„Szymuś jest wrakiem człowieka, a to wszystko przez miłość. Natalia zdradziła go, a on stracił chęć życia”

mężczyzna, który stanowi zagrożenie dla matki i brata fot. Adobe Stock, romankosolapov
Widziałam kilka razy tę jego dziewczynę. Wulgarna, wyzywająca. Nie wiem, co mój kochany synek w niej widział, przecież tyle wspaniałych dziewczyn się za nim oglądało… Jednak serce nie sługa. Świata poza nią nie widział. Kiedy dowiedział się, że ona go zdradza, nawet nam się do tego nie przyznał.
/ 26.10.2021 11:56
mężczyzna, który stanowi zagrożenie dla matki i brata fot. Adobe Stock, romankosolapov

Delikatnie otworzyłam drzwi. Spał. Chyba. Korciło mnie, żeby podejść i sprawdzić, czy oddycha, lecz w ostatniej chwili się powstrzymałam. Wiedziałam, co by się stało, gdybym przez przypadek obudziła go swoim nieostrożnym zachowaniem. Szymon zacząłby na mnie krzyczeć, może coś by potłukł, może nawet usiłowałby mnie uderzyć… A ja za wszelką cenę muszę uniknąć awantury!

Na dole Tomek szykuje się do szkoły. Nie jest już małym dzieckiem, doskonale wie, co się dzieje w domu, ale ja wciąż łudzę się, że uda mi się zachować jego spokój, że uda mi się utrzymać go z dala od tego wszystkiego. Codziennie modlę się, żeby Szymon, mój starszy syn, się opamiętał – jednak na razie nie widzę żadnej poprawy. Przeciwnie – można powiedzieć, że jest coraz gorzej, jeśli w naszej sytuacji w ogóle może być jeszcze gorzej. Codziennie zadaję sobie pytanie:

Jak mogło do tego dojść? Gdzie coś przeoczyłam?

I nie potrafię na nie odpowiedzieć. Trudno bez przerwy kontrolować dorosłego człowieka. Szymon nie jest już dzieckiem. Ostatnio dzielnicowy, kiedy znowu był u nas na interwencji (który to już raz w tym miesiącu?), powiedział, że powinniśmy wyrzucić syna z domu. Ale jak to tak – wyrzucić z domu własne dziecko?! Pokiwałam tylko smutno głową i oczywiście nic nie zrobiłam. Ludziom łatwo mówić!

Jednak to, przez co ja przechodzę, zna tylko inna matka będąca w podobnej sytuacji – taka, której syn powoli, ale nieubłaganie się stacza. I która zaczyna już tracić nadzieję. A przecież nic na to nie wskazywało. Szymon jest naszym starszym synem. Przez długie lata, zanim urodził się Tomek, był naszym oczkiem w głowie. Co tu kryć, rozpieszczanym jak nieboskie stworzenie.

Może w tym tkwił nasz błąd? Może tej miłości było za dużo? Tylko czy może być za dużo miłości do własnego dziecka? Tym bardziej że Szymek naprawdę potrafił sobie tę naszą miłość zaskarbić. Był taką rozkoszną rodzinną maskotką, przytulanką, cukiereczkiem. Już chodził do szkoły, a wciąż nie wstydził się dawać mi buziaków pod szkolną bramą. No i wszystkim przy każdej okazji oznajmiał, że jak będzie duży, to ożeni się z mamą.

Byłam z niego taka dumna! Idealny syn…

Wiedziałam, że ludzie mi zazdroszczą. Było czego. Szymek uczył się wzorowo, nie sprawiał nam żadnych kłopotów z zachowaniem. Zero wyskoków normalnych dla chłopców w pewnym wieku – alkoholu, papierosów, dziewczyn. Po maturze zaczął studiować ekonomię. Chciał założyć własną firmę doradczą. Myślał poważnie o przyszłości, miał plany. Popieraliśmy je, obiecywaliśmy pomoc. Nie jesteśmy bogaci, ale zawsze człowiek trochę grosza odłożył. Z przeznaczeniem na jego biuro.

Po pierwszym roku studiów zakochał się. Ta miłość miała być do grobowej deski. Niestety, okazała się uczuciem bez wzajemności. Widziałam kilka razy tę jego dziewczynę. Wulgarna, wyzywająca. Nie wiem, co mój kochany synek w niej widział, przecież tyle wspaniałych dziewczyn się za nim oglądało… Jednak serce nie sługa. Ta cała Natalia zawróciła mu w głowie. Świata poza nią nie widział.

Kiedy dowiedział się, że ona go zdradza, nawet nam się do tego nie przyznał. Jednak ja zauważyłam, że coś się dzieje. (Co ze mnie byłaby za matka, gdybym nie widziała?). Jakoś tak zmarkotniał, przestał o siebie dbać. Pewnego dnia zapytałam wprost:

– Synku, wszystko między tobą i Natalką w porządku?

Odwarknął mi wtedy, że to nie moja sprawa. Jak nie on. Może już wtedy coś brał? A może to ona wciągnęła go w to bagno? Później wiele razy wracałam myślą do naszej wymiany zdań, usiłowałam sobie przypomnieć, jaki miał wyraz oczu, ton głosu… Ale wtedy po prostu zamknęłam się w sobie, obraziłam. „Nie chce pomocy – to nie. Jak będzie chciał, sam powie. W końcu jest dorosły” – tłumaczyłam sobie. Nie powiedział.

Od obcych ludzi dowiedziałam się, że Natalka zdradziła go na jakiejś imprezie. Wszyscy o tym wiedzieli. Podobno, jak to mówią młodzi, „kręciła na dwa fronty”. Jakież to musiało być upokorzenie dla mojego wrażliwego Szymusia! Nawet się bałam o tym myśleć. Na pozór poradził sobie świetnie. Pewnego dnia oznajmił nam, że znalazł pracę. Znowu byliśmy z niego dumni. Wiadomo, jak jest teraz na rynku – młodzi ludzie, którzy właśnie ukończyli studia, dwoją się i troją, żeby zaczepić się gdziekolwiek i zdobyć doświadczenie, przyjmują śmieciowe umowy i śmieciowe warunki.

A naszemu Szymkowi od razu się poszczęściło. Został zatrudniony w dużej, prestiżowej firmie.

– Na początek będę asystentem, ale daję sobie kilka miesięcy, żeby się wybić na coś lepszego – powiedział nam wtedy.
– Ale jak ty pogodzisz pracę ze studiami? – jak dziś pamiętam pytanie męża.

Pamiętam też śmiałą, pewną siebie, brawurową odpowiedź Szymona:

– Tato, a kto miałby pogodzić pracę i studia, jeśli nie ja? Dam sobie radę, nie martw się o mnie!

Teraz wiem, że należało go przystopować. Mamy większe doświadczenie życiowe, więc któreś z nas powinno było powiedzieć: „Powoli, synku, nie łap dziesięciu srok za ogon. Lepiej zrób sobie rok przerwy na uczelni”. Tylko czy on by nas posłuchał? Młodość taka jest. Człowiekowi wydaje się, że wszystko może, że do niego świat należy, że wystarczy chcieć. Szymonowi też się tak wydawało – na początku. Rzeczywistość szybko zweryfikowała te oczekiwania. Jeśli myślał, że w nowoczesnej, prestiżowej i dobrze płacącej firmie będzie się tylko pokazywał – grubo się pomylił. Miał coraz więcej pracy, a przecież brał jeszcze dodatkowe zlecenia, bo zależało mu na tym, żeby się wykazać.

Doszło do tego, że wstawał o piątej rano, a kładł się grubo po północy. Przestał schodzić na posiłki, które od zawsze jedliśmy wszyscy razem. A kiedy go wołałam, odpowiadał:

– Zaraz, teraz nie mogę, muszę sprawdzić… Może potem przyjdę.

Nie przychodził. Przestałam go wołać. Chciałam mu trochę ulżyć; chciałam, żeby choć w domu miał odpoczynek, więc nie nalegałam, żeby dostosował się do rodzinnego rytmu. Zaczęłam mu nosić posiłki na górę, do jego pokoju. I właśnie kiedyś, gdy poszłam do niego z tacą, zauważyłam leżącą na stole paczkę papierosów.

– Ty palisz? – zdziwiłam się.

Syn był kiedyś zwolennikiem zdrowego trybu życia. Ćwiczył na siłowni, biegał… Teraz hantle leżały w kącie, zakurzone. Bieganie też porzucił. Mówił, że nie ma czasu „na takie głupoty”. Teraz jest jego pięć minut, musi je wykorzystać.

– Palę od czasu do czasu, jak już mi się bardzo spać chce – odpowiedział szczerze.

Zrobiło mi się wtedy przykro, bo w naszym domu nigdy nikt nie palił, a poza tym zmartwiłam się, że rujnuje sobie zdrowie. Jednak szybko pocieszyłam się, że może rzeczywiście jest tak, jak mówi: to jedynie sporadyczny dymek od czasu do czasu, żeby nie usnąć nad klawiaturą. „To tylko kilka miesięcy – mówiłam sobie. – Szymon zrobi, co zaplanował, i wszystko wróci do normy”. O ja naiwna! Nasz syn stawał się coraz bardziej zapracowany – i zaczęło się to odbijać się na jego zachowaniu.

Coraz częściej był rozdrażniony, wiecznie niezadowolony, coraz łatwiej wybuchał. Zauważyłam, że bardzo schudł. Zaczęłam się o niego poważnie martwić.

– Tak nie można, synku – zebrałam się kiedyś na odwagę, by mu to powiedzieć wprost, choć zauważyłam, że Szymek od razu zesztywniał i się skrzywił. – Praca jest bardzo ważna, ja rozumiem, tu chodzi o twoją przyszłość, ale ty się wykończysz. Zobacz, jak ty wyglądasz – cienie pod oczami, sina skóra… To nie prowadzi do niczego dobrego, dziecko. Zwolnij trochę.

– I co mi z tego przyjdzie?! – warknął Szymon, na chwilę odrywając wzrok od wielkiego ekranu komputera (wpatrywał się w niego uważnie, kiedy weszłam, bo akurat porównywał jakieś tabele) i popatrzył na mnie z wyraźną wrogością.

Uderzyło mnie, jak bardzo przekrwione miał oczy

Wyglądał na ciężko chorego!

– Całe życie mam harować tak jak wy?! – zaczął wrzeszczeć. – I co mi z tego przyjdzie?!

Nigdy się tak nie zachowywał… Wtedy pierwszy raz naprawdę się przestraszyłam. Próbowałam go uspokoić, ale Szymon zachowywał się jak wariat, jakby wpadł w jakiś amok. Krzyczał, że mam opuścić jego pokój, że nie chce nas znać, że jesteśmy dla niego nikim… Wyszłam od niego zapłakana, a mój ukochany synek – mój synek, który do niedawna świata poza mną nie widział – nawet tego nie zauważył.

Zrozumiałam, że coś tu było nie tak. Tak nie wygląda zwyczajne zapracowanie! Dwa dni później, kiedy Szymon wyszedł na uczelnię, przeszukałam jego pokój. Nie musiałam długo szukać. W naszym domu wszyscy sobie ufamy, nikt nie zamyka szuflad na klucz. Otworzyłam drugą szufladę biurka i znalazłam to, czego znaleźć nie chciałam, ale czego powoli się domyślałam – jakieś zawiniątka, jakiś proszek… Wiedziałam już, że będę musiała stawić czoło odkrytej przeze mnie trudnej prawdzie. Wieczorem czekałam na Szymona ze znalezionymi u niego paczuszkami.

– Możesz mi powiedzieć, co to jest?! – krzyknęłam, z trudem nad sobą panując.

Miałam jeszcze nadzieję, że mój syn się wszystkiego wyprze, że skłamie, powie, że to nie jego, albo że to tylko raz. Przecież był dorosły, był człowiekiem sukcesu, tak nie wyglądają narkomani! Narkomani zawsze kojarzyli mi się z dzieciakami w bluzach z kapturem. Szymon do nich nie pasował.

– Dopalacze i trochę kokainy – wycedził mój syn, lekceważąco wzruszając ramionami, jakby nic się nie stało. Nie poznawałam go. On chyba naprawdę nie widział problemu!
– Szymon, ty bierzesz narkotyki?! – łzy same napłynęły mi do oczu – Ale dlaczego? Nie wiesz, że to śmierć?!
– Mamo, nie dramatyzuj – Szymek dalej był bardzo spokojny – W mojej firmie to nic niezwykłego. To nie są żadne straszne narkotyki, nie rób ze mnie ćpuna. Po prostu od czasu do czasu muszę coś wziąć, żeby… no wiesz, pracować wydajniej.

Nie mieściło mi się to w głowie. Mój syn bierze narkotyki, żeby być lepszym pracownikiem? To był jakiś nonsens! Usiłowałam wymóc na nim przyrzeczenie, że już nigdy niczego nie zażyje, że się wszystkiego pozbędzie – ale on się tylko śmiał.

– Mamo, gdzie ja bym dziś był, gdybym sobie jakoś nie pomagał? – parsknął w końcu. – Wszyscy biorą. I świat idzie do przodu. Nie martw się, umiem o siebie zadbać.

A jednak nie umiał. Od tej rozmowy zupełnie jawnie brał jakieś świństwa. Byłam kompletnie bezsilna. Szczególnie po dopalaczach stawał się kompletnym wariatem. Darł się, rzucał się na nas z pięściami. Jego młodszy brat, dla którego wcześniej Szymon był idolem, też zaczął się go bać i schodzić mu z drogi.

A Szymek raz omal Tomka nie udusił!

Właśnie wtedy pierwszy raz wezwałam na własne dziecko policję. Czułam się strasznie, robiąc coś takiego, ale po prostu nie miałam wyjścia. Musiałam nas chronić. To jednak nic nie zmieniło. Szymon ćpał nadal, a jego stan coraz bardziej się pogarszał. W końcu syn w ogóle przestał wychodzić z pokoju. Całe dnie siedział przy komputerze. Kiedy nosiłam mu jedzenie – godzinami stało nietknięte. Potem szybko zorientowałam się, że on nie siedzi, jak wcześniej, przy arkuszach kalkulacyjnych.

Teraz Szymon całe dnie grał w jakieś strzelanki – agresywne gry, których huk niósł się po całym domu. Ten hałas był tak nieznośny, że czasem miałam wrażenie, że za chwilę rozsadzi mi czaszkę. Szymon stał się kompletnie niewrażliwy. Kiedy prosiłam go, żeby ściszył te ryki, bo przyprawiają nas o ból głowy – śmiał się i zwiększał głośność. Mówił, że chce nas ukarać… Tylko nikt z nas nie wiedział za co.

Jak się łatwo domyślić, po drugim roku wyrzucono go z uczelni. Podobno komuś naubliżał. Dla dawnego Szymona byłby to cios, po jakim ciężko byłoby mu się pozbierać. Teraz spłynęło to po nim jak woda po kaczce. Do pracy chodzi nadal, ale dziwię się, po co go tam w ogóle trzymają. Kiedyś Szymon w chwili szczerości wyznał mi, że u niego w pracy połowa ludzi to tacy zombie jak on, i że gdyby go wylali, toby ze sobą od razu skończył. Wtedy zaczęłam go pilnować.

Po tym, jak dostał po raz pierwszy zapaści i ledwie go uratowali, mój syn został skierowany do psychiatry. Ucieszyłam się. Liczyłam na to, że są tam fachowcy, którzy mu jakoś pomogą. Poszedł raz. I po tej wizycie zrobiło się jeszcze gorzej! Psychiatra rozmawiał z Szymonem kilka minut, po czym… po prostu zapisał mu tabletki, które miały mojemu synowi pozbyć się uzależnienia od dopalaczy i innych stymulantów! Czysta paranoja. Naprawdę nie wiem, co ten lekarz miał w głowie. Ale to nie wszystko.

Teraz mój syn zupełnie jawnie garściami bierze całe zestawy różnych pigułek. Po kokainie i innych świństwach nie może spać – więc od psychiatry dostał na to leki nasenne. Z kolei po tych lekach rano próbuje się dobudzić, żeby funkcjonować na pełnych obrotach – więc bierze amfetaminę czy inne świństwa. Błędne koło! Już kompletnie nie wiem, jak mu pomóc.

Powoli nawet ja tracę nadzieję. Co dzień wchodzę do jego pokoju, sprawdzam, czy oddycha, trochę sprzątam, bo w pokoju Szymka aż śmierdzi od brudu – i zapłakana wychodzę, ciągle zadając sobie jedno pytanie: „Gdzie popełniłam błąd?”. Nie znajduję na nie odpowiedzi. 

Czytaj także:
Moje przyjaciółki gadają tylko o wnukach. Mam tego dość
Zostałam kochanką szefowej. Bez tego nie zrobiłabym kariery
Po trzech rozwodach miałem dość kobiet. Skupiłem się na córce

Redakcja poleca

REKLAMA