Kiedy dobiegałem trzydziestki, śmieszyli mnie faceci po czterdziestce uganiający się za dziewczynami w wieku swoich córek, kupujący nagle kabriolety, którymi w naszym kraju mogli pojeździć jakieś sześć dni w roku, ubierający się w tych samych sklepach co ich synowie i biegający na siłownię, choć najchętniej spędzaliby czas na kanapie przed telewizorem. Ale na pewne rzeczy nie ma rady, a innych zwyczajnie nie da się uniknąć. Dopadł mnie nieubłagany kryzys wieku średniego, z którego jeszcze przedwczoraj się śmiałem. A objawił się za sprawą naszej nowej sekretarki.
Dziewczyna musiała być pełnoletnia, bo bez dowodu osobistego by jej nie zatrudnili, ale chyba dostała go całkiem niedawno. Młodość wręcz z nich buchała. Ona też była bujna nad podziw i umiała to wyeksponować.
Zacząłem codziennie biegać i zdrowo się odżywiać
Efekt? Faceci w moim biurze zaczęli się staranniej golić, chodzić częściej do fryzjera i olewać casualowe piątki. Za to nadawali tyle pism przez sekretariat, że drukarki odmawiały posłuszeństwa trzy razy częściej niż zwykle. Nie powiem, sam przejrzałem się w oczach tej dziewczyny. I w mojej ocenie nie wypadałem najgorzej. Nie wyłysiałem, nie wyhodowałem sobie piwnego brzucha, choć zawsze mogłoby być lepiej.
Dlatego zacząłem wstawać o piątej rano i przez godzinę biegałem po ścieżce w wąwozie niedaleko mojego bloku, a kiedy asfalt posiwiał od mrozu, zamieniłem ścieżkę na elektryczną bieżnię w siłowni. Burgery poszły w kąt, na obiad zajadałem sałatę i gotowanego kurczaka. Zwróciłem też baczniejszą uwagę na styl ubierania się. Nie przerzuciłem się na podarte jeansy i za duże bluzy, jeszcze zachowałem na tyle rozumu i samokrytycyzmu, by wiedzieć, że wyglądałbym w tym kretyńsko. Ale kupowałem nowe koszule i marynarki.
A Patrycja, nasza piękna, młoda sekretarka, ze wszystkich samców w biurze upodobała sobie mnie. Uśmiechy, które mi słała, były zdecydowanie bardziej promienne niż te, którymi obdarzała innych. Często do mnie zagadywała, a podczas rozmowy zawsze coś wypadło jej z dłoni czy stoczyło się z biurka. Potem to podnosiła, bardzo powoli, wypinając się w moją stronę.
Udawałem, że tego nie widzę
Ale… podobało mi się, że taka młódka próbuje mnie uwieść. Mogłem kochać swoją żonę, mogłem uwielbiać swoje dzieci, ale to w niczym nie zmieniało faktu, że moje męskie ego rosło i rozkwitało. Tak już działa nasza psychika! Chcemy poklasku i podziwu. Lubimy być doceniani, nawet jeśli nie zależy nam na ludziach, którzy nam słodzą. Odpowiadał mi ten „układ”. W domu żona, z którą wychowywałem dwójkę nastolatków, a w pracy młodziutka, śliczna dziewczyna, która poprawiała mi humor i sprawiała, że nie czułem się podstarzałym tatuśkiem.
Kontynuowałem te niewinne flirty, które łechtały moją męską próżność, ale nie prowadziły do niczego więcej. I wydawało mi się, że moja żona o niczym nie wie. Nie wracałem później z pracy, nie znajdowałem wymówek, by wyjść z domu, a jeśli tak, zawsze wiedziała, gdzie mnie szukać. Nigdy jej nie okłamywałem. Zdziwiło mnie więc, gdy któregoś dnia spytała wprost:
– Zdradzasz mnie?
– Żartujesz? – zrobiłem wielkie oczy.
– Żartujesz, prawda?
Zrozumiałem, że ta dziewczyna nic dla mnie nie znaczy
Kiedy zapadła między nami ciężka, nabrzmiała niewypowiedzianymi słowami cisza, zrozumiałem, że moja żona nie żartuje. Że odebrała te drobne zmiany jako wstęp do czegoś, co dla niej byłoby najgorsze. I wtedy przejrzałem się w jej oczach. W oczach dziewczyny, w której się zakochałem, gdy mieliśmy po siedemnaście lat, i której siedem lat później założyłem obrączkę na palec. Teraz, po dwudziestu jeden latach, kochałem ją trochę inaczej, wiadomo, spędziliśmy ze sobą szmat czasu, przeżyliśmy też sporo, ale kochałem ją równie mocno.
I zrobiło mi się wstyd, bo zrozumiałem, że Patrycja, o połowę od nas młodsza, która uśmiechała się i wypinała w moją stronę, niewiele dla mnie znaczy. Nigdy nie znaczyła, ale jej zachowanie, które mogłem obserwować każdego dnia w pracy, w jednej chwili przestało mnie mile łechtać. Wiedziałem też, że odtąd będzie mnie drażnić, bo za dużo sobie smarkula pozwalała. Bo miałem żonę i to na jej atencji oraz podziwie tak naprawdę mi zależało. To w jej oczach chciałem się przeglądać i widzieć, że mnie pragnie. W oczach kobiety, która codziennie rano jadła ze mną śniadanie, która urodziła mi dwójkę dzieci, z którą chciałem się zestarzeć, na którą zawsze mogłem liczyć, która uśmiechała się tak, że zaćmiłaby cały milion Patrycji…
– Kochanie… Nigdy w życiu bym cię nie zdradził. Nie ma takiej opcji. Wiem, co byś wtedy ze mną zrobiła, widziałem, jak porcjujesz kurczaka – zażartowałam, a gdy się żachnęła, dodałem już całkiem serio: – Kocham cię, kochałem i będę kochał, więc nie ma mowy o żadnej zdradzie.
– A to bieganie, nowe stroje, dietetyczne obiadki…?
– Chcę ci się podobać. Chcę, żebyś patrzyła na mnie tak jak dwadzieścia lat temu. Może się boję, że to ty znajdziesz sobie kogoś nowego? – ledwo to powiedziałem, zdjął mnie strach. Bo co ja bym począł bez mojej Basi? – Mogę ci gotować dietetyczne obiadki, chociaż nie potrzebujesz, bo ciągle masz filigranową figurę, mimo dwóch ciąż. I możesz biegać ze mną. Będziesz odstraszać te wszystkie dziewczyny, które czyhają na mnie za krzakami w wąwozie.
Zaśmiała się i… pogroziła mi palcem. Zaczęliśmy nowy etap w naszym związku. Zagubieni gdzieś w codzienności, przestaliśmy się starać o siebie nawzajem, a zaczęliśmy się mijać. Pytanie mojej żony, które wybrzmiało głośno i jasno, pozwoliło nam się zatrzymać. Spojrzeć wstecz. Docenić. To było nam potrzebne, by ruszyć razem dalej, w następne lata, w kolejne etapy naszego wspólnego życia.
Zostawialiśmy nastoletnie dzieciaki same w domu wieczorami – nie protestowały, bynajmniej – i chodziliśmy na randki. Na tańce, do teatru, do kina, do romantycznej knajpki na coś dobrego i kieliszek wina. Stwierdziliśmy nawet, że nasze dzieci są już na tyle dorosłe, by wytrzymać jedną czy dwie noce bez nas, i uciekaliśmy na weekend w góry albo do małej chatki w lesie. Tylko we dwoje, zostawiając za sobą wszystko, co ograniczało nas na co dzień. Dzieciaki potrafiły się sobą zająć, nie paląc przy okazji chałupy, więc daliśmy im kredyt zaufania, a sobie czas na bliskość.
Po siedemnastu latach od narodzin naszej córki mieliśmy wreszcie siebie tylko dla siebie, mieliśmy czas na małe szaleństwa, na to, by rozmawiać godzinami w nocy, by siedzieć w ciszy i patrzeć w gwiazdy. Właściwie chyba powinienem kupić kwiaty i podziękować Patrycji za to, że za jej sprawą zacząłem na nowo doceniać moje małżeństwo. Nie miałem jednak okazji. Patrycja zrezygnowała z dnia na dzień. Czemu? A kogo to obchodzi!
Czytaj także:
„Okazało się, że mam nastoletniego syna, o którego istnieniu nie wiedziałem. Żona zabrania mi kontaktu z nim”
„Po 15 latach małżeństwa mąż z dnia na dzień zostawił mnie samą z dziećmi. Twierdził, że po prostu się zakochał”
„Chciałam, żeby mąż szybko dał mi dziecko, bo dobrą pracę i mieszkanie już miałam. Był dla mnie tylko środkiem do celu”