Gdyby jeszcze niedawno ktoś mi powiedział, że na stare lata się zakocham, to bym go wyśmiała. Tymczasem życie bywa przewrotne i przynosi różne niespodzianki. W sanatorium nie tylko nabrałam sił i poprawiłam swoją kondycję. Spotkałam też wspaniałego mężczyznę, który skradł moje serce i sprawił, że poczułam się jak młódka.
Wdową jestem od 15 lat
Mój ukochany mąż zmarł na raka. Jego śmierć była dla mnie potężnym ciosem – myślałam, że się nigdy z tego nie otrząsnę. Przez pewien czas w ogóle nie byłam w stanie funkcjonować – gdyby nie moja córka i przyjaciółki, nie dałabym sobie rady.
Brak osoby, do której mogłabym się przytulić czy porobić z nią tak prozaiczne rzeczy jak oglądanie telewizji lub wyjście na spacer, na co dzień mocno mi doskwierał. Wcale nie ukrywam, że samotność była tym, czego zawsze bałam się najbardziej. Nie łudziłam się jednak, że coś się zmieni, a mnie spotka jeszcze coś dobrego – nie wierzyłam, że kobietom w moim wieku przytrafia się miłość.
Uważałam, że to przywilej zarezerwowany dla młodych ludzi. Starość kojarzy się z niańczeniem wnuków, włóczeniem się po lekarzach i wygrzewaniem kości pod ciepłym kocem.
Pomimo że mój Alek przez całe życie ciężko harował, aby zapewnić rodzinie byt na przyzwoitym poziomie, ja nie stroniłam od aktywności zawodowej. Nie widziałam siebie w roli typowej kury domowej, a mąż szanował moją decyzję. Nigdy nie usłyszałam od niego czegoś w stylu, że miejsce kobiety jest w kuchni. Jako krawcowa z wykształcenia przez długi czas pracowałam w lokalnej spółdzielni krawieckiej, a po jej likwidacji otworzyłam mały zakład.
Zajmowałam się przeróbkami i szyciem ubrań na zamówienie, z czego miałam naprawdę niezłe pieniądze. Kiedy jednak na rynek zaczęły masowo wchodzić tanie sieciówki, moje zajęcie przestało niestety być opłacalne. Prowadzona przeze mnie działalność nie wytrzymała tak silnej konkurencji, w związku z czym zostałam zmuszona do jej zamknięcia. W czterech ścianach trudno mi było się odnaleźć, chociaż zdarzało się, że ktoś ze znajomych czy dawnych klientek poprosił o krawiecką przysługę.
Nie chciałam obciążać córki
Lata spędzone przy maszynie do szycia i nad tkaninami przysporzyły mi niemałych problemów z kręgosłupem. Bywały takie dni, że nie dawałam rady wstać z łóżka, ponieważ ból skutecznie to uniemożliwiał. Oczywiście chodziłam na różne zabiegi, które przynosiły ulgę, ale jedynie chwilową. Przerażała mnie perspektywa nieradzenia sobie z najprostszymi czynnościami i proszenia o pomoc innych.
Po śmierci Alka czułam się coraz gorzej – zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Wszelakie dolegliwości pogłębiały się, a ja nie miałam siły, żeby się sobą należycie zająć. Nie chciałam też obciążać córki – miała swoje życie i własną rodzinę. Rzecz jasna jej uwadze nie umykało to, co się dzieje – zwłaszcza że często mnie odwiedzała. To ona wpadła na pomysł z sanatorium.
– Dobrze by ci taki wyjazd zrobił – przekonywała.
– Sama już nie wiem… – wzdychałam ciężko.
– Mamo, musisz bardziej o siebie dbać, martwię się o ciebie – w jej spojrzeniu malowała się szczera troska.
– Kochanie, niepotrzebnie się zadręczasz – siliłam się na uśmiech.
– Po prostu to zrób, OK? Bo siłą cię tam zawiozę.
Sporo myślałam nad tym, co mówiła Julcia – miała rację. Zaniedbałam swoje zdrowie i teraz odczuwałam tego skutki. Wybrałam się do lekarza z zapytaniem, czego potrzebuję, aby załatwić pobyt w sanatorium. Potrzebne były odpowiednie badania i dokumentacja. Zostałam uprzedzona, że trochę to potrwa, ale zdecydowałam się na ten krok i postanowiłam uzbroić się w cierpliwość.
Wystarczyła chwila, abym poczuła ulgę
Błyskawicznie przekonałam się, że wyjazd do sanatorium okazał się strzałem w dziesiątkę. Żałowałam, że dopiero teraz się na to zdobyłam – lepiej jednak późno, niż wcale. Zaledwie kilka zabiegów przyniosło niewymowną ulgę. Poza tym czas płynął tutaj zupełnie inaczej, co bardzo mi odpowiadało i sprzyjało dogadzaniu sobie.
Codziennie odwiedzałam pijalnię czekolady, gdzie serwowano fantastyczne pyszności. Któregoś razu zastanawiałam się nad zakupem czekoladek – było ich tyle i wszystkie prezentowały się niezwykle apetycznie, że nie ciężko było się zdecydować.
– Polecam te, jeśli lubi pani marcepan – usłyszałam nagle za swoimi plecami.
Odwróciłam się i ujrzałam eleganckiego mężczyznę, którego kojarzyłam z zabiegów.
– Owszem, lubię marcepan – odparłam z rozwagą. – Skoro pan mówi, że warto, to chyba zaryzykuję.
Następnego dnia wpadłam na niego przy wyjściu ze stołówki i ku swemu niezadowoleniu poczułam, że się czerwienię.
– Mam nadzieję, że czekoladki były grzechu warte – zagadał szarmancko.
– Oj tak – przytaknęłam – smakowały obłędnie.
– Co by pani powiedziała na filiżankę gorącej czekolady? – zaproponował, a ja chętnie się zgodziłam.
Złapaliśmy wspólny język
Tematów nam nie brakowało. Nadawaliśmy na tych samych falach. Wdowcem został 5 lat temu. Podobnie jak mój Alek, tak i jego żona zmarła z powodu nowotworu. Miał dwóch synów i czworo wnucząt. Starał się cieszyć tym, co ma, ale niekiedy wcale nie było to łatwo z racji na kłopoty ze zdrowiem i dokuczającą samotność.
Spodobało mi się to, że słuchał mnie z uwagą, a nie gadał tylko na swój temat. Nie był typem mężczyzny, który za wszelką cenę chce zrobić na kobiecie dobre wrażenie. Zachowywał się swobodnie, miał poczucie humoru i dystans do swojej osoby, co liczyło się na plus.
Codzienne pogawędki stały się normą. Staszek coraz bardziej mi się podobał, a ja jemu. Przy nim nie musiałam udawać kogoś innego. W końcu zdobył się na odwagę i mnie pocałował. Całe moje ciało przeszyły dreszcze – zapragnęłam czegoś więcej. Nagle zrozumiałam, że się w nim zakochałam. Chciałam mu to wyznać, ale był szybszy.
– Wiesz, Krysiu, stałaś się mi bliska – wyznał nieśmiało – i myślę, że cię kocham.
Popatrzyłam na niego wzruszona.
– Z ust mi to wyjąłeś – wyszeptałam.
Tej nocy skonsumowaliśmy naszą znajomość. Do głowy by mi nie przyszło, że w moim wieku doznam w łóżku rozkoszy, o których nawet nie śmiałam marzyć. Stach sprawił, że poczułam się jak stuprocentowa kobieta. Nie podejrzewałam, że noszę w sobie tak potężny potencjał i stać mnie na robienie tego, co pokazują w świerszczykach.
Turnus się skończył, ale nie było to jednoznaczne z końcem znajomości mojej i Staszka. Zaledwie niespełna dwa tygodnie później do mnie przyjechał.
– Nie potrafię żyć bez ciebie – oznajmił pewnego wieczoru, kiedy jedliśmy przygotowaną przez niego kolację. – Krysiu, ja mówię poważnie.
– Staszku, kocham cię – wypowiadając te słowa, patrzyłam mu prosto w oczy.
– To się nam na starość porobiło, co? – roześmiał się i chwycił mą dłoń.
Potem jeszcze kilkukrotnie odwiedzaliśmy się nawzajem. Ja przyjeżdżałam do Poznania, a on do Krakowa. Prędko do nas dotarło, że na dłuższą metę to nie wystarczy – zwłaszcza że kiedy nie mogliśmy być razem, godzinami rozmawialiśmy przez telefon i wymienialiśmy się zdjęciami. W końcu nie wytrzymałam.
– Słuchaj, a co byś powiedział na przeprowadzkę do Krakowa?
– Miałem nadzieję, że może ty zechcesz zamieszkać w Poznaniu – Stach nie wydawał się być zaskoczonym moją propozycją.
Kiedy się wreszcie spotkaliśmy, przedyskutowaliśmy temat. Uznaliśmy, że najlepiej będzie, jeśli Staszek zamieszka u mnie – miałam większe mieszkanie, a ponadto Kraków nam obojgu podobał się bardziej, niż Poznań, nie umniejszając urokowi stolicy Wielkopolski.
W końcu jestem szczęśliwa
Żyjemy we dwoje już prawie rok i jest wspaniale. Nie sądziłam, że wyjazd do sanatorium aż w takim stopniu odmieni mój los. Miłość może dopaść człowieka w najmniej spodziewanym momencie, dlatego warto być otwartym na nowe doświadczenia i nie zamykać się w czterech ścianach.
Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że jestem najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. Mieć u boku kogoś, kogo się kocha i na kogo można liczyć, to najcudowniejsza rzecz na świecie. Podobno starych drzew się nie przesadza, ale chyba jednak niekiedy warto podjąć ten trud.
Krystyna, 68 lat
Czytaj także:
„Mąż porzucił mnie dla młodszej kochanki. Gdy na emigracji dorobiłam się fortuny, wrócił z podkulonym ogonem”
„Po śmierci ojca mama traktowała mnie jak męża. Może to dziwne, ale dziś razem szykujemy się do ślubu”
„Wujek z Ameryki oznajmił, że albo będziemy z siostrą jego kochankami, albo wylądujemy na bruku. Miał nas w garści”