Harowałam na utrzymanie córek, lecz te pragnęły tylko więcej i narzekały, że nie ma mnie w domu. Teraz zarzucają mi wszystkie swoje niepowodzenia.
Mam 50 lat, a wyglądam, jak stara babcia
Jeśli miałabym wymienić jedną rzecz, której nienawidzę w telewizji, są to reklamy filtrów przeciwsłonecznych. Tyle mówi się teraz o niszczycielskim wpływie słońca na skórę... Opalenizna kojarzy się z ciężką pracą i znojem od zarania dziejów, a jednak dopiero teraz ludzie mogą się przed nią chronić. Dla mnie jest już za późno...
– Bardzo widać te zmarszczki? I plamy? – pytam jedynej koleżanki.
– No, skóry, jak pupa niemowlaka to ty nie masz. Ale to i lepiej. Przynajmniej nie trafisz na zboczeńca, który poluje na młódki. Nikt cię z taką nie pomyli.
Szturchnęłam ją w bok. Mimo tego lubiłam jej poczucie humoru. Była szczera i prostolinijna.
– Gdybym wiedziała, że tak wpłynie na mnie tyle lat pracy na słońcu... A mówili, że świeże powietrze jest najlepsze.
– Córki powinny zapewnić ci wizytę w najlepszej klinice. Tylko nie zapomnij wziąć mnie – uśmiechnęła się, jak szelma.
Niestety, przepracowałam całą młodość. Oporządzałam gospodarstwo, pracowałam w polu, jako pierwsza dziewczyna we wsi potrafiłam prowadzić ciągnik. Przez dwadzieścia lat pracowałam w porcie przy wycieczkach, topiąc się od gorąca. Na co mi to było... „Dla dobra dzieci” – doskonale znałam odpowiedź. Harowałam cały dzień i spałam pięć godzin. Ogarniałam trójkę małych dzieci, gdy mój mąż pił. Teraz córki praktycznie się do mnie nie odzywają.
Nie miałam w życiu dnia wolnego
Spójrzmy prawdzie w oczy: robiłam w domu więcej, niż mój ojciec i bracia. Ogarniałam zwierzęta i uprawy, uczyłam się, a potem jeszcze gotowałam i szyłam. Niańczyłam młodsze rodzeństwo, sprzedawałam jajka i zioła na targu. Nie miałam czasu dla siebie.
– Jestem zmęczona – mówiłam nieraz rodzicom.
– Zaraz cię pogonię – groził ojciec. – Żadnego z ciebie pożytku, a jeszcze trzeba znaleźć chłopa, który cię weźmie. Na pewno nie za darmo.
Ech, stare, chłopskie zwyczaje. Co prawda nie oddano mnie za dziesięć świń i krowę, ale ojciec musiał kupić nam wyposażenie do mieszkania, żeby Zenon w ogóle się ze mną ożenił. W wieku 18 lat stałam się więc żoną pijaka, który nigdy mnie nie kochał. Chodził na baby, drzemał na kanapie, znikał na wiele godzin. Ganił mnie za to, że urodziłam mu córkę, a nie syna. Po ośmiu latach małżeństwa, gdy mieliśmy już trzy dziewczynki, pod wpływem alkoholu wywrócił się i zmarł.
– Idziemy do pani Stasi – mówiłam każdego dnia rano.
Pani Stasia prowadziła domowe przedszkole. Robiłam z córkami zakupy, odprowadzałam je do zapyziałej kamienicy i pędziłam do pracy w porcie. Po dwunastu godzinach (płacone za osiem, i to rzadko), odbierałam dzieci, gotowałam obiad, potem pędziłam na pół etatu do nocnego sklepu. Dodatkowo szyłam sukienki i garnitury na zamówienie.
– Czemu nie ma cię w domu? – pytała nieraz najstarsza Maja. – I mamy dość tamtej pani.
– Mamusia na was zarabia, moje skarby.
Nie było mnie przy córkach
Zależało mi na tym, żeby córki skończyły edukację. Sama jestem zaledwie po podstawówce, bo rodzina kazała mi zaprzestać marzeń o wielkim świecie. Kiedy Sara zachciała iść do gastronomika, zgodziłam się od razu. Co prawda musiałam regularnie kupować jej produkty, z których będzie gotować, ale to tylko kwestia kilku zleceń krawieckich. Helenka zainteresowała się zaś sportem. Opłacałam treningi, by mogła osiągać sukcesy na zawodach pływackich.
– Przyjdziesz mi kibicować? – pytała moja zdolniacha.
Z żalem musiałam odmówić. Najstarsza Maja potrzebowała kasy na akademik. Kupiłam za to Heli wymarzony, mocno zdobiony strój pływacki.
– Majuś, a czemu nie chcesz mieszkać z nami? – pytałam, by trochę zaoszczędzić.
– Mam tego dość i doskonale o tym wiesz. Cztery ściany, malutkie mieszkanie, matki nigdy nie ma w domu.
– Bo pracuję...
– Rzuciłabyś ten port już dawno temu! Czasy się zmieniły.
– Wtedy zostaniemy bez kasy.
Faktycznie rzuciłam w końcu mało dochodową pracę, ale od razu wpadłam w wir następnej. Druga najstarsza córka planowała w końcu studia.
– Inne mamy są w domu – mówiła Hela.
– Inne mamy mają mężów i nie dbają tak o swoje dzieci.
– To znajdź jakiegoś frajera. Boże...
Czy ja też byłam dla nich frajerką?
Tylko sąsiadka zwracała uwagę na to, że dziewczyny nie robią nic w domu
– Znów po zakupy? – komentowała wścibska kobieta. – Dziewczyny nie mogą iść?
– Mają dużo nauki.
– Obiadu też nigdy nie ugotują. Nawet z psem wychodzi tylko pani.
Faktycznie, córki wymarzyły sobie psa, ale zajmowały się nim tylko przez pierwsze pół roku.
– Przyzwyczaiły się, że matka na nie haruje i tylko przychodzą na gotowe. Nawet nie kiwną palcem. A ta najstarsza, studentka? Doskonale wiem, że przyjeżdża jedynie po kasę.
Miała rację. W głowie były jej tylko ciuchy i kosmetyki. Raz opłaciłam jej nawet wakacje z chłopakiem. Liczyłam na to, że się nią zajmie, ale nawet dziś, lata później, jej obecny mąż ciągle wyciąga rękę po pieniądze.
– Mamo! Idę na trening, a przypomniałam sobie, że na jutro jest ten atlas liści. Trzeba zebrać, opisać i wkleić – usłyszałam raz od Heli.
Nic nowego. Robiłam jej zadania przez cały okres kariery pływackiej. Sarze pomagałam zaś z ciastami na zaliczenie w gastronomiku.
– Mam dość! Czy ktoś może pomóc mi w tym domu? Robię wszystko sama! – krzyknęłam do dwóch córek, które jeszcze ze mną mieszkały.
Cisza. Słuchawki na uszach. Kogo ja wychowałam... No nic: pomyślałam. Nie mogę się tym przejmować. Idę zaraz do pracy, a potem czekają mnie godziny szycia.
Każda ograniczyła ze mną kontakt
Zaczęło się od Sary. Zaczęła pracę w knajpie, znalazła jakiegoś faceta, wyprowadzili się do Manchester. Nie ciągnie ode mnie kasy, ale też specjalnie się ze mną nie brata. Tłumaczy się wiecznie to Brexitem, to wysokimi kosztami, to dorastającym dzieckiem. Nigdy nie widziałam nawet wnuka.
Heli nie udała się kariera pływacka, więc zmieniła działkę na lekkoatletykę. Kiedy okazało się, że i w niej nie odniesie sukcesów, wkurzyła się na mnie. Uznała, że w nią nie wierzę, tylko dlatego, że zaprzestałam opłacania treningów.
– Ile lat ci za nie płaciłam? Pamiętasz?
– Pewnie mi nie wyszło, bo mnie nie wspierałaś. Rodzice koleżanek przychodzili na trybuny...
– Albo w tą, albo w tamtą. Mogłam przychodzić, ale wtedy nie miałabyś trenera. Nie miałabym za co go opłacić. Pójdziesz do pracy, to zobaczysz...
Mieszka teraz z koleżankami i nie odbiera nawet telefonów. Pracuje na basenie, prowadzi zajęcia, ale gdy raz chciałam odwiedzić ją w pracy, powiedziała wprost: „Nie mów nikomu, że jesteś moją matką”. Spojrzała na mnie z takim obrzydzeniem. Fakt, miałam rozstępy, obwisły biust, pełno zmarszczek i rzadkie włosy. Ale kiedy niby miałam się tym zająć?
Najgorzej jest jednak z Mają. Ta kontaktuje się ze mną niemal codziennie, ale chyba tylko po to, żeby robić mi wyrzuty. Ten jej mąż, szemrany facet, przychodzi za to co najmniej dwa razy w miesiącu po pieniądze. Kilka lat temu niemalże sama zapłaciłam za postawienie fundamentów ich domu! Mimo tego, ciągle żądają więcej i więcej, a to wszystko przez rzekome traumy...
Przeze mnie musi chodzić na terapię
Znaczna część kasy, którą wyciąga ode mnie Maja z mężem, przeznaczana jest na opłacenie terapii. Córka znalazła nurt, w którym ocena osobowości i zachowania człowieka odnosi się bezpośrednio do jego dzieciństwa. Praktycznie po każdej sesji odbieram smutne telefony.
– Pamiętasz, jak raz chciałam iść do kina, ale ty musiałaś pracować? Ja już to rozumiem! Niby to nic, ale potem unikałam kina, raz zaprosił mnie tam chłopak, a ja go wystawiłam, bo...
– Innymi słowy, przeze mnie masz uraz do kina. I filmów.
– Tak! Wyobrażasz to sobie? Nie móc usiąść z rodziną przed telewizorem...
– Do kaszy też masz uraz, w sumie to przeze mnie unikasz węglowodanów. Bo kasza była tania i mogłam wyżywić nią rodzinę.
– Czy ty ze mnie kpisz?
Westchnęłam w duchu.
– Nie kpię, dziecko. Po prostu nie możesz zwalać wszystkich niepowodzeń na matkę, która harowała, żebyście miały co jeść, w co się ubrać i za co się uczyć.
– Właśnie że mam prawo zwalać! Potrzeby emocjonalne dziecka to nie tylko pieniądze!
– Bez tych pieniędzy wylądowałybyśmy na bruku!
– A teraz sama boję się iść do pracy, bo nie chcę wdać się w ciebie. Boję się, że będę pracoholiczką...
Odkładam telefon i płaczę. Może pójdę na herbatę do sąsiadki. Muszę utrzymywać z nią dobre relacje: niedługo zrobię się stara, ale na pewno nie będę mogła liczyć na własne córki. Ta kobieta sama przeżyła w życiu coś podobnego, o czym dowiedziałam się dopiero niedawno. Chyba taki już nasz los...
Marianna, 50 lat
Czytaj także:
„Mąż wyjechał do Belgii, by zarobić na nasz nowy dom. Na pewno w nim nie zamieszka, bo wrócił stamtąd w trumnie”
„Po 20 latach wreszcie spełniłem swój studencki sen. Wszystko za sprawą pięknej pani profesor”
„Po 30 latach wróciłem do rodzinnego domu na wsi. Karczowałem wspomnienia jak zaniedbany ogród”