Pięć lat temu moje życie wyglądało zupełnie inaczej. Byłem – jak to się mówi – młodym wilkiem. No, takim młodym to może już nie, bo jestem po trzydziestce, ale zaczynałem karierę jako ambitny i zdeterminowany.
Po trupach do celu! Wiem, to niezbyt dobrze o mnie świadczy, ale nie miałem wyjścia. Trafiłem od razu po studiach do korporacji i zdawałem sobie sprawę, że jeżeli mam się tam utrzymać i naprawdę zacząć zarabiać, to nie mogę kierować się sumieniem ani dobrym sercem. „Jeśli wszedłeś między wrony, musisz krakać tak jak one…”.Myślę, że każdy, kto kiedykolwiek pracował w korporacji, wie, o czym mówię.
Było mi naprawdę ciężko. Po pierwsze, takie postępowanie nie do końca jest mi bliskie i naturalne. A po drugie, ja naprawdę musiałem harować, żeby do czegoś dojść. Ale wiedziałem, czego chcę, i byłem gotowy na wszystkie poświęcenia, żeby to zdobyć.
Praca po godzinach, brak snu, byle jakie jedzenie – najczęściej w knajpach i nieregularne – no i stres. Raz, z powodu pracy; dwa, zdążyłem się ożenić i rozwieść. Moja była to pomyłka. Ładna, zgrabna, zawsze dobrze ubrana i z wielkimi pretensjami do świata. Ona chciała brać, ja miałem dawać.
I nawet bym się z tym pogodził, gdyby nie to, że ona brała nie tylko kasę. Miała żądania i pretensje – za mało się nią zajmuję, za mało czasu z nią spędzam. A ja pracowałem! Jak wracałem, to nawet ciepłej kolacji nie było, bo moja pani nie miała czasu ugotować. Musiała przecież iść na fitness, do fryzjera, do kosmetyczki. Nie wytrzymałem.
Rozwód był koszmarny – szarpała się ze mną o wszystko, chciała mnie zrujnować. Żądała alimentów. Na szczęście przytomnie wziąłem najlepszego adwokata w mieście. Drogi był, ale się od niej uwolniłem.
No a potem rzuciłem się w wir pracy, żeby to wszystko odrobić. Zacząłem też pić. Kiedy przychodził weekend, trzeba było odreagować. Najlepiej przy flaszce… Nie uważałem, że robię coś złego – każdy mój kumpel tak funkcjonował.
Praca, alkohol i kochanka…
Pamiętam, jak poznałem Kaśkę. Ładna, ale żadna z niej miss. Tyle że ciepła, serdeczna i pracowita. Taka normalna. Zostaliśmy kochankami, ale ja czasem miałem wyrzuty sumienia. Kasia chciała stabilizacji. Inaczej niż pozostałe moje panienki.
– Frajer jesteś! – wyśmiał mnie kiedyś kumpel, gdy po kilku głębszych wyznałem mu, co czułem wobec Kasi. – Masz ładną, młodą dupę, a ty się zastanawiasz?
– Głupio mi trochę, że ją wykorzystuję – wzruszyłem ramionami.
– Ty jakiś durny jesteś – skrzywił się.
– Nagle cię sumienie gryzie? Codziennie kogoś wykorzystujesz. Klientów, pracowników… Lepiej bierz, co dają. A poza tym myślisz, że ona ciebie nie? Kto płaci za jej fatałaszki, perfumy, wakacje?
– No ja – przyznałem. – Jej nie byłoby stać.
– No widzisz? – kumpel sięgnął po whisky i napełnił szklaneczki. – To jest układ. Ty ją utrzymujesz, ona cię zadowala. Całe nasze życie to układ. Tak to wygląda.
Uspokoił mnie. W ogóle z czasem coraz mniej się przejmowałem tym, że kogoś mogę zranić czy skrzywdzić. Moja robota tak naprawdę polegała na sprzedaży towarów. Ja komuś wciskam produkt, ktoś go kupuje, ja mam prowizję i premię. I tyle. I uważałem, że kumpel miał rację – trzeba brać z życia, ile wlezie.
Jesteś chory? No to żegnaj. Nam już się nie przydasz
Niestety, szybko przyszło mi za taką postawę zapłacić. Szybciej, niż myślałem. Pewnego dnia źle się poczułem. Już od dłuższego czasu bolał mnie brzuch, ale nie przejmowałem się tym. Byle jakie żarcie, alkohol – to musiało kiedyś dać mi się we znaki.
Obiecywałem sobie, że na urlopie wezmę się za siebie. Że przestanę jeść, gdzie popadnie. Na obietnicach się skończyło. Kiedy jednak w toalecie odkryłem, że krwawię, wybrałem się do lekarza. Diagnoza była porażająca i dla mnie kompletnie niezrozumiała. Rak. Nie chciałem uwierzyć. Jak to rak? Ja mam raka? Przecież jestem młody! I wysportowany – chodzę na siłownię…
– Siłownia to nie jest panaceum na choroby – stwierdził lekarz. – A zresztą nie wiadomo, skąd się bierze rak. Może to genetyczne, może nabyte? Na pewno wiele zależy od trybu życia. Od tego, co jemy, ile czasu spędzamy, siedząc, ile na świeżym powietrzu. Alkohol na pewno też ma znaczenie. No i stres. Ma pan stresujące życie?
– A kto nie ma – pokręciłem głową. – Ale rak?! I co dalej ze mną?
No właśnie – co dalej. Pamiętam, że na początku denerwowałem się chorobą. Potem pracą – bo najpierw brałem chemię, po której nie nadawałem się do niczego. Po kilku dniach od kroplówki wracałem do roboty i byłem zbyt zmęczony, żeby cokolwiek robić. Spadały wyniki, zmniejszały się prowizje, zniknęła premia. Kiedy okazało się, że muszę mieć operację, szef wezwał mnie do siebie.
– Panie Michale, bardzo panu współczuję – powiedział. – Rozumiem, że leczenie potrwa, prawda? Jakie są rokowania?
– Nie wiem – odparłem, nieco zbulwersowany jego bezpośredniością. – Po operacji będę miał badania i wtedy czegoś się dowiem. Mam nadzieję, że będzie okej.
– Rozumiem, współczuję – powiedział. – Ale chyba pan zrozumie, że w takiej sytuacji muszę znaleźć zastępstwo na pana miejsce. Oczywiście, nie zwalniam pana, w takiej sytuacji nie mógłbym – uśmiechnął się dobrotliwie, a mnie aż zatchnęło. – Ale siłą rzeczy nie może pan już pełnić funkcji kierownika.
Byłem wściekły i chociaż musiałem przyznać mu rację – sam bym tak postąpił na jego miejscu – to miałem do niego pretensje. No cóż. Co innego samemu degradować, a co innego odczuć to na własnej skórze! W domu powiedziałem o tym Kasi.
– Ważne, że masz ubezpieczenie i nie tracisz pracy – pocieszała mnie. – Damy radę. Ja przecież też coś tam zarabiam, pomogę ci.
– O czym ty mówisz, dziewczyno?! – patrzyłem na nią zdumiony.
– Czy ty nie rozumiesz, że to koniec mojej kariery? Koniec!
– Przestań, Michał. Kariera to nie wszystko – powiedziała.
Pomyślałem, że jednak przeceniłem jej inteligencję. Kariera to nie wszystko? Przecież to całe moje życie! Nic innego się nie liczyło, tylko to. Nic innego nie miałem. Potem była operacja, naświetlania, znowu chemia… Badania wykazały, że nie jest dobrze. Wiedziałem, że mogę spodziewać się przerzutów.
Byłem zdruzgotany
– To już koniec – stwierdziłem.
– Nie mów tak – prosiła Kaśka. – Zawsze jest nadzieja.
Prawdę mówiąc, byłem zaskoczony tym, że jeszcze jest ze mną. Bo od czasu mojej choroby wszyscy się ode mnie odwrócili. Kumple pracowali i nie mieli czasu na spotkania z chorym. Dziewczyny – bo Kaśka nie była jedyna kobietą w moim życiu – znalazły sobie nowych kochanków. Takich, których nadal stać było na ich perfumy i ciuchy.
Kaśka nic nie chciała. Wręcz przeciwnie – dbała o mnie, pilnowała mojej rakowej diety, sprawdzała, czy biorę lekarstwa.
– Lekarz kazał mi zmienić tryb życia – powiedziałem po kolejnej, ostatniej chemii.
– Powiedział, że więcej dawek mi nie da, ale raczysko nie zginęło. Kazał się nie stresować, nie przemęczać, oddychać świeżym powietrzem. To co, mam na wieś wyjechać?!
– A dlaczego nie? – Kaśka spojrzała na mnie uważnie. – Ja jestem przecież po weterynarii. Słuchaj, wyprowadźmy się!
Na początku myślałem, że zwariowała. Ja i wieś? I co miałbym tam niby robić?
– To co tu – wzruszała ramionami, kiedy ją o to pytałem. – Nic. Tyle że będziesz żył spokojnie i bez stresów.
Coraz bardziej zapalała się do tego pomysłu, a ja… A mnie było właściwie wszystko jedno. Faktycznie, to obojętne, gdzie będę – tu czy na wsi. I wszystko jedno, gdzie pożyję przez te kilka tygodni czy miesięcy, jakie mi jeszcze zostały… Kaśka sama załatwiła przenosiny. Sprzedaliśmy moje mieszkanie, potem ona sprzedała swoje, wziąłem pieniądze z ubezpieczenia – i kupiliśmy domek. Kasy zostało dużo.
– Będzie na twoje leczenie – stwierdziła. – W razie czego mamy lokaty.
Dla niej chcę żyć
Wtedy po raz pierwszy dotarło do mnie, że ona to robi dla mnie. A przecież niczego jej nie obiecywałem. Nie mieliśmy ślubu, a ona dla mnie sprzedała swoje mieszkanie… Tyle że domek kupiliśmy na spółkę, ale w razie mojej śmierci – druga połowa nie była jej!
– Zapiszę ci wszystko – powiedziałem, tknięty wyrzutami sumienia.
– Nie mów tak – zaprotestowała. – Będziesz jeszcze długo żył.
Zaraziła mnie swoim optymizmem. No i nie ukrywam, że poddałem się i grzecznie łykałem wszystko, co mi dawała. Wyszukiwała jakieś zioła, poiła sokiem z buraka, karmiła jakimiś kiełkami i wynalazkami. Było mi wszystko jedno – właściwie robiłem to dla świętego spokoju. No i żeby zrobić jej przyjemność…
Tak w ogóle coraz więcej rzeczy robiłem dla Kasi. Posadziłem jej ulubione róże pod oknem, pomalowałem ławkę przed domkiem na niebiesko, bo to jej ulubiony kolor. Nawet pomału, żeby się nie męczyć, grzebałem w ogródku. Minęło pół roku, rok, dwa lata. Cały czas jeździłem na badania.
– Nie jest gorzej – lekarz był zadowolony. – Wygląda na to, że choroba się zatrzymała.
Minęło już pięć lat. Każdy dzień uważam za dar od losu. Najpiękniejszy był ten, kiedy brałem ślub. Bo oświadczyłem się Kasi. Nie dlatego, że tak wypadało, tylko dlatego, że ją bardzo pokochałem.
No i teraz walczę, żeby nasza miłość mogła trwać jak najdłużej.
Nie myślimy o przyszłości, bo być może będzie krótka. Cieszymy się tym, co mamy. I tym, że lekarze mówią, że nastąpiła remisja… To jeszcze za wcześnie, żeby odetchnąć z ulgą, ale jest nadzieja! Piję więc te ziółka i sok z buraków bez marudzenia, bo wiem, że teraz mam dla kogo żyć.
Aha! Przez te pięć lat nikt z dawnych znajomych do mnie nie zadzwonił, choć nie zmieniłem numeru telefonu. Widocznie dla tych, którzy mówili, że są moimi kumplami – tych, którzy kiedyś decydowali o moim życiu – tak naprawdę się nie liczyłem. Nie martwi mnie to. Ja już wiem, na kim mogę polegać.
Czytaj także:
„Siostra wciskała nos w moje małżeństwo i oskarżała męża o zdrady. Miałam dość jej ciągłych ataków i wybuchłam”
„Matka się mnie wstydziła, bo byłem kierownikiem w dużej firmie, a teraz jestem kierowcą. Według niej to mało prestiżowe”
„Jest mi żal teściowej. Robi co tylko może, żeby mieć dobry kontakt z wnuczką, ale ta smarkula ma gdzieś jej starania”