Przez całe dorosłe życie, zajęta aktualnymi bolączkami najbliższych, odkładałam swoje potrzeby na później. Myślałam, że tak działa świat: zadanie kobiety to opiekowanie się rodziną. Najpierw są niekończące się zmagania z wychowywaniem i dorastaniem dzieci. Potem – kiedy pociechy stają się wreszcie samodzielne – zaczynają się problemy ze starzejącymi się i niedomagającymi rodzicami. A czasami dochodzi jeszcze walka z „drugą młodością” męża. Mój, wziąwszy sobie do serca słowa wieszcza, że „trzeba po życie sięgać nowe”, sięgnął po młodą i atrakcyjną sekretarkę. Decyzja okazała się brzemienna w skutki. Dosłownie.
Przechodząc ów szlak pod górkę, nie miałam czasu na pielęgnowanie swoich pasji. Właściwie nawet nie zdołałam odkryć, czy w ogóle takowe mam. Zajęta pracą zawodową, domową, a nierzadko także dorobkową, nawet wolnych chwil nie umiałam wykorzystać dla siebie. Na ogół przysypiałam przy jakimś mało ambitnym serialu.
Co gorsza, nawet się nie zorientowałam, kiedy umknęły moje młode i dojrzałe lata. Uświadomiłam sobie, że „coś nie tak” dopiero wtedy, gdy młodzież zaczęła mi ustępować miejsca w tramwaju, a panie w urzędzie mówiły do mnie głośniej i dobitniej niż do innych petentów.
To odkrycie mną wstrząsnęło
Niby wiedziałam, że młoda już nie jestem, ale żeby zaraz… stara? Mentalnie zatrzymałam się gdzieś koło czterdziestki, no, może czterdziestki piątki. Poleciałam do lustra sprawdzić, czy rzeczywiście jest ze mną tak źle. Starałam się spojrzeć na siebie oczyma innych i rzeczywiście: dobrze nie było. Nie tylko mentalnie stanęłam w miejscu. Od lat ta sama fryzura, ten sam makijaż, taki sam krój ciuchów. Tyle że teraz zupełnie do mnie nie pasowały.
– A kysz, paskudo! – powiedziałam, ale baba w lustrze zniknąć nie chciała.
Zareagowałam prawidłowo i się rozpłakałam. Szlochałam, pociągając nosem, a odbicie sadystycznie ukazywało coraz gorszą prawdę. Jak zwykle w momentach paniki sięgnęłam po telefon, żeby zadzwonić do przyjaciółki.
– Natka, przyjedź! – poprosiłam.
– Stało się coś? – zaniepokoiła się.
– Tak – chlipnęłam.
– Jagoda, ty… płaczesz? Już jadę!
Znałam Natkę na tyle długo, by wiedzieć, iż pojawi się najpóźniej za pół godziny, z ciastem, winem, chusteczkami jednorazowymi, czyli zestawem przyjacielskiej pierwszej pomocy. Od razu poczułam się lepiej, więc przestałam kontemplować zniszczenia, jakie poczynił czas w moim wyglądzie, i poszłam włączyć ekspres. Kiedy zasiadłyśmy z Natką przy ciastkach i kawie, wyłuszczyłam jej, w czym rzecz. Wysłuchała spokojnie.
– Dawno chciałam namówić cię na zmianę wizerunku – przyznała, kiedy przerwałam dla zaczerpnięcia oddechu – ale czekałam, aż sama do tego dojrzejesz. Uważam, że powinnaś przede wszystkim zadbać o siebie, wtedy reszta też się ułoży. Przestaną cię postrzegać jako nieatrakcyjną, starzejącą się kobietę, kiedy nie będziesz tak wyglądać, tak się czuć ani tak się zachowywać.
– Ale co ja mam zrobić? Nie stać mnie na spa i operacje plastyczne…
– To nie będzie konieczne – zapewniła. – Zaufaj mi.
Mimo że nie do końca wierzyłam w jakąś spektakularną przemianę, poddałam się jej sugestiom. Byłam zdumiona, ile może zmienić skrócenie spódnicy, dodanie kolorowej apaszki czy podcięcie włosów. Zachwyciła mnie odmładzająca moc czerwonej szminki, której do tej pory unikałam jak ognia. A to był dopiero początek.
Dzięki nowemu wizerunkowi nabrałam nowej pewności siebie i chętniej wychodziłam z domu. Podczas jednej z wizyt Natalia poszła za ciosem i namówiła mnie, abym spróbowała dołączyć do grupy jej znajomych tworzących amatorski zespół teatralny. Z początku byłam sceptyczna.
Zgoda, jeden raz mogę tam iść
– I co niby miałabym robić? Jestem raczej nieśmiała, nie mam szczególnych uzdolnień, nie potrafię ani recytować, ani śpiewać…
– Tego nie wiesz, bo nie próbowałaś! – Natka się roześmiała, lecz widząc moją niepewną minę, dodała uspokajająco: – Nie musisz występować na scenie, jeśli nie chcesz. Możesz zająć się wyszukiwaniem tekstów, scenografią, kostiumami. Po prostu przyjdź raz i drugi na nasze spotkania, zobaczysz, czy ci się podoba, czy nie.
Zaciekawiła mnie. Już wcześniej słyszałam od niej, że świetnie się bawią, „aktorząc”, a przy okazji wnoszą trochę radości na oddziały szpitalne czy do domów opieki, bo głównie tam się prezentowali. Co mi szkodzi spróbować – zastanawiałam się po wyjściu Natalii. – Przecież nikt mnie do niczego nie zmusi, jeśli uznam, że jednak mi się nie podoba.
Tamtego dnia na drżących kolanach przekraczałam próg sali domu kultury, w której Natalia ze swoim zespołem odbywali próby. Atmosfera była swobodna; widać trupa dobrze się czuła w swoim towarzystwie.
– A to jest właśnie Jagoda, o której wam opowiadałam – przedstawiła mnie Natka.
Natychmiast otoczył mnie zespół życzliwych osób, które mówiły swoje imiona i podawały mi dłonie, zapewniały, że cieszą się, iż do nich dołączę. Poczułam się nieco przytłoczona, ale nie na długo. Amatorzy teatru szybko wrócili do próby. Przyglądałam się z zainteresowaniem. Ćwiczyli fragmenty z Fredry, ale starali się je przekazać mniej klasycznie. Nieźle im szło. Mimo woli zaczęłam myśleć o oprawie graficznej przedstawienia. A gdyby tak przenieść akcję „Dam i huzarów” do współczesnego sanatorium? Wyposażyć aktorów w aktualne gadżety…
Znowu byłam potrzebna, i to nie tylko do gotowania
Pogrążona w rozmyślaniach nie zauważyłam, kiedy próba dobiegła końca. Znowu otoczyli mnie ludzie, i teraz pytali, jak mi się podobało. Zazdrościłam im. Na oko byli moimi rówieśnikami, ale z nieznaną mi radością i energią spierali się o poszczególne sceny. Żartobliwie wytykali sobie błędy i udzielali porad, jak można je skorygować. Ani się nie spostrzegłam, jak zaczęłam się dzielić swoimi uwagami. Dopiero kiedy wokół zapadła cisza, dotarło do mnie, że naprawdę słuchają tego, co mam do powiedzenia.
Ktoś spontanicznie zaproponował, żebyśmy przenieśli się do niego na kawę, aby omówić zaproponowaną przeze mnie zmianę aranżacji. Popołudnie przeszło w wieczór, a my ciągle dyskutowaliśmy nad rekwizytami.
– I? – zapytała Natalia, kiedy odwoziła mnie do domu.
– Fantastycznie! – przyznałam szczerze. – Cudowna odskocznia. Poza tym nie wiedziałam, że masz aż takie komediowe zacięcie. Orgonowa w twoim wydaniu to majstersztyk – chwaliłam.
– Przyjdziesz na następne spotkanie?
– Jasne! Chyba odmłodniałam o kilka lat.
Od tego czasu regularnie udzielałam się w grupie teatralnej. Czasem byłam inspicjentką, czasem dekoratorem, czasem tylko garderobianą, a czasem wszystkim naraz. Podobało mi się to, czułam się potrzebna i doceniana. Widziałam też żywe emocje na twarzach ludzi, którzy oglądali nasze spektakle. Może nie była to najbardziej wyrobiona publiczność, ale za to jaka wdzięczna. Spontanicznie reagująca, przejmująca się, przeżywająca treść sztuki. Pewnie dla wielu z naszych widzów był to pierwszy w życiu kontakt z teatrem na żywo.
Przez długi czas nie brałam aktywnego udziału w spektaklach. W zupełności zadowalała mnie rola zakulisowa. Jednak los postanowił inaczej. W trakcie przygotowywania sztuki opartej na baśni Andersena, nieoczekiwanie okazało się, że jedna z aktorek musi poddać się operacji, po której czeka ją długa rehabilitacja.
– Co my teraz zrobimy? – zamartwiała się Natalia. – Już się umówiliśmy na występy w dwóch przedszkolach i na szpitalnym oddziale dziecięcym. Nie możemy zawieść…
– No to niech Jagoda zagra królową – rzucił ktoś. – Zna cały tekst, zawsze jest na próbach…
– Zgodziłabyś się? – w oczach mojej przyjaciółki błysnęła nadzieja. – Proszę cię, tylko ty jesteś w stanie tak z marszu zastąpić Iwonę.
– Nie wiem… – wahałam się – nigdy nie myślałam, żeby występować.
– Zobaczysz, pójdzie ci fantastycznie – przekonywała Natka; nie wiem, czy z chęci uratowania przedstawienia, czy z autentycznej wiary w moje umiejętności. – Nie odmawiaj, proszę, Jagódko.
Początkowo wcale mi nie szło. Zjadała mnie trema, cały czas myślałam, jak głupio wyglądam jako podstarzała Królowa Śniegu. Nie potrafiłam się otworzyć i nadmiernie kontrolowałam każdy swój ruch oraz intonację głosu. Co innego podziwiać u innych swobodę ekspresji, co innego samej się na nią zdobyć. Ja byłam drętwa jak kołek. Po próbie podeszła do mnie Dorota wcielająca się w rolę Gerdy.
– Jagoda, ja cię rozumiem. Sama tak mam czasami, gdy pomyślę, że gram nastoletnią panienkę. Ale wiesz, na scenie zapominam, ile mam lat i kim jestem, po prostu przeistaczam się w Gerdę. Przypominam sobie, jak w dzieciństwie wcielałam się w różne postacie z życia czy z bajek, ile emocji wyzwalało we mnie wyobrażanie sobie, że jestem kimś innym. Na scenie przenoszę się w tamte czasy i trema mija. Spróbuj tak.
Już nie boję się śmieszności
Pomogła mi ta rozmowa. W domu długo myślałam o tym, co przeszkadza mi dobrze zagrać swoją rolę. Doszłam do wniosku, że głównie wstyd. Bałam się, że ktoś uzna mnie za niepoważną czy wręcz śmieszną. Dojście do sedna problemu pozwoliło mi spojrzeć na niego inaczej. Bo może i jestem starzejącą się kobietą, ale przecież to nie powód, żebym nie mogła cieszyć się jak dziecko.
Co mnie obchodzi, jak to odbierze ktoś stojący z boku? Przecież nie robię nic złego.
Po tych przemyśleniach granie Królowej Śniegu poszło mi znacznie lepiej. Przestałam obawiać się śmieszności, żywiołowo wcielałam się w rolę złej, nieczułej władczyni. Rzucałam lodowate spojrzenia na kulącą się przede mną Gerdę i mamiłam Kaja. Wykonywałam władcze gesty i robiłam wyniosłe miny.
Wreszcie nadszedł dzień premiery. Przez prowizoryczną kurtynę spojrzałam na siedzące na krzesełkach dzieciaki. Miny miały przejęte, oczy błyszczały im ciekawością. Ubrana w powłóczyste, białe szaty, obszyte tandetnym pasmanteryjnym puszkiem, z brokatową koroną na głowie, wyszłam na prowizoryczną scenę i zaczęłam swój monolog, bawiąc się trzymanym w ręce zwierciadłem.
Czułam skupioną na sobie uwagę dzieciarni i starałam się wypaść jak najlepiej. W zasadzie niewiele pamiętam ze swego debiutu, poza oczywiście burzą oklasków, która oszołomiła mnie na koniec przedstawienia. I jeszcze czymś, a raczej kimś – małą, szczerbatą dziewczynką, która podbiegła do mnie i powiedziała:
– Jak będę duża, też będę taką piękną królową jak pani!
To był chyba największy komplement, jaki usłyszałam, choć nasza grupa też szczerze mi gratulowała i nie szczędziła pochwał. Od tego czasu wcieliłam się już w wiele ról. Wszystkie sprawiają mi mnóstwo radości, a praca nad nimi inspiruje mnie i rozwija. Każdą z granych postaci staram się zrozumieć, wczuć się w jej położenie, poczuć emocje i motywacje. Jestem pewna, że to wzbogaca mnie jako osobę.
Jestem zakochana, i to z wzajemnością
Dzięki graniu w teatrze czuję się teraz jakoś bezwiekowo. Mogę być każdym: młódką, staruchą, kobietą w sile wieku. Nie myślę w kółko o latach, które mam za sobą. Wolę wypatrywać jutra i tego, co jeszcze przede mną. Przepełnia mnie energia i mam niesłychany apetyt na życie, na kolejne role, na wyjazdy do maleńkich miejscowości, w których czekają spragnieni kontaktu ze sztuką widzowie. Uwielbiam też spotkania z naszym malutkim zespołem, z którym bardzo się zżyłam. Dzielimy się sprawami nie tylko związanymi z teatrem, ale też zwykłymi, codziennymi radościami i troskami. Jesteśmy grupą przyjaciół ogarniętych wspólną pasją.
Niedawno spotkałam dawno niewidzianą znajomą.
– O rany, Jagoda, ależ ty świetnie wyglądasz – stwierdziła ze skwaszonym uśmiechem. – Zakochałaś się? W twoim wieku?
– A żebyś wiedziała! – odparłam przekornie, ale nic nie powiedziałam.
To przecież prawda. Jestem zakochana, i to z wzajemnością. Moją miłością jest teatr amatorski. To mój lek na bolączki dnia codziennego, dolegliwości i lęki związane z upływem czasu. Lek bardzo skuteczny.
Czytaj także:
„Boję się, że mąż odejdzie do kochanki. To on mnie utrzymuje, więc zostałabym bez środków do życia”
„Miałam wakacyjny romans pod nosem męża. Kochanek mnie oszukał, ale dzięki temu zdecydowałam się na dziecko”
„Spotkałam męża znajomej z kochanką. Okazało się, że ona przymykała oko na jego zdrady, a ja zepsułam im życie”