„W jednej chwili mój świat runął. Choroba odbierała mi szczęście, a mąż odszedł do piękniejszej. Mogłam liczyć tylko na cud”

Chora kobieta fot. Adobe Stock, DimaBerlin
„To był dla mnie bardzo trudny czas. Ciężkie leczenie, utrata pracy, milczenie dotychczasowych znajomych, a w końcu – odejście męża. Tuż przed operacją zostałam sama, jak palec. Świat, w którym żyłam, okazał się mydlaną bańką. Co ze mnie zostało? Przerażona i wycieńczona kupka nieszczęścia. Nic więcej”.
/ 26.10.2022 07:15
Chora kobieta fot. Adobe Stock, DimaBerlin

Byłam w czwartej klasie podstawówki, kiedy rodzice kupili większe mieszkanie w innej dzielnicy miasta. To nie była nasza pierwsza przeprowadzka – mama i tata lubili być w ciągłym ruchu, dzięki czemu przez całe dzieciństwo, co dwa lub trzy lata, musiałam zmieniać szkoły. Kiedy więc znów trafiłam do nowej klasy, wiedziałam już, że jeśli chcę, aby mnie tutaj szanowano, muszę od razu narzucić wszystkim własne reguły gry.

– Nie chcemy cię tutaj, grubasie! – usłyszałam jak na przerwie krzyknął do Krysi z pierwszej ławki Przemek, klasowy przywódca.

Jego ofiara wyglądała, jakby chciała zapaść się pod ziemię. Nie mogła uciec, otaczał ją krąg chłopaków i dziewczyn. Trudno o lepszą okazję dla kogoś, kto chce zdobyć szacunek.

– Ona jest ze mną! – powiedziałam, przeciskając się do środka. – Coś ci nie pasuje? – dodałam, chwytając Przemka silnym, wyćwiczonym chwytem za szkolną bluzę.

Sama nie wiem, dlaczego ta scena utkwiła mi w pamięci. Wiele razy przecież wdawałam się w konflikty, a nawet bójki z rówieśnikami. Nigdy nie brakowało mi pewności siebie i przebojowości. Poza tym zawsze miałam silny instynkt przywódczy. Wybuchowa mieszanka, prawda?

Koleżanki zwykle szybko mi się podporządkowywały, zaczynały mnie naśladować, trzymały ze mną. W szkole, na podwórku, a także wiele lat później, w pracy, otaczał mnie wianuszek potakiwaczek i wielbicielek. To był mój dar.

Krysia była moim przeciwieństwem

Nieśmiałą, okrąglutką dziewczynką, która ciągle musiała udowadniać otoczeniu, że jest coś warta. Jak to się stało, że zostałyśmy przyjaciółkami? Od czasu jak ją wyrwałam ze szponów Przemka, Krysia została moim cieniem. W przeciwieństwie jednak do innych moich fanek, nie starała się ślepo mnie naśladować. Po prostu była obok, zawsze gotowa pomóc, przysłużyć się i… znieść z mojej strony każdą drwinę, każdą zabawę przeprowadzoną jej kosztem.

Na co dzień nie zwracałam na nią uwagi. Zdarzały się jednak sytuacje, kiedy nadzwyczaj chętnie korzystałam z jej oddania. Gdy byłam zagrożona z chemii, codziennie dawała mi korepetycje. Kiedy matematyczka się na mnie uwzięła, tylko Krysia miała odwagę, żeby się za mną wstawić. Gdy kilka lat później rozstałam się z chłopakiem, to ona przez całą noc wysłuchiwała moich żalów. Była wierna, serdeczna, szczera, zawsze gotowa wysłuchać, pocieszyć, doradzić.

A ja? Kiedy tylko kłopoty mijały, zapominałam o niej. Nie zaprosiłam jej na pierwszy wyjazd pod namiot z paczką przyjaciół, nie była na mojej osiemnastce, a kiedy skończyłam studia i dostałam świetną pracę w reklamie, zupełnie już przestałam mieć dla niej czas. Otaczałam się ludźmi sukcesu.

A Krysia? Pracowała w biurze, do pracy jeździła tramwajem, samotnie wychowywała dziecko. Jakoś do mnie nie pasowała. Na swoje wesele i ślub też jej nie zaprosiłam. „Źle by się czuła w towarzystwie moich znajomych” – usprawiedliwiłam się w myślach. Bo o czym właściwie ta moja poczciwa, prostolinijna Krysia miałaby rozmawiać z szefem agencji public relations albo reżyserem filmów reklamowych?

Na ich biurkach przynajmniej raz w tygodniu lądowały zaproszenia na premiery kinowe, wystawy sztuki współczesnej, zamknięte imprezy w najmodniejszych klubach czy pokazy mody. Spotykali się z tak zwaną śmietanką towarzystwa. Gdyby ktoś taki, jak Kryśka zaczął opowiadać im o przekładaniu papierków w biurze lub staraniach o zasiłek na dziecko, padliby chyba z wrażenia trupem!

Potem pewnie pojawiłyby się plotki, że ja – taka niby nowoczesna i przebojowa – mam przyjaciółki, dla których nazwa mercedes kojarzy się co najwyżej z wenezuelskim serialem telewizyjnym. Cóż… Co tu kryć. Zwyczajnie się Krysi wstydziłam. „Ona to zrozumie” – pomyślałam i wróciłam do rozważań nad kolorem bukiecików, którymi miały być przystrojone kościelne ławki, i krojem sukien moich druhen.

Tym razem jednak… Krysia nie zrozumiała

– Wiem, że lubisz otaczać się luksusem, więc na prezent ślubny dla ciebie poświęciłam wszystkie swoje oszczędności – oznajmiła grobowym głosem, kiedy parę tygodni później zadzwoniłam do niej pochwalić się miodowym miesiącem spędzonym w Kenii. – Miałam nadzieję, że wręczę ci go osobiście na weselu lub chociaż po ceremonii ślubnej – dodała łamiącym się głosem.

Po tym wyznaniu w słuchawce zapadła chwila niezręcznego milczenia, a potem… usłyszałam jej szloch. Nagle sobie uświadomiłam, że ja, która tyle razy miałam w niej wierną powierniczkę moich porażek i smutków, jeszcze nigdy nie słyszałam jej płaczu. Przez tyle lat nawet tego nie zauważyłam.

– To koniec – oświadczyła, kiedy trochę doszła do siebie. – Nie mam już siły podtrzymywać dalej tej naszej przyjaźni.

Co zrobiłam po odłożeniu słuchawki? Szczerze mówiąc – nic. Wzruszyłam ramionami i zapominając o Krysi, wróciłam do barwnego życia. No właśnie… życie. Rok temu wszystko, co dotąd było dla mnie ważne, ciekawe, co sprawiało mi satysfakcję i radość, nagle się skończyło. Mój świat przestał istnieć.

Już od dłuższego czasu ja – do tej pory wulkan energii – czułam się osłabiona. Szybciej się męczyłam, co chwila łapałam infekcje. Długo to bagatelizowałam. Gdy w końcu wybrałam się do lekarza, ten od razu skierował mnie na morfologię krwi. A kiedy zobaczył wyniki, aż złapał się za głowę.

– Wypisuję pani skierowanie do onkologa – oznajmił. – Proszę nie zwlekać z tą wizytą. Obawiam się, że czas pracuje w tej chwili zdecydowanie na pani niekorzyść.

Co ze mnie zostało?

Wizyta w instytucie onkologii i seria badań, odarły mnie z resztek nadziei.

– To zaawansowana białaczka – usłyszałam przerażającą diagnozę.

Nagle, ze świata społecznych elit, przeniosłam się w szarą szpitalną rzeczywistość. Stałam się pacjentką, jedną z wielu, zdanych na łaskę losu, lekarzy i pielęgniarek. Kolejne chemioterapie znosiłam bardzo źle, czułam, że ten nowotwór mnie powoli zabija.

– Leczenie nie przynosi, niestety, zadowalających rezultatów – powiedział mi po kilku tygodniach profesor. – Jedyną nadzieją jest przeszczep szpiku kostnego.

To był dla mnie bardzo trudny czas. Ciężka terapia, utrata pracy, milczenie dotychczasowych znajomych, a w końcu – odejście męża. Tuż przed operacją przeszczepu szpiku zostałam sama. Świat, w którym żyłam, okazał się mydlaną bańką. Firma, dla której poświęcałam po dziesięć godzin pracy dziennie, wliczając w to nierzadko weekendy, pozbyła się mnie jak zbędnego balastu.

W jednej chwili przestałam być szefową działu kreatywnego w dużej agencji reklamowej, straciłam służbowy samochód, laptop, komórkę i cały swój prestiż. Co ze mnie zostało? Przerażona i wycieńczona kupka nieszczęścia. Nic więcej.

Po operacji długo leżałam w sterylnym pomieszczeniu, umierając ze strachu, czy przeszczep się przyjmie. Po miesiącu przeniesiono mnie do zwykłej sali. Nie miałam siły, by pójść samodzielnie do toalety, nie mówiąc już o wzięciu prysznica, czy spacerze po korytarzu.

– Nie może się pani poddawać – przekonywał mnie lekarz. – Nowy szpik podjął pracę, z medycznego punktu widzenia wraca pani do zdrowia. Ale żeby wyzdrowieć, trzeba tego chcieć. A w pani oczach widzę kapitulację…

Od tamtej pory Krysia była już zawsze przy mnie

I wtedy, pewnego poranka, zobaczyłam nad łóżkiem znajomą twarz. To była Krysia!

– Wybacz, że przychodzę dopiero teraz – powiedziała zatroskanym głosem. – Ale o twojej chorobie dowiedziałam się zaledwie wczoraj. I to właściwie przypadkiem. Nie miałyśmy ostatnio kontaktu, wybacz…

A potem wyciągnęła słoik z bulionem.

– Domowe jedzenie szybko postawi cię na nogi – oznajmiła lekkim tonem, zupełnie jakbym nigdy nie wyrządziła jej krzywdy. – Będę ci przynosiła je codziennie. Już ja się tobą porządnie zaopiekuję!

Wspierała, karmiła, bawiła rozmową. Podnosiła mnie na duchu. Dała mi siłę, dzięki której skończyłam leczenie. Teraz jest wiosna, z każdym dniem nabieram sił, żyję. Na razie mieszkam u Krysi, ale niedługo spróbuję od nowa poukładać swoje życie. Będzie ciężko, ale mam w sobie chęć i nowe siły, żeby się z tym zmierzyć. Zwłaszcza, że u swego boku mam przyjaciółkę, na którą zawsze mogę bezwarunkowo liczyć. Już nigdy o tym nie zapomnę.

Czytaj także:
„Po śmierci rodziców, opiekę nade mną przejęła ciotka. Ta podstępna harpia myślała tylko o tym, jak okraść mnie z majątku”
„Uciekłam od męża oprawcy, a dzisiaj sama pomagam ofiarom przemocy. Kocham tę pracę, ale nie zawsze jest ona bezpieczna...”
„Dla moich rodziców liczył się tylko prestiż i kasa. Miałem bronić w sądzie kłamców i zwyrodnialców, by być ich chodzącym portfelem”

Redakcja poleca

REKLAMA