjęcia, obiady czy zwłaszcza Wigilia były dziełem sztuki. Idealne. I jak mam jej dorównać? Gdybym miała na to pół roku, to może dałabym radę. Ale w dwa dni? I dlaczego ten mój głupi mąż powiedział mi o tym dopiero teraz? Bo właśnie wpadł na ten pomysł? Geniusz! No cóż, przy dobrej organizacji mogło się udać.

Iwonka zajęła się gotowaniem – uwielbiała to robić i umiała – Irek zakupami, ja sprzątaniem i dekorowaniem. Cały dzień przed Wigilią kręciliśmy się jak frygi. Będzie jak będzie, najważniejsza jest atmosfera, powtarzałam sobie. Byłam zdenerwowana, przyznaję bez bicia, zależało mi na idealnej Wigilii. Nie z powodu długu, ale dlatego, że po prostu chciałam teściowej pokazać, że ja też potrafię.

W południe prawie wszystko było gotowe z wyjątkiem ciasta, które Iwonka kręciła, karpi, które się rozmrażały i pierogów, które właśnie zamierzałam lepić. Barszczyk właśnie się gotował. I wtedy w kuchni spadł sufit. No nie dosłownie, ale posypały się kawałki farby, tynku, które powpadały do potraw porozkładanych na blatach, a po chwili – gdy jeszcze stałyśmy sparaliżowane i zanim umilkło echo naszych przerażonych okrzyków – z sufitu zaczęła lecieć woda.

Potem się okazało, że sąsiedzi z góry poprzedniego dnia rano wyjechali na święta i włączyli zmywarkę. A ta się zepsuła. Jak zaczęła brać wodę, tak nie przestała. W kuchni utworzyło się jezioro, które rozlało się na pozostałe pomieszczenia. Godzinę później woda ciekła z sufitu także w dużym pokoju. Z sufitu ciekła, ale w kranach jej nie było, bo hydraulicy zamknęli zawory. Administrator klął pod nosem, próbując skontaktować się z lokatorami i załatwić ślusarza, który otworzyłby drzwi. Nie było to łatwe, bo zamki były antywłamaniowe, a drzwi podwójnie wzmocnione.

To byłoby tyle, jeśli chodzi o Wigilię idealną

Teściowa była zaproszona na szesnastą, tuż przed pierwszą gwiazdką. O piętnastej nie mieliśmy pierogów, ciasta, ryb. Nawet barszcz się nie nadawał.

– Siła wyższa – mamrotał Irek.

Siedział przy stole z głową opartą na rękach. Wiedziałam, że już nie poprosi o pożyczkę.

– Wkurzyłeś boga hazardu, przegrywając forsę, której nie miałeś – odparłam.

– Może kupimy co trzeba w garmażerii? – zaproponowała Iwonka.

– Daj spokój. Zorientuje się i obrazi – odparłam, odetchnęłam głęboko i wykręciłam numer komórki do teściowej. Przeprosiłam i wyjaśniłam sytuację. – Nie wiem, co powiedzieć, mamo – zakończyłam. – Zapraszamy na kawę, łazanki i karpia w galarecie. Tylko to da się jeść.

– Będę za godzinę – odparła teściowa.

Przyjechała obładowana torbami

Barszczyk, pierogi, babka. Przecież, jak powiedziała, i tak musiała coś ugotować na święta, prawda? Rozejrzała się po domu, uśmiechnęła, pomogła poustawiać potrawy na stole. A potem zaczęła się Wigilia. Byłam tak załamana, że było mi wszystko jedno. Byłam sobą, żadnego „ęą”. Jak można inaczej, gdy wokół kapie woda i nie ma gdzie umyć rąk? Chyba że w miskach popodstawianych do łapania spadających z sufitu kropel.

A jednak dla mnie była to najmilsza wigilia od wielu lat. Nawet teściowa nie była taka sztywna jak zwykle. Pewnie dlatego, że nie jest na własnym terenie – pomyślałam. Jak wszedłeś między wrony, to… – przyszło mi do głowy. Po prezentach, gdy Marcinek zasnął, Iwonka zniknęła w pokoju, a Irka pochłonął nowy album jazzowy, prezent od matki, usiadłyśmy z teściową z kawą na kanapie.

– Było bardzo miło – powiedziała. – Ciepło. Tak jak zawsze chciałam. I jak nigdy mi się nie udawało.

Popatrzyłam na nią zdziwiona.

– Przecież Wigilie u mamy zawsze są idealne – powiedziałam cicho.

– Nie – pokręciła głową. – To była Wigilia idealna. Śmiech, przekomarzania. Miłość. Podziwiam cię, Elu. Potrafisz być zarówno silna i stanowcza, jak i ciepła i wybaczająca. Trzymasz mojego syna i wnuczkę silną ręką, a jednocześnie oni są pewni, że mają wolność i swobodę. To dlatego, że czują twoją miłość. Ja nigdy tego nie potrafiłam. To prawda, w trzymaniu innych silną ręką nie mam sobie równych. Gorzej z tą drugą częścią. Dlatego przegrałam.

Byłam oszołomiona.

– Więc? – Helena spojrzała na mnie z uśmiechem. – O co mój głupi syn chce mnie poprosić? Pewnie o pieniądze?

Powoli skinęłam głową, myśląc gorączkowo, jak do tego podejść.

– Ile? – zapytała krótko.

– Siedem tysięcy – powiedziałam. – Było dwadzieścia, ale resztę udało się już zebrać.

– A na co? – uniosła rękę. – Nie, nie mów. Pewnie nie chcę wiedzieć. Irek emanuje poczuciem winy, więc zapewne nie jest to nic mądrego. Pomożemy mu – westchnęła. – Ma ogromne szczęście, że ma ciebie, Elu. Dziękuję ci – uścisnęła mi dłoń.

W jej oczach dostrzegłam dziwny wyraz, nie wiem, co oznaczał, ale poddałam się impulsowi i przytuliłam teściową do siebie po raz pierwszy, odkąd się poznałyśmy. Objęła mnie i usłyszałam dziwny, zduszony dźwięk. Jakby zdławiony szloch. A kiedy po długiej chwili odsunęłyśmy się od siebie, w jej oczach błyszczały łzy. Dobre łzy. To rzeczywiście była Wigilia idealna.

Czytaj także:
Ciotka była taką jedzą, że mąż uciekł od niej na tamten świat. Ciągnęliśmy losy, u kogo nocuje
Mój mąż miał kompleks - on był robotnikiem, ja lekarką. To dlatego usprawiedliwiał przemoc
Syn jest ode mnie młodszy o 13 lat. Jego matka zginęła w wypadku, ja już wtedy znałam jego ojca

 

Redakcja poleca

REKLAMA