Moja mama zawsze lubiła rządzić. Wszystko musiało być tak, jak ona chciała. Kiedy więc wyprowadziłam się z domu i wyjechałam z mężem na drugi koniec Polski, odetchnęłam z ulgą. Nie dlatego, że chciałam uciec od mamy jak najdalej. Mimo jej trudnego charakteru kocham ją i szanuję. Po prostu cieszyłam się, że wreszcie przestanie mi mówić, co mam robić.
I rzeczywiście od tamtej pory nie wtrącała się już w moje życie, nie próbowała organizować mi czasu. Z jednym małym wyjątkiem: Świąt. Gdy tylko zbliżało się Boże Narodzenie albo Wielkanoc mama dzwoniła i swoim stanowczym tonem informowała, o której mamy stawić się u niej. Nie pytała, czy nie mamy z Piotrem innych planów. Dla niej było oczywiste, że święta spędzimy u niej. I spędzaliśmy.
Dwa razy do roku grzecznie wsiadaliśmy w samochód i jechaliśmy do mojego rodzinnego domu. Najpierw we dwoje, potem z dziećmi. Szczerze mówiąc, lubiłam nawet te wyjazdy. Co prawda podróż była męcząca, ale nagroda wspaniała. Mama uważała, że w święta nie może niczego zabraknąć. Przygotowywała mnóstwo pysznego jedzenia. Gościliśmy się więc jak królowie. Zresztą nie tylko my. Przy stole zasiadali także moi młodsi bracia: Adam i Paweł z rodzinami. Było więc naprawdę wesoło.
Chcę cię widzieć u siebie i koniec kropka
Sześć lat temu mama miała zawał. Nie wróciła już do dawnej formy. Gdy do niej dzwoniłam, narzekała, że szybko się męczy, że brakuje jej sił. W tym roku zaproponowałam więc, że Wielkanoc urządzę u siebie.
– Mowy nie ma. Święta zawsze były u mnie i tak ma być – usłyszałam przez telefon.
– Ale jak to? Przecież nie dasz rady sama wszystkiego przygotować…
– Rzeczywiście, nie dam. Dlatego ty weźmiesz kilka dni wolnego i mi we wszystkim pomożesz.
– Słucham? To raczej niemożliwe. Pod koniec roku mamy w firmie istne urwanie głowy… – zaczęłam tłumaczyć, ale mama szybko mi przerwała:
– Moja droga, tradycja i podtrzymywanie więzi rodzinnych są najważniejsze. Dlatego co najmniej trzy dni przed świętami chcę cię widzieć u siebie i koniec kropka – zarządziła.
Podporządkowałam się mamie. Poszłam do szefowej i wybłagałam urlop. Od tamtego czasu robię tak co roku. Biorę wolne i jadę do rodzinnego domu przygotowywać święta. Sprzątam, gotuję… Właściwie sama, bo pomoc mamy ogranicza się jedynie do dyrygowania i pouczania. „Nie tak”, „To trzeba inaczej”, „Co ty wyprawiasz?!”, „Pośpiesz się” – słyszę od rana do wieczora.
Choć w środku aż mnie skręca z wściekłości, bo odzwyczaiłam się od słuchania rozkazów, robię wszystko, co mama każe. Nie chcę sprawić jej zawodu. Haruję więc jak wół, a gdy nadchodzą święta, jestem już tak zmęczona, że marzę tylko o tym, żeby się położyć. Za każdym razem obiecuję sobie, że to ostatni raz, że więcej nie dam się wrobić w przygotowania, ale oczywiście nie dotrzymuję słowa.
W ubiegłym roku czara goryczy się przelała. Gdy bratowe nie pomogły mi nawet wynieść do kuchni brudnych naczyń po Wigilii, coś we mnie pękło. Wzięłam mamę na stronę.
– W Wielkanoc nie pomogę ci zorganizować świąt. Zamierzamy z Piotrem wyjechać w góry. Dzieciaki też zabieramy – oznajmiłam mamie.
– Zwariowałaś? Nawet nie żartuj w ten sposób. Wielkanoc spędza się z rodziną – oburzyła się.
– Masz rację. Ale pod warunkiem że ta rodzina angażuje się w przygotowania, a nie wykorzystuje tylko jedną osobę. Czuję się jak służąca.
– Przez tyle lat ja sama robiłam wszystko na święta i jakoś nie narzekałam.
– Bo widać sprawiało ci to przyjemność. A mnie nie sprawia. Mam już dość tej harówki! Chcę odpocząć i dostać wszystko pod nos. Oczywiście jeżeli chcesz, możesz pojechać z nami…
– Mowy nie ma! Dopóki ja żyję, święta będziemy obchodzić tutaj. I koniec – tupnęła nogą, a potem wróciła do stołu.
Dziś myślę, że już po godzinie zapomniała o naszej rozmowie. Była pewna, że jak zwykle wszystko będzie tak, jak ona chce. Ale ja tym razem nie zamierzam ustąpić.
Najwyższy czas, żebym pomyślała o sobie
Już w połowie lutego zaczęłam szukać w internecie jakiegoś fajnego miejsca na spędzenie świąt. I znalazłam. Niewielki, ale luksusowy pensjonat w pięknej okolicy. Ze świetną kuchnią, miłą obsługą. Zarezerwowałam apartament i oddzielny pokój dla mamy. Zaraz potem miałam do niej zadzwonić i jej o tym powiedzieć, ale coś mi przeszkodziło. A potem najzwyczajniej w świecie wyleciało mi z głowy. Przypomniałam sobie dopiero kilka dni temu. Od razu chwyciłam za słuchawkę.
– Mamo, pamiętasz, o czym rozmawiałyśmy po Wigilii? – zaczęłam ostrożnie.
– Rozmawiałyśmy o wielu rzeczach. O co ci chodzi? – mruknęła.
– O święta. Uprzedzałam, że wyjeżdżamy w góry…
– Chyba nie mówiłaś poważnie?
– Jak najpoważniej. Już nawet zarezerwowałam pokoje. Dla ciebie oczywiście też. Będziesz zachwycona.
– Nie będę, bo nie zamierzam ruszać się z domu na krok. Możesz więc odwołać rezerwację.
– W porządku, ale my jedziemy.
– Nie wygłupiaj się. Milion razy ci potarzałam, że święta spędza się z rodziną. Czekam więc na ciebie jak zwykle trzy dni przed. I skończmy już tę rozmowę, bo mi zaraz ciśnienie skoczy…
– Przykro mi, ale się nie doczekasz. Już podjęłam decyzję. Jak chcesz organizować święta u siebie, to zagoń do roboty Adama i Pawła. Albo ich żony. Ja w tym roku nawet palcem nie kiwnę. Nie mam na to siły ani ochoty – powiedziałam i się rozłączyłam.
Od tamtej pory nie mam chwili spokoju. Mama wydzwania do mnie po kilka razy dziennie. Płacze, przekonuje, narzeka. Mówi, że łamię jej serce, że przeze mnie spać po nocach nie może. Tak naciska, że czuję się coraz bardziej winna. Zaczynam nawet zastanawiać się, czy nie odwołać rezerwacji i nie postąpić tak, jak ona chce. Ale na samą myśl, że znowu mam sprzątać, gotować, a potem skakać wokół wszystkich gości, robi mi się niedobrze. Co mam robić? Kocham mamę i nie chcę sprawiać jej przykrości. Ale muszę też pomyśleć o sobie…
Czytaj także:
„Harowałam jak wół, a ludzie i tak kipieli z zawiści. Przyjaciółki podłożyły mi świnię, by pogrzebać moje marzenia”
„Arek stracił pracę i zamienił się w śmierdzącego lenia. Musiałam harować jak wół, żeby wystarczyło na kredyt i jedzenie”
„Dla moich dzieci jestem jedynie darmową niańką i bankomatem. Na zmianę tylko haruję jak wół i zajmuję się wnukami”