Pamiętam, jak promieniała, gdy zaprosiłem ją na wesele jako osobę towarzyszącą. Jakiś czas później dowiedziałem się od ojca, że gdy patrzył na nas w lusterku wstecznym, odwożąc z przyjęcia, nie miał wątpliwości, jak potoczy się dalej nasza znajomość. Nie mylił się – od tego dnia byliśmy z Moniką parą. Niedługo potem wyjechałem na studia do stolicy naszego województwa. Monika obiecała, że gdy skończy szkołę, dołączy do mnie i zamieszkamy razem.
– W końcu to tylko dwa lata – mówiła.
– A nie boisz się puścić mnie samopas do akademika? – drażniłem się z nią. – Do tego gniazda rozpusty i pijaństwa?
Pokiwała głową z politowaniem.
– Gdzie ty znajdziesz drugą taką jak ja? Bo raczej nie na imprezie w akademiku.
Dwa lata szybko minęły. Kolejne cztery również. Ja zdążyłem skończyć studia, Monika miała przed sobą ostatni rok magisterki. I wtedy nastąpił dzień, który wywrócił moje życie do góry nogami...
Przygotowywałem się do naszej rocznicy
W planie była elegancka restauracja i bukiet czekoladek. Kupiłem, co trzeba, wystroiłem się i poszedłem do domu, by zabrać moją ukochaną na kolację. Ale zamiast uśmiechniętej, eleganckiej kobiety zastałem zapuchniętą, płaczącą dziewczynę leżącą w szlafroku na łóżku. W pierwszej chwili pomyślałem o najgorszym: umarł ktoś bliski. Zanim jednak zdążyłem cokolwiek powiedzieć, Monika podniosła głowę, spojrzała na mnie i… wybuchnęła jeszcze większym płaczem.
– Monia, co się stało?
Milczała.
– Monia, proszę cię, powiedz. Ktoś cię skrzywdził? Coś z rodzicami?
Bez słowa wskazała na szafkę nocną. Leżał tam mały przedmiot, który przypominał termometr. Podszedłem bliżej, domyślając się już, o co chodzi. Tak, to był test ciążowy. Wziąłem go do ręki i wynik nie pozostawiał złudzeń. Już miałem powiedzieć, że jeden test nie daje pewności, ale Monika jakby czytała mi w myślach.
– Zrobiłam trzy. Wszystkie pokazują to samo.
Aby zyskać całkowitą pewność, konieczna będzie wizyta u ginekologa, ale póki co wszystko wskazywało na to, że zostanę ojcem. Nie planowałem tego. Miałem chaos w głowie i uczuciach. Nie wiedziałem, czy powinienem się cieszyć, czy martwić. Dlatego zareagowałem instynktownie: usiadłem obok Moniki i mocno ją przytuliłem.
– Spokojnie, głuptasie. – Przywarła do mnie całym ciałem. – Będzie dobrze!
– Ale jak to możliwe? – łkała. – Przecież się zabezpieczaliśmy.
– Żadne zabezpieczenie nie daje stu procent pewności. – Głaskałem ją po głowie. Wydawało mi się, że Monika się nieco uspokoiła, więc zacząłem mówić. – Poradzimy sobie. Ja przejdę na cały etat, wezmę więcej dodatkowych zleceń. Nie pozwolę, żeby naszemu dziecku czegoś brakowało.
Po tych słowach Monika wyrwała się z moich objęć i zaczęła krzyczeć.
– Oszalałeś?! Jakiemu dziecku?!
Zbiła mnie z tropu.
– No… naszemu, które nosisz...
– Jeszcze nie ma żadnego dziecka. Na razie parę komórek się podzieliło, i nie dam im się rozwinąć.
Osłupiałem.
– Co… co ty mówisz?
– Nie stać nas teraz na dzieciaka. Ja jeszcze studiuję, ty pracujesz na pół etatu, ledwie wiążemy koniec z końcem.
– Nie panikuj, nie w takich sytuacjach ludzie sobie radzili...
– Co mnie inni obchodzą! Nie jestem na to gotowa. I na pewno nie urodzę!
Też się zdenerwowałem.
– A mnie zapytałaś o zdanie? Może ja chcę tego dziecka?!
Dalej wypadki potoczyły się błyskawicznie. Monika rzuciła się na mnie z pięściami, wrzeszcząc, żebym się wynosił. Nie chciałem tego zrobić, opierałem się, ale w końcu zrozumiałem, że to bezcelowe – w tamtym momencie nie było szansy na spokojną rozmowę. Wyszedłem, trzaskając drzwiami. Tamtej nocy nie wróciłem do naszego wynajmowanego mieszkania. Może powinienem, ale za dużo myśli kłębiło się w mojej głowie. Przenocowałem u kumpla.
– O stary… – westchnął Marek, kiedy mu o wszystkim opowiedziałem. – To się nieźle wpakowałeś.
– Tyle sam wiem. – Uniosłem do ust czwarte piwo. – Pytanie, co dalej.
– Skoro mówiłeś, że za każdym razem się zabezpieczaliście, to ja bym zaczął od sprawdzenia, czy to jest twoje dziecko.
W pierwszej chwili chciałem dać mu w gębę. Ale szczerze mówiąc, i mnie gdzieś z tyłu głowy kiełkowała ta wątpliwość.
– Sam już nie wiem, czy chcę tego dziecka – mruknąłem. – Z jednej strony kocham Monikę i wiem, że z czasem nie żałowalibyśmy decyzji o zostaniu tak wcześnie rodzicami. Ale z drugiej strony…
– No właśnie – podchwycił Marek. – Po co komplikować sobie życie? Gówniarze nie nadają się na rodziców. Jeszcze zdążycie nimi zostać. Daj jej załatwić sprawę po swojemu.
– Po swojemu? – Uniosłem brwi. – Przecież to też moje dziecko, więc chyba mam coś do powiedzenia, prawda?
Wzruszył ramionami.
– No to powiedz. Ale jej, nie mnie.
Tego wieczora nie skończyło się na piwach...
Nazajutrz, gdy wytrzeźwiałem i wróciłem do domu, by poważnie porozmawiać z Moniką, nie zastałem jej w mieszkaniu. Moich telefonów nie odbierała, więc zadzwoniłem do jej przyjaciółki.
Prosiłem tylko, by nie podjęła pochopnej decyzji.
– Pojechała do rodziców. Ale… Borys, mówię ci o tym tylko dlatego, że być może potrzebuje cię teraz bardziej, niż jej się wydaje. Więc się spiesz.
Wsiadłem w samochód i pognałem na wieś, do domu rodzinnego Moniki. Zrobiłem 200 kilometrów w niecałe dwie godziny, nie dbając o radary i mandaty. Musiałem jak najszybciej pogadać z Moniką. O ile mnie wpuści... O dziwo, powitała mnie uśmiechem.
– Wiedziałam, że przyjedziesz.
– Przepraszam, że nie wróciłem na noc…
– Nie przejmuj się. Oboje chyba potrzebowaliśmy paru godzin na ułożenie sobie wszystkiego w głowie.
– I ułożyłaś sobie?
– Nie do końca. – W jej oczach pojawiły się łzy. – Na początku byłam zdecydowana na aborcję, ale im dłużej o tym myślę, tym więcej mam wątpliwości. Boję się bólu i komplikacji. Tego, że potem mogę mieć problemy z zajściem w ciążę, a ja chcę kiedyś mieć dziecko. Poza tym… karma wraca.
– Nie podejmuj pochopnej decyzji – odparłem. – Będę cię wspierał. Cokolwiek wybierzesz. Kocham cię.
Uznałem, że teraz nie powinienem naciskać i pogłębiać wrażenia zatrzaskującej się pułapki. Na tym etapie Monika sama jeszcze nie wiedziała, co czuje, więc nie chciałem jeszcze bardziej jej osaczać, choćby tekstami o nielegalności zabiegu. Umówiliśmy się, że damy sobie miesiąc na podjęcie decyzji.
– Jestem po egzaminach. Zostanę parę tygodni u rodziców...
– Wiedzą? – zapytałem.
– Nie. Nie potrzebuję kolejnych rad.
Przez ten miesiąc widzieliśmy się tylko trzy razy. Przyjeżdżałem na wieś w weekendy. Były to spotkania rodzinne, takie jak zawsze. Rodzice Moniki mnie lubili, więc po prostu miło spędzaliśmy czas. Nie wspominaliśmy wtedy o ciąży. Minęły trzy tygodnie, gdy do mnie zadzwoniła:
– Byłam u ginekologa. Na pewno jestem w ciąży. Chcesz tego dziecka?
Czas na zastanowienie już był. Dałem jej swobodę i sam spędziłem wiele godzin na rozmyślaniach.
– Chcę.
– Dziękuję – odparła i rozłączyła się.
Cóż, skoro powiedziałem „A”, powinienem też powiedzieć „B”. Skoro chcę tego dziecka, to udowodnię, że potrafię zapewnić mu byt. Poszedłem do szefa, by przedstawić mu moją sytuację.
– I tak zamierzałem zatrudnić cię na pełny etat – usłyszałem. – Robisz tu dobrą robotę, szkoda by było cię stracić.
Mało tego, dał mi kontakt do swojego kolegi, który wyjeżdżał za granicę i chciał wynająć komuś zaufanemu swoją wypieszczoną kawalerkę. Chciał mniej niż za mieszkanie, które do tej pory wynajmowaliśmy, choć metraż był podobny, a lokalizacja lepsza. Nie wahałem się. Jak tylko załatwiłem formalności, poprosiłem Monikę, żeby przyjechała pod wskazany adres.
– Minęło już pięć tygodni. Pora zdecydować – powiedziałem jej, wprowadzając ją do mieszkania.
Milczała, rozglądając się zaszklonymi od łez oczami.
– Tu jest pięknie – powiedziała w końcu.
– Nowe budownictwo. Nie będzie już użerania się z grzybem w łazience i z piecykiem gazowym w zimie. W sam raz na nowy początek. – Uklęknąłem na jedno kolano i wyjąłem z kieszeni pierścionek. – Jeśli chcesz, to ten nowy etap rozpoczniemy jako mąż i żona. Jako rodzina.
Monika rozpłakała się i nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Więc tylko pokiwała głową i mocno mnie przytuliła.
– Tego potrzebowałam – szepnęła po chwili.
Nasz synek ma dziś rok. A ja jestem najszczęśliwszym facetem na świecie.
Czytaj także:
„Trafiłam do szpitala i nikt mnie nie odwiedził. Byłam bezużyteczna, więc moje dzieci zapomniały o starej matce”
„Moja żona przestała o siebie dbać, wyglądała strasznie. Nie wiedziałem, jak jej zasugerować, żeby coś ze sobą zrobiła”
„Żona nazywa mnie sknerą, bo nie chce mi się szukać dla niej prezentu na święta. Co ja mam jej dać, gwiazdkę z nieba?”