„W sieci zaczepił mnie jakiś oszołom. Powinnam go spławić, ale mąż zapomniał o moich urodzinach, więc z zemsty zaszalałam…”

kobieta rozmawia przez internet fot. Adobe Stock, leszekglasner
„>>Dwie stówki za 10 zdjęć<< – odpisałam. Myślałam, że się obrazi i da spokój, a ten mi wylewnie podziękował po pięciu minutach! Strzeliłam foty od ręki, w szpilkach i bez, i doszłam do wniosku, że faktycznie mam ładne stopy. Może powinnam zostać muzą fetyszystów, zamiast mordować się w szkole z cudzymi bachorami?”.
/ 27.11.2022 08:30
kobieta rozmawia przez internet fot. Adobe Stock, leszekglasner

Straszny był ten ostatni tydzień. Jedyne, co trzymało mnie przy życiu, to wizja weekendu. W niedzielę były moje urodziny i byłam pewna, że Mariusz, jak co roku, wymyśli coś ekstra. Tym bardziej że mamy tak mało czasu dla siebie, odkąd zmienił pracę! Ciągle coś: kursy, szkolenia, wyjazdy, do tego zmęczenie, które nawet w dni bez specjalnych atrakcji dosłownie zwalało go z nóg.

– Fajne buty sobie kupiłam? – pochwaliłam się upolowanymi na promocji szpilkami.

– Odważne – roześmiał się. – Myślałem, że ostatnio stawiasz na wygodę.

– Na co dzień tak – przyznałam. – Ale te są na specjalne okazje.

Myślałam, że się wygada… Powie, że będą jak znalazł na weekend, albo coś w tym rodzaju. No nic, widocznie to musi być niespodzianka.

Byłam rozżalona i wściekła

Ciekawość mnie zżerała, snułam różne przypuszczenia, ale jednego nie byłabym w stanie wymyślić: Mariusz zapomniał. Na początku nawet nie czułam się zraniona, bo po prostu taka opcja nie przyszła mi do głowy.

– Jak to nie będzie cię w weekend?! – spojrzałam osłupiała, gdy mnie poinformował, że wyjeżdża. – Przecież są moje urodziny!

– Naprawdę mi przykro, Julka – jęknął. Wynagrodzę ci to za tydzień, okej?

– Zapomniałeś! – groza sytuacji wreszcie do mnie dotarła. – A ja tak czekałam…

– Bądź dużą dziewczynką – przytulił mnie. – Muszę pilnować tej roboty, jeśli mamy się w przyszłości budować.

– To ja już wolę dalej wynajmować – chlipnęłam. – Co to za życie? Ciągle cię nie ma albo jesteś zmęczony.

– Rany boskie, kobieto! – zniecierpliwił się. – Myślałem, że gramy do jednej bramki!

– Ja też – wyrwałam się z objęć. – Ale jak tak dalej pójdzie, to się okaże, że nie uczestniczymy nawet w tym samym meczu!

Byłam rozżalona i wściekła. Wynagrodzi mi za tydzień… Też coś!

Nawet buty mi się przestały podobać. Po cholerę mi one? Żebym patrząc na nie, przypominała sobie, że zostałam wystawiona do wiatru przez najbliższego człowieka?

Po wyjeździe Mariusza porobiłam zdjęcia i wystawiłam szpilki na sprzedaż w internecie. Niech się nimi cieszy kto inny, ja już na pewno nie będę! Otwierałam właśnie wino, żeby się trochę pokrzepić w samotności, gdy przyszła pierwsza wiadomość. Ktoś pytał, czy mogłabym założyć buty i sfotografować, bo chciałby wiedzieć, jak wyglądają na nodze.

Okej, pomyślałam, czemu nie? Spełniłam prośbę i wrzuciłam foty. W sumie od razu mogłam tak zrobić, każdy potencjalny kupiec pewnie miałby takie życzenie. Wiadomo, jaki badziew teraz można trafić – super wygląda, póki się nie spróbuje go używać.

Chyba trafił mi się fetyszysta...

I wtedy przyszła kolejna wiadomość .

„Bardzo dziękuję Pani za uprzejmość. Szukam prezentu dla narzeczonej, a chciałbym wypaść jak najlepiej… Nawiasem mówiąc, piękne stopy”.

Położyłam nogi na stoliku i przyjrzałam się: naprawdę piękne? Nikt mi jeszcze czegoś takiego nie powiedział. Ale fakt, brzydkie nie są. Wąskie, niewielkie, wysoko sklepione… Chociaż pazury można byłoby już pomalować. Właściwie, czemu nie teraz, skoro większych atrakcji na tę chwilę brak?

Przyniosłam sprzęt, odpaliłam serial na platformie i zabrałam się za jedyną część ciała robiącą ostatnio wrażenie na płci przeciwnej. Nie na Mariuszu, rzecz jasna, on ma ważniejsze sprawy na głowie – na przykład tournée z szefem po budowach na zadupiach… Biedaczysko, taki zalatany, że nie miał czasu nawet napisać esemesa do żony!

Aż musiałam sobie polać wina z żalu – co za świnia pozbawiona uczuć z tego mojego chłopa! I proszę, przeznaczenie – właśnie dobiegł mnie sygnał przychodzącej wiadomości. Nie, jednak nie Mariusz.

„Wciąż mam wątpliwości, czy Marzence się spodoba prezent. Mógłbym prosić więcej zdjęć? Grzegorz”.

Wariat jakiś czy co? Jak mu tak zależy, to niech weźmie dziewczynę do centrum handlowego, zamiast kupować używki i mnożyć żądania z kosmosu! Nie odpisałam, zresztą akurat ręce miałam zajęte – nie jest łatwo być jednocześnie barmanką i pedikiurzystką. Facet chyba też łoił jakieś procenty, bo następna wiadomość była już zupełnie od czapy:

Zdecydowałem, że biorę te buty. Zapłacę stówkę więcej, jak mi pani przyśle jeszcze przynajmniej jedną fotkę. Biznes?”.

„W butach czy bez?” – odpisałam, zanim zdążyłam się zastanowić, co właściwie robię.

Teraz wysłał już tylko uśmieszek.

A to mi się trafił kupiec – pomyślałam, nakładając ostatnią warstwę lakieru. Kaktus mi na ręce wyrośnie, jeśli gość w ogóle ma jakąś narzeczoną. Jarają go kobiece stopy i tyle. W sumie biedak. Samotny, gdzieś tam w swojej norce, musi płacić za to, żeby obejrzeć cudzą nogę. Smutne.

Zarobiłam 2 stówy bez wychodzenia z domu

„Dwie stówki za dziesięć zdjęć” – odpisałam na odczepnego i dołączyłam emotikonę z wystawionym językiem. Myślałam, że się obrazi i da spokój, a ten mi wylewnie podziękował po pięciu minutach!

Strzeliłam foty od ręki, w szpilkach i bez, i doszłam do wniosku, że faktycznie mam zajebiste stopy. Może powinnam zostać muzą fetyszystów, zamiast mordować się w szkole z cudzymi bachorami? Jednym zdecydowanym kliknięciem, pełnym ułańskiej fantazji, wysłałam zdjęcia i, wciąż nie mogąc się nadziwić niszom, w których prowadzą egzystencję istoty ludzkie, zwaliłam się do łóżka jak kłoda.

Rano łeb mi pękał i nawet się ucieszyłam, że Mariusza nie ma w domu, bo mogłam spokojnie przeleżeć prawie cały dzień z kompresem na głowie.

Facet od stóp kupił buty i więcej nie napisał; całe szczęście, bo było mi głupio, że tak zaszalałam. Zdecydowałam się po prostu o sprawie zapomnieć. Nie opowiadać tej historii nikomu, nie roztrząsać… Kamień w wodę i finito.

A w poniedziałek przyszedł przelew, powiększony o dwie stówy.

Zaraz po powrocie z roboty zapakowałam buty, wydrukowałam naklejkę i nadałam przesyłkę w paczkomacie. Nie będę więcej o tym myśleć, obiecałam sobie.

– To jak, Jula? – zapytał Mariusz, gdy siedzieliśmy wieczorem w ulubionej knajpie, dokąd mnie zaprosił po obsypaniu w domu kwiatami. – Przebaczasz mi? Wciąż gramy do jednej bramki?

– Gramy – zapewniłam.

W końcu nie każda żona zarabia dwie stówy w weekend na konto nowego domu, nie? I to nie wychodząc z mieszkania, niemal od ręki… A, sorry, od nogi właściwie. 

Czytaj także:
„Wmówiłam ukochanemu, że śpię na pieniądzach, bo wstydziłam się biednych rodziców. Swój błąd zrozumiałam na pogrzebie taty”
„Gdy ja urabiałam się po łokcie na emigracji, mąż machnął sobie potomka z kochanką. Drań chciał jeszcze na mnie zarobić”
„Kolosalny spadek po teściu, chcieliśmy przekuć w biznes. Utopiliśmy dorobek jego życia w kiepskiej inwestycji”

Redakcja poleca

REKLAMA