Siedziałam przy stole w maleńkiej kuchni, naprzeciwko samotnie połyskującej świeczki. Na talerzyku leżał opłatek, obok parował kubek herbaty z pomarańczą i goździkami, pachnący świętami, których od lat nie czułam. Za oknem na ulicach rozbłyskiwały kolorowe światełka, a zza ścian dobiegały urywki rodzinnych rozmów i śmiechów, które boleśnie przypominały mi, jak wyglądały moje Wigilie dawno temu.
Sięgnęłam po telefon, desperacko pragnąc usłyszeć głos kogoś znajomego. Wybrałam numer Karoliny, przyjaciółki z dawnych lat. Długie sygnały. Potem nagranie: „Nie mogę teraz rozmawiać”. Pewnie spędza święta z rodziną. Wszyscy spędzają.
Oparłam łokcie na stole, głowę skrywając w dłoniach. Gdzieś głęboko zapukała we mnie myśl: może… spróbuję z kimś obcym? Tylko usłyszeć drugi głos. Bez przemyśleń wybrałam losowy numer. Drżący sygnał połączył mnie z nadzieją na chwilowe zapomnienie o samotności.
Odebrał jakiś mężczyzna
– Halo? – męski głos w słuchawce brzmiał szorstko i zmęczono.
Zawahałam się. Palce zadrżały mi na telefonie, gotowe zakończyć połączenie, ale cisza w moim mieszkaniu była zbyt dotkliwa. Wzięłam głęboki oddech.
– Dobry wieczór... Przepraszam, że przeszkadzam. Ja... po prostu chciałam z kimś porozmawiać.
– Kim pani jest? – zapytał, wyraźnie poirytowany. – Kolejny głupi żart?
– Nie, proszę, to nic takiego – wyrzuciłam z siebie szybko. – Wigilia... Jestem sama. To dziwne, wiem.
Po drugiej stronie usłyszałam oddech, potem ciszę, a potem coś, co zabrzmiało jak tłumione westchnięcie.
– Samotna Wigilia? – w jego głosie było mniej irytacji, a więcej... ciekawości.
– Nie mogłam zadzwonić do nikogo znajomego – powiedziałam cicho, jakby to miało wszystko wyjaśnić. – A pan?
– A ja, proszę pani, spędzam święta z telewizorem i butelką whisky. Nie przepadam za świątecznymi pogaduszkami.
– Może to dobry powód, by spróbować? – rzuciłam z nutą desperackiej odwagi.
Zamilkł, ale po chwili w jego głosie zabrzmiała nuta wyrozumiałości:
– Może.
Dobrze nam się rozmawiało
– Więc dlaczego sam spędza pan Wigilię? – zapytałam ostrożnie, nie chcąc go spłoszyć.
– Michał. Mam na imię Michał – poprawił mnie, nieco zmiękczając ton. – I… to długa historia.
– Mam czas – powiedziałam, próbując nadać mojemu głosowi ciepła.
– Powiedzmy, że nie jestem fanem świąt. Kiedyś miałem rodzinę... żonę, córkę. Ale to przeszłość. Żona zginęła w wypadku, a córka… nie chce mnie znać.
Słuchałam, serce ściskało mi się z każdą jego opowieścią. Michał mówił o winie, którą nosił w sobie, o zaniedbanych relacjach i o tym, jak powoli izolował się od świata, aż stał się więźniem własnego mieszkania.
– A pani? – zapytał nagle, wyrywając mnie z zamyślenia. – Dlaczego jest sama w Wigilię?
– Po prostu tak wyszło – odpowiedziałam, ale on milczał, wyczekując więcej. – Nie mam nikogo bliskiego. Po rozwodzie z mężem… znajomi się rozeszli, rodzina mieszka daleko. Została tylko praca.
– Samotność to dziwny stan – powiedział w zamyśleniu. – Można ją wybierać, ale kiedy narzuca się sama… dławi.
Przytaknęłam, choć wiedział, że tego nie usłyszy. Zaczynaliśmy dzielić ciężar, który każdy z nas niósł zbyt długo sam.
To był wieczór pełen zwierzeń
– A gdybyś mogła cofnąć czas? – zapytał Michał.
Jego głos był spokojny, ale wyczułam w nim niepokój, jakby bał się usłyszeć odpowiedź.
– Nie wiem – przyznałam szczerze. – Może spróbowałabym mniej bać się ludzi. A ty?
W słuchawce zabrzmiał jego cichy śmiech.
– Nie sądzę, żeby coś się zmieniło. Może mniej bym krzyczał na córkę za te przeklęte oceny. Ale… cofnąć czasu się nie da.
Rozmowa z godziny na godzinę stawała się bardziej osobista. Michał opowiadał o tym, jak zbyt późno zaczął rozumieć, że sukcesy zawodowe to nic przy stracie tych, których kochasz. Ja mówiłam o moim strachu przed samotnością i o tym, jak łatwo z dnia na dzień zamknęłam się w czterech ścianach.
– Czasem myślę, że ludzie po prostu o mnie zapomnieli – powiedziałam cicho.
– Może to ty zapomniałaś o nich? – odpowiedział, a jego słowa, choć nie były oskarżeniem, ugodziły mnie w serce.
W ciszy, która zapadła, zrozumiałam, że Michał rozumie mój ból, bo sam go nosił. Ta rozmowa była jak łatanie dziur w dwóch tonących statkach – nie idealne, ale pozwalające chwilowo utrzymać się na powierzchni.
– Wiesz, Haniu, pierwszy raz od dawna nie czuję się jak duch. Dzięki tobie – powiedział nagle.
Serce zabiło mi mocniej, bo ja czułam dokładnie to samo.
Zaproponował spotkanie
Michał i ja rozmawialiśmy, jakby świat poza nami przestał istnieć. Odkrywałam, że za jego szorstkim głosem kryje się wrażliwość, o którą nie podejrzewałam obcego człowieka. On zaś zdawał się pierwszy raz od dawna mówić o sobie z kimś, kto naprawdę słuchał.
– Czasem wydaje mi się, że to życie jest już za mną – powiedział nagle. – A potem dzwoni do mnie obca kobieta i przypomina, że jeszcze nie wszystko stracone.
– Nie wszystko – zgodziłam się. – Może to dziwne, ale… dziękuję, że odebrałeś.
Za oknem zaczynało świtać. Na szybie błyszczał pierwszy szron, a ja dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że zrobiliśmy coś więcej niż tylko zabicie samotności – Michał zmusił mnie do spojrzenia w głąb siebie.
– Powinniśmy się spotkać – rzucił nagle, jakby sam był zaskoczony własnymi słowami.
– Spotkać? – spytałam, a w moim głosie zabrzmiało więcej obaw niż ciekawości.
– Tak. Dlaczego nie? Możemy dalej rozmawiać, ale… czy nie lepiej byłoby się zobaczyć? – zapytał. – Nie musimy od razu rzucać się w ramiona. Po prostu… kawa.
Nie odpowiedziałam od razu. Myśl o spotkaniu była równie kusząca, co przerażająca. Michał czekał cierpliwie.
– Może… może spróbujemy – odpowiedziałam w końcu. – Ale nie dziś.
– Nie dziś – zgodził się z uśmiechem w głosie.
Gdy rozmowa dobiegła końca, a ja odłożyłam telefon, poczułam coś, co dawno mnie nie odwiedziło. Nadzieję, że być może ta noc zmieni coś więcej niż tylko moje święta.
Nie mieliśmy nic do stracenia
Przez kolejne dni wracałam myślami do tamtej nocy. Wciąż słyszałam w głowie ciepły głos Michała i słowa, które brzmiały jak obietnica – nie narzucająca się, ale wyciągnięta dłoń. Zastanawiałam się, czy to nie był tylko chwilowy impuls, rodzaj desperackiej ulgi w samotności. Jednak w moim telefonie tkwił jego numer, jak małe zaproszenie do zmiany.
– Muszę zadzwonić – powiedziałam w końcu do siebie, czując równocześnie podniecenie i niepokój.
Wybrałam numer. Pierwszy sygnał. Drugi. W końcu usłyszałam znajomy głos.
– Hanna?
– To ja – odpowiedziałam, uśmiechając się mimo drżących rąk. – Chyba… jestem gotowa na tę kawę.
Spotkaliśmy się w małej kawiarni na rogu. Michał był dokładnie taki, jakim go sobie wyobrażałam. Zwyczajny, z przyjaznym uśmiechem, choć jego oczy zdradzały cień, który nosił w sercu. Uścisnął moją dłoń z taką delikatnością, jakby bał się mnie spłoszyć.
Byliśmy dla siebie prezentem
Rozmawialiśmy długo, jakby tamta Wigilia trwała dalej. Michał opowiadał więcej o swojej córce, ja dzieliłam się opowieściami o dawnych planach, które porzuciłam. Nie unikaliśmy tematów trudnych, ale też nie pozwalaliśmy im nas przytłoczyć.
– Wiesz, Haniu – powiedział na koniec, gdy wychodziliśmy z kawiarni – może to dziwne, ale myślę, że nasze spotkanie było najlepszym prezentem, jaki mogłem dostać.
Spojrzałam na niego z uśmiechem, pierwszy raz od dawna czując, że być może również i ja otrzymałam coś więcej niż tylko chwilę rozmowy.
Hanna, 55 lat
Czytaj także: „Bożonarodzeniowy jarmark puścił mnie z torbami. Wpadłam w pułapkę, przez którą w Wigilię chyba będę gryzła sianko”
„Teściowa w Święta potraktowała moje dzieci jak śmieci. Cieszę się, bo w końcu pokazała prawdziwe oblicze”
„Nienawidzę kupować prezentów na Święta, bo mnie nie stać. Aż mnie telepie, jak mam znowu wydać kasę na głupoty”