Za godzinę na dole, tak? – Grzesiek objął mnie ramieniem, jakbyśmy mieli się zaraz rozstać. Ciągle nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę, że oto wbrew logice moje życie nareszcie nabiera kolorów. Tak przecież miało być, o tym marzyłam 25 lat temu i nigdy przez te wszystkie późniejsze, puste lata o tym nie zapomniałam.
Gdy wyszliśmy z alejki na otwartą przestrzeń przed sanatorium, odsunęłam się od Grześka. "Po co mają mieć temat do plotek" -– pomyślałam i nagle mnie to rozbawiło. Nie chciałam, by plotkowali, a przecież teraz nie miało to już znaczenia.
Przepełniona szczęściem wbiegłam po schodach do pokoju. Jednym szarpnięciem wyciągnęłam z szafy walizkę. Piętnaście minut później byłam już spakowana. Jeszcze tylko kosmetyki z łazienki i gotowe. Dwadzieścia po trzeciej. Za czterdzieści minut rozpocznę nowe życie. Tylko dlaczego, gdzieś na dnie serca, pod całym przepełniającym mnie szczęściem i euforią, czaił się niepokój? Co było nie tak? Przyzwyczaiłam się rozumieć własne uczucia, a teraz? A może przez całe życie byłam po prostu za bardzo poukładana?
Nie czas na jałowe roztrząsania – pomyślałam i przysiadłam na krześle, wpatrując się w feerię jesiennych kolorów za oknem i próbując pozbierać myśli.
To była miłość, jak z filmu
Ile to już lat minęło. Strach pomyśleć – ćwierć wieku. Poznałam Grześka w liceum. Oboje mieszkaliśmy w internacie.
"Masz oczy jak Nastassja Kinski" – powiedział na pierwszej dyskotece. Dziś uśmiecham się na wspomnienie tego niezbyt oryginalnego komplementu, wtedy...
"Masz oczy, jak Nastassja Kinski" – powtarzałam sobie w myślach przed zaśnięciem, jakby to była modlitwa.
Kilka dni później byłam zakochana po uszy. Cztery lata później nadal byłam zakochana po uszy i nadal byliśmy parą, choć czułam, że coś się dzieje niedobrego. Zresztą, nie po raz pierwszy. Grzesiek był ode mnie starszy o dwa lata. Po maturze wyjechał na studia i właściwie sama się dziwiłam, że nasz związek przetrwał. Teraz nabrałam nadziei. Bo teraz już będziemy zawsze razem – myślałam. Chciałam wyjechać za nim do Olsztyna. Na studia, a jeśli się nie dostanę, to do pracy. Do czegokolwiek, byle z nim.
Był jakiś inny, poczułam dziwny niepokój
Tamtego dnia Grzesiek przyjechał, żeby pójść ze mną na bal maturalny, ale cały czas był jakiś daleki, nieobecny. Na powitanie cmoknął mnie w policzek i nie zauważył, że ścięłam włosy. Po balu odprowadzał mnie do internatu. Prawie świtało, gdy stanęliśmy pod drzwiami.
– To do jutra. Było cudownie – szepnęłam i wspięłam się na palce, by go objąć.
Pocałował mnie w czoło, a potem delikatnie odsunął od siebie. Zimny strach podpełzł mi do gardła. Już wiedziałam.
– Jutro wyjeżdżam – powiedział, nie patrząc mi w oczy. – Przyjechałem, bo nie chciałem zrobić ci zawodu, ale...
– Nie kończ – błagałam.
– Muszę Misiu – odparł. – Za długo to już ciągnąłem. Powinienem powiedzieć ci już dawno, ale nie chciałem denerwować cię przed maturą i w ogóle.
– Masz kogoś – wyszeptałam.
– Tak. I... – zawahał się. – Żenię się w Boże Narodzenie – dokończył.
Nieartykułowany, bolesny skowyt podszedł mi do gardła i zamarł w jęku.
– Ty... – wycharczałam. – Jak mogłeś!? Od kiedy mnie oszukujesz? Od jak dawna? Rok? Dwa lata?
– Od marca. Powinienem był ci powiedzieć, wiem, ale...
– Nie kończ. I idź już. Nie chcę cię więcej widzieć – wykrztusiłam.
Chciałam biec do pokoju. Ukryć się, żeby nikt mnie nie widział, ale nie mogłam się ruszyć.
– Odejdź. Natychmiast – powtórzyłam.
A potem stałam i patrzyłam, jak odchodzi uliczką, oświetlony czerwonawym blaskiem wschodzącego słońca.
Zaczęłam studiować w Olsztynie
Tak jak planowałam, poszłam na studia do Olsztyna. Dostałam się, choć zawdzięczam to raczej szczęściu, niż wiedzy. Dwa i pół miesiąca później, 25 grudnia wyszłam za mąż. Za kolegę Grześka z roku i dzień wcześniej niż on się ożenił. Zaprosiłam go na ślub, ale nie przyszedł.
– Sama rozumiesz, przygotowania przed ślubem i w ogóle.
– Oczywiście, że rozumiem – odparłam z promiennym uśmiechem.
– Cieszę się, że tak do tego podchodzisz – odparł niepewnie. – I że ułożyłaś sobie życie. Chociaż... czy to nie za wcześnie na taką decyzję? Znacie się dwa miesiące.
– My znaliśmy się cztery lata i nie pomogło – odparłam lekko. – A przy Alku czuję się taka szczęśliwa – dodałam.
– Tak, oczywiście – odparł.
Kiedy wyszedł, wbiłam zęby w poduszkę. Wcale nie czułam się szczęśliwa. Studenckie życie zaczęłam od szalonych zabaw i zaraz na początku natknęłam się na Grześka. Niby Olsztyn to duże miasto i przecież studiowaliśmy na różnych uczelniach, on na Akademii Rolniczej, a ja w Wyższej Szkole Pedagogicznej, ale nasze ścieżki ciągle gdzieś się przecinały. Poznałam nawet jego dziewczynę. I z zimną satysfakcją obserwowałam, jak przy każdym spotkaniu Grzesiek tracił tę swoją słynną pewność siebie.
Obserwował mnie z niepokojem, a ja nawet chciałam mu wyciąć jakiś numer, ale uznałam, że niepewność, oczekiwanie na nie wiadomo co, jest lepszą zemstą. Dlatego dałam się poderwać pierwszemu "odpowiedniemu" chłopakowi, który się nawinął. Złożyło się lepiej niż mogłam przypuszczać, bo Alek mieszkał z nim w jednym pokoju w akademiku. I taki był zakochany, że już na trzeciej randce zaczął mówić o ślubie. Dlaczego nie – pomyślałam. – Wyjdę za mąż wcześniej, niż Grzesiek się ożeni... I wyszłam. W drugim tygodniu ciąży, jak się później okazało.
Zostałam mamą, starałam się nie myśleć o Grześku
Zaliczyłam pierwszy rok, urodziłam bliźniaki, potem wzięłam urlop dziekański, a potem Grzesiek skończył studia i zniknął mi z oczu. Odetchnęłam. Z Alkiem układało nam się całkiem dobrze. Kochał mnie, a ja... Gdy przestałam widywać Grześka, jakby oprzytomniałam. Wzięłam się w garść. Wyrzuciłam z myśli Grześka i minione lata. Właśnie, że będę szczęśliwa – myślałam. Nigdy nie byłam wylewna w okazywaniu uczuć i nigdy się taka nie stałam, ale postanowiłam, że będę dobrą żoną. Naprawdę lubiłam Alka i nie chciałam, żeby przeze mnie cierpiał. Nie zasługiwał na to.
Z czasem przywiązałam się do niego, chyba nawet pokochałam za jego ciepło, uśmiech, za nieskończoną cierpliwość wobec naszych dzieci i za to, że mnie kochał. Bo po tamtej historii z Grześkiem świadomość, że ktoś mnie kocha, była mi bardzo potrzebna.
Parę lat później pojechałam na szkolne spotkanie z okazji 15-lecia matury. Gdy przestąpiłam próg szkoły zalała mnie fala wspomnień. Pod sklepikiem na korytarzu Grzesiek wziął ode mnie srebrną broszkę – na szczęście przed klasówką. Koło wejścia do szatni pocałował mnie zaraz nazajutrz po tamtej dyskotece.
Każde miejsce wiązało się z jakimś wspomnieniem o Grześku. Nie myślałam o nim już tyle lat i teraz nagle. Miałam w głowie taki mętlik, że ledwie dotrwałam do końca tego spotkania. Wieczorem umówiliśmy się w miejscowej knajpie. Wróciłam do hotelu, przebrałam się i pieszo poszłam do restauracji. Widziałam już wejście, gdy nagle zamarłam. Chodnikiem naprzeciw mnie szedł Grzesiek. Właściwie wcale się nie zmienił. Skronie mu odrobinę posiwiały i tyle.
To było, jak grom z jasnego nieba. Myślałam, że śnię
– Hanka, to ty? – zawołał z daleka. – Pięknie wyglądasz – był już tak blisko, że widziałam jego uśmiech. –Co tu robisz? I w takim stroju? – zapytał.
– Przyjechałam na klasowe spotkanie. Tu, w tej knajpie – wskazałam ręką.
– Z większym szacunkiem, proszę. To moja knajpa – roześmiał się.
Weszliśmy do środka. Zaprowadził mnie do małej przytulnej salki i zniknął. Resztę wieczoru spędziłam, jak w transie. Rozmawiałam, śmiałam się, ale kątem oka bez przerwy obserwowałam wejście. Grzesiek zaglądał do nas parę razy i znikał. Dochodziła jedenasta, kiedy zajrzał znowu, uchwycił moje spojrzenie i wyciągnął rękę. Wstałam bez słowa.
– Długo musisz tu siedzieć – zapytał gdy stanęliśmy przy barku.
– Wcale nie muszę – odparłam.
– To chodź – wziął mnie za rękę.
– To tu za rogiem, niedaleko – powiedział, choć nie pytałam dokąd idziemy.
W ogóle o nic nie pytałam, także wtedy, gdy zaczął mnie całować jeszcze zanim zamknął za nami drzwi mieszkania.
Nie wiem, czy tej nocy zamieniliśmy w sumie z dziesięć zdań.
Historia zatoczyła koło
– Zostaniesz ze mną – wymamrotał i zasnął, zanim odpowiedziałam.
Ponad obejmującym mnie ramieniem patrzyłam na wstający za oknami świt. A więc to tak. Nasza historia zatoczyła koło. Piętnaście lat temu o świcie Grzesiek złamał mi serce, a teraz – także o świcie je uleczył. Tak. Zostanę z nim. Bo przecież nigdy nie przestałam go kochać. Patrzyłam na jego uśpioną twarz i łzy napłynęły mi do oczu. Teraz już nie dam go sobie odebrać. Jego żona? Próbowałam przeanalizować, co widziałam parę godzin temu w naszej szalonej drodze do sypialni.
I potem, w łazience... Nie. W tym mieszkaniu na pewno nie było na stałe żadnej kobiety. A więc jego małżeństwo nie przetrwało – pomyślałam z jakąś zajadłą satysfakcją. Tamta dziewczyna, która wtedy mi go odebrała, nie zdołała zatrzymać go przy sobie. On jest mój. Jutro pojadę tylko po dzieci... I nagle zdrętwiałam.
To nie była świadoma myśl, tylko ciąg obrazów: Dzieci śpiące na tapczanikach i Alek okrywający je kołdrą. Mateusz klejący model samolotu i Alek przytrzymujący mu tubkę z klejem. Małgosia na grzbiecie kucyka i Alek trzymający wodze...
Zacisnęłam powieki, żeby powstrzymać łzy i wysunęłam się z objęć Grzesia. Ubrałam się i wyszłam. Dziesięć minut później dotarłam do hotelu i w recepcji poprosiłam o zamówienie taksówki. Spakowałam się błyskawicznie, zapłaciłam za pokój, wsiadłam do auta i poprosiłam o podwiezienie na dworzec. Pociąg do Olsztyna odjeżdżał dopiero za godzinę, wsiadłam więc w pierwszy, który przyjechał. Jak najszybciej chciałam uciec z tego miasta, bo Grzesiek na pewno domyśliłby się gdzie mnie szukać.
Po godzinie jazdy przesiadłam się do właściwego pociągu i dopiero teraz pozwoliłam sobie na rozmyślania. Wiedziałam, że nie mogłam zrobić nic innego. Wiele lat temu zawiedzione nadzieje popchnęły mnie do bezsensownego kroku, ale pewnych rzeczy po prostu nie można cofnąć. Nie potrafiłam zburzyć szczęśliwego świata moich dzieci tylko dlatego, że człowiek, którego kochałam nagle znowu pojawił się w moim życiu.
Udawałam, że nic się nie stało
Do domu dotarłam późnym wieczorem. Alek czekał z kolacją, maluchy już spały. Starałam się zachowywać jak zwykle, a mój mąż nie dopytywał się o wrażenia. Jak wiele razy w czasie naszego małżeństwa zastanawiałam się, ile właściwie on wie. Czy czuje moją rezerwę? Czy zdaje sobie sprawę, że nigdy tak do końca nie jestem naprawdę jego? Kocha mnie, to pewne, ale czy to mu wystarcza?
Przez następne tygodnie chodziłam, jak otumaniona. Drżałam na każdy dźwięk otwieranych drzwi. Bałam się, że Grzesiek jednak mnie odnajdzie i miałam nadzieję, że to zrobi. Ale dni mijały i nic się nie działo. Któregoś wieczora uświadomiłam sobie, że jednak zapomniałam, przebolałam, że już nie czekam. O dziwo, uświadomił mi to mój własny mąż. Przez ostatnie tygodnie niewiele czasu spędzaliśmy razem. Bawił się z dziećmi, chodził z nimi na spacery, a mnie jakby omijał. Przynosił do domu jakąś pracę i wieczory spędzał pochylony nad papierami. Byłam mu za to wdzięczna. Myślę, że to właśnie jego cierpliwość sprawiła, że mimo wszystko byliśmy całkiem niezłym małżeństwem. Teraz też Alek dawał mi czas, żebym uporała się ze swoimi uczuciami. I nagle tego jesiennego wieczora porzucił tę swoją rezerwę. Znów mnie zagadywał, żartował, przytulał – zupełnie tak, jak przed tym nieszczęsnym wyjazdem. A ja odkryłam, że cieszy mnie jego bliskość. Grzesiek znów stał się dla mnie wspomnieniem, wywołującym tylko rzewny uśmiech.
Nie mógł sobie wybaczyć zerwania
Krzesło w pokoju było niewygodne i chyba to wyrwało mnie ze wspomnień. Spojrzałam na zegarek – minęło dziesięć minut, a w tym czasie, jak film przewinęło mi się przed oczami całe życie.
No, nie całe. Nie wspominałam kolejnych 10 lat i przyjazdu tutaj, do sanatorium, gdzie właśnie Grzegorz był pierwszą osobą, którą zobaczyłam na korytarzu. Następnego dnia zaprosił mnie na kawę i, oczywiście, wróciliśmy do wydarzeń sprzed dziesięciu lat. Nie pytał, dlaczego wtedy odeszłam. Kiedy tłumaczyłam, ze dzieci były małe, że nie mogłam ich zostawić, uciszył mnie jednym krótkim: rozumiem. Potem opowiedział o swoim nieudanym małżeństwie, o kolejnych związkach, o tym, że nigdy nie wybaczył sobie tamtego pierwszego zerwania.
Przez całe trzy tygodnie turnusu byliśmy nierozłączni, choć nie powtórzyliśmy tamtej szalonej nocy sprzed dziesięciu lat. Ale wczoraj Grzesiek powiedział, że mnie kocha, że chce spędzić ze mną resztę życia. Serce mi drżało, kiedy mówiłam: tak.
Byłam dobrą żoną. Pora zawalczyć o własne szczęście
Teraz już mogłam to zrobić. Dzieci wyjechały na studia. Nawet jeżeli rozwiodę się z Alkiem, niewiele się dla nich zmieni. A Alek? Poświęciłam mu 20 najlepszych lat mojego życia. Byłam dobrą żoną. Zresztą, czy ja sama nie zasługuję na odrobinę szczęścia? Trudno. Nie chcę go ranić, ale nie mam innego wyjścia.
Tak myślałam jeszcze wczoraj, więc dlaczego teraz, już w drodze do drzwi zatrzymałam się w pół drogi? Dlaczego w wyobraźni widzę twarz mojego męża? Alek roześmiany ubiera choinkę. Alek stawiający domek na działce i przesyłający mi pocałunki dłonią. Alek idący w nocy do sklepu, bo miałam ochotę na czerwone wino... Na dole Grzegorz już czekał, wsiadłam z nim do samochodu.
Zaczął wspominać szkolne czasy. Nagle roześmiał się:
– Nadal masz oczy jak Nastassja Kinski w "Tess" – powiedział czule.
– Pamiętam – odparłam ze zdumieniem, bo ten komplement, który wspominałam przez lata, teraz nie robił na mnie wrażenia. Przejeżdżaliśmy obok dworca.
– Zatrzymaj się – poprosiłam.
– Po co? – spytał, parkując.
Uznałam, że to będzie błąd...
Odwróciłam się w jego stronę: – Przepraszam cię, ale robimy błąd – zaczęłam. – A właściwie mogę mówić tylko za siebie: ja robię błąd i to właśnie teraz. Tak wiem, dzieci już mnie nie potrzebują, ale nie chodzi o dzieci. Zraniłeś mnie tak bardzo, że przez 20 lat wciąż w myślach goniłam za tobą, odtrącając przy okazji człowieka, który mnie kochał. Wyszłam za Alka tobie na złość, ale pokochałam go bardziej niż kiedykolwiek kochałam ciebie. Tylko, że dowiedziałam się tego dopiero dzisiaj. Ale wierzę, że jeszcze nie jest za późno...
Nie odezwał się, nie próbował mnie zatrzymać, a ja wiedziałam, że nawet gdyby chciał, nie zdoła. Pierwszy raz w dorosłym życiu byłam naprawdę wolna i wiedziałam, że chcę wrócić do mojego męża. Alek wyjechał na stację, choć prosiłam, żeby tego nie robił, że wezmę taksówkę. Ale on i tak wyjechał. Jak zawsze. Nie czekałam na jego pocałunek w policzek, którym zwykle mnie witał, tylko zarzuciłam mu ręce na szyję.
– Tak bardzo za tobą tęskniłam – powiedziałam. Po raz pierwszy w czasie naszego małżeństwa.
Przytulił mnie mocno, jak chyba nigdy.
– To tak jak ja – szepnął...
Czytaj także:
„Myślałam, że jestem już za stara, by coś dobrego mnie w życiu spotkało. W wieku 65 lat znalazłam miłość w internecie”
„W szufladzie męża znalazłam babską bieliznę. Myślałam, że mnie zdradza, a on... sam się w nie przebiera”
„Nie umiałam winić matki za brak reakcji, gdy pijany ojciec się do mnie dobierał. Nigdy nie kochała ani mnie, ani jego”