Mówi się, że mężczyźni to duże dzieci. Myślę, że jest w tym sto procent prawdy. Mój mąż, choć zbliża się do czterdziestki, zachowuje się niczym mały, kapryśny chłopczyk. Do niedawna jeszcze jakoś to znosiłam. Ale teraz przychodzi mi to z coraz większym trudem
Nie chcę być niesprawiedliwa
W zasadzie Krzysztof jest dobrym mężem i wspaniałym ojcem. Zarabia niezłe pieniądze, nie pije, wraca na czas do domu, większość wolnego czasu spędza z dziećmi. Jak każdy człowiek ma swoje wady, ale w końcu do wszystkiego się można przyzwyczaić.
Od lat toleruję więc jego bałaganiarstwo, przesadną miłość do piłki nożnej i absolutną niechęć do prac domowych. Ale jednego nie potrafię już znieść: wiecznego rozczulania się nad sobą. Wystarczy najmniejsze niepowodzenie, jakaś przeszkoda, by mój mąż popadł w depresję i przerażenie. Wszystko widzi w czarnych kolorach i tylko czeka na najgorsze. A ja muszę go pocieszać i przekonywać, że wszystko będzie dobrze. Po prostu można zwariować!
Od razu wiem, że coś poszło mu nie tak. Wkracza wtedy do domu z miną ponurą jak noc listopadowa. Siada przy stole, chowa twarz w dłoniach i nie odzywa się do nikogo ani słowem. Nawet do dzieci. Syn może pytać czy pójdą razem na rower, córeczka pokazywać nowy rysunek, a on nic.
Gapi się w obrus i wzdycha tak, jakby dźwigał na plecach ciężar całego świata, a może nawet i kosmosu. Znam to już na pamięć, więc dokładnie wiem, co powinnam zrobić, żeby szybko zażegnać podobny kryzys. Siadam obok niego, przytulam i pytam, co się stało.
Mąż nie od razu zaczyna opowiadać o swoich problemach… Najpierw skrzywiony macha ręką, coś tam mamrocze, że nie chce mi znowu zawracać głowy swoimi sprawami, że nieważne i on sobie poradzi. Ja wiem jednak, że to tylko taka gra, pozory. I tak naprawdę czeka, żebym znowu zapytała…
Taki rytuał odbywał się niemal codziennie
Podnosi wtedy wzrok, wzdycha rozdzierająco i zaczyna mówić o tym, co mu się przytrafiło. Szlag mnie trafia, bo najczęściej okazuje się, że chodzi o jakąś drobnostkę, na którą nikt inny nie zwróciłby uwagi. Ale on oczywiście jest bardzo przejęty i załamany. A na dodatek obwinia o wszystko siebie. Z wielką żałością w głosie stwierdza, że to jego wina, bo jest fajtłapą, niezdarą i znowu wszystko zepsuł. Potem patrzy spod oka, jak zareaguję.
Ja zaprzeczam, zaczynam go pocieszać, dowartościowywać. Mówię, jaki jest wspaniały, przekonuję, że sobie poradzi. Odzyskuje wtedy dobry humor, zaczyna się uśmiechać, normalnie zachowywać. Aż do następnego razu.
Pewnie powiecie, że nie wiadomo czego się czepiam, bo każdy facet potrzebuje dopieszczenia i dowartościowania. I powinnam się cieszyć, bo inni mają gorsze problemy. Może i tak, ale ja jestem tym coraz bardziej zmęczona.
Ile razy można komuś mówić, że jest wspaniały, zdolny, niezastąpiony, cudowny, genialny i Bóg jeden wie, jaki jeszcze?! Może gdyby to się zdarzało raz na jakiś czas, to bym jeszcze wytrzymała. Z natury jestem uczuciowa i opiekuńcza. Ale taki rytuał z głaskaniem po główce odbywa się w naszym domu prawie codziennie. Ciekawe, która z was by to zaakceptowała?
Przyjaciółka poradziła mi ostatnio, żebym się nie przejmowała tymi smutkami męża, udawała, że niczego nie widzę. Może wtedy przestanie się pieścić i zacznie się zachowywać jak przystało na podporę rodziny. Spróbowałam, a jakże!
Był taki rozżalony, że prawie płakał
Jakiś miesiąc temu, gdy znowu wrócił do domu ze skwaszoną miną, nie zareagowałam jak zwykle. Jak gdyby nigdy nic podałam mu obiad, a potem zabrałam dzieci do miasta na lody. Nie było nas z godzinę. Myślałam, że gdy wrócimy, mąż będzie siedział z nosem w telewizorze. Nic z tego.
Wysłał dzieci do swoich pokoi, a potem łamiącym się głosem oświadczył, że jestem nieczuła, już go nie kocham, bo mam gdzieś jego problemy. A on przecież tak się stara, żeby niczego nam nie brakowało. Już miałam mu powiedzieć, że te wszystkie jego kłopoty są urojone i przesadza, ale ugryzłam się w język. Dla świętego spokoju usiadłam obok niego, przytuliłam i zapytałam, co się stało…
Nie wiem już, co robić. Kocham Krzysztofa i chcę z nim być. Ale jego zachowanie coraz bardziej mnie denerwuje. W końcu przecież to ja jestem kobietą i to ja powinnam być tą słabszą połową. A jest dokładnie odwrotnie…
Czytaj także:
„Pojechałem nad morze, żeby złowić jakąś chętną panienkę i sam zostałem upolowany. Skończyłem bez portfela i telefonu”
„10 lat temu mój kochanek zginął w wypadku, który ja spowodowałam. Każdego dnia drżałam, że jego żona zapragnie zemsty”
„Dziecięca zabawa o mały włos nie skończyła się w szpitalu. Już chyba wolę, gdy syn siedzi z nosem w laptopie”