„W domu rządziła mama. Ojciec był od napraw i biegania po zakupy z kartką w zębach. Postanowiłem, że ja się tak nie dam”

mężczyzna przerażony listą zakupów fot. Adobe Stock, rh2010
„Ta nieszczęsna karteczka zaczęła być dla mnie symbolem bezwolnego pantoflarza. Nie mogłem pozwolić, by jakaś baba mi mówiła, co i gdzie mam kupić. Bo zaczyna się od niewinnej listy produktów, a kończy się na tym, że we własnym domu nie mam prawa głosu”.
/ 20.03.2022 06:46
mężczyzna przerażony listą zakupów fot. Adobe Stock, rh2010

Miałem 12 lat, kiedy obiecałem sobie, że nigdy nie stanę się taki jak mój tata. Prawdę mówiąc, wstydziłem się za niego. Niepotrzebnie…

– Jesteś kretynem, wiesz?! – wrzasnęła narzeczona, po czym wyszła z domu, trzaskając drzwiami.

– I bardzo dobrze! – odwrzasnąłem, a potem kopnąłem ścianę kuchni. Auu! To nie było mądre. Ale ból palucha trochę mnie otrzeźwił.

Spojrzałem złym wzrokiem na przyczynę naszej kłótni, pierwszej po roku szczęśliwego związku: karteczka ze spisem zakupów. Cyrograf diabelski zabierający mężczyźnie duszę. Nie ze mną te numery! Ja się nie dam. Żeby wyjaśnić, co się stało, muszę cofnąć się do dzieciństwa…

Dorastałem w domu, w którym rządziła mama. Decydowała o kolorze ścian, rozkładzie zajęć domowych, wakacjach i zawartości lodówki. Ojciec zgadzał się na wszystko.

– Coś za coś – powiedział mi kiedyś i mrugnął do mnie okiem.

Nie miałem pojęcia, o co mu chodzi.

Patrzyłem, jak mama nim kręci, o nic nie pyta, jakby ojca w domu nie było. Jakby przypominała sobie o nim tylko, gdy trzeba coś zrobić – wkręcić żarówkę, naprawić cieknący kran czy iść po zakupy. Właśnie, zakupy. Ojciec został sprowadzony w domu do roli osiołka, któremu dawało się karteczkę z wypisanymi produktami. Osiołek dreptał na bazar lub do sklepu, nie musiał myśleć, nie musiał zadawać sobie pytania „dlaczego”. 

Kiedy dorosłem, zrozumiałem to jego tajemnicze „coś za coś”. Oddawszy żonie stery rządzenia, sam mógł poświęcić się temu, co kochał – czytaniu, pisaniu, swojej pracy wydawcy. Dobra, ale jednocześnie stracił coś, co dla mnie było sednem męskości: szacunek swojej rodziny.

Stworzyłem własny dekalog

Dlaczego tak mówię? Bo oto kiedy ojciec wracał objuczony niczym ów przysłowiowy osiołek, mama zaczynała rozpakowywać przyniesione wiktuały. I zaczynało się – chleb nie był wystarczająco świeży, warzywa zwiędłe… Krytykowanie, pouczanie. 

Któregoś dnia stałem w uchylonych drzwiach i patrzyłem na tatę. Wyglądał jak uczniak, którego beszta się za nieodrobione lekcje. A przecież był jednym z najbardziej szanowanych wydawców w kraju! Właśnie wtedy – a miałem jakieś 12 lat – powiedziałem sobie: „Nigdy w życiu żadnej karteczki. Jeśli coś trzeba kupić, to mam na tyle dobrą pamięć, żeby wszystko spamiętać!”.

Obiecałem sobie też, że żadna baba nigdy nie będzie mi mówić, co i gdzie mam kupić. A jak już to przyniosę, to żadnego krytykowania, że coś jest źle. Nie pasuje? Niech sama idzie. Inaczej mówiąc – ta nieszczęsna karteczka zaczęła być dla mnie symbolem bezwolnego pantoflarza. Sama myśl o niej wywoływała we mnie sprzeciw. Ułożyłem sobie w głowie swój małżeński dekalog:

1. Żadna kobieta nigdy nie weźmie mnie pod pantofel;
2. W związku obie strony są sobie równe;
3. Sprawiedliwy podział obowiązków domowych, niezależny od płci;
4. Prace wykonuje się w zależności od ilości czasu i umiejętności;
5. Wszelkie problemy omawiamy wspólnie 
i wspólnie podejmujemy decyzje…

Żeby, jak w prawdziwym dekalogu, było 10 punktów, dodałem kilka mniej ważnych, lecz właśnie te pięć było moim oczkiem w głowie. Tyle że plany sobie, a życie sobie…

Pewnego dnia poznałem Alę, pokochałem ją, wkrótce zamieszkaliśmy razem. Rok później zabrałem ją na romantyczną przejażdżkę łódką po jeziorku i poprosiłem o rękę. O mało nie wpadliśmy do wody, tak się ucieszyła. Postanowiliśmy, że hucznego przyjęcia nie będzie. Nasze rodziny nie są zbyt zamożne i żeby zrobić klasyczne wesele, choćby na 50 osób, starzy musieliby się zadłużyć. Co byłoby głupotą. Po ślubie będzie – zdecydowaliśmy – tylko uroczysty obiad w restauracji.

– Lepiej pieniądze wydać na meble do mieszkania – argumentowałem.

– Ale najpierw trzeba wydać dla rodziców przyjęcie zaręczynowe. I zaprosić twojego brata i moją siostrę. I świadków – powiedziała Ala, nie odrywając wzroku od zaręczynowego pierścionka ze szmaragdem.

Kosztował mnie dwumiesięczne dochody z dwóch fuch, ale było warto. Czułem rozsadzającą mnie dumę. Oto ja, superman, myśliwy, upolowałem dla swojej kobiety tygrysa…

– Tak, kochanie – powiedziałem.

Zaraz po powrocie do naszej wynajętej kawalerki, omówiliśmy menu. Gotować mieliśmy oboje – każde to, co udaje mu się najlepiej. Ala specjalizuje się w zupach i sałatkach, ja świetnie przyrządzam mięsa. Dwa dni później wróciłem z pracy.

– Kocie… – powiedziała Ala, stając w progu kuchni. – Nie rozbieraj się, tylko idź na bazarek. Trzeba kupić mnóstwo rzeczy – poinformowała mnie, wyciągając dłoń z listą zakupów. – Zaznaczyłam ci, w którym sklepiku są najlepsze produkty. I omijaj sklep z mięsem przy wejściu. Rzadko mają świeże. Najlepsze jest…

Mówiła dalej, ale ja już nie słuchałem. Oczyma wyobraźni widziałem ojca, który wysłuchawszy poleceń matki, bez słowa brał pieniądze, trzy torby i grzecznie wychodził z domu. Zatrzęsło mną. Przestałem myśleć. I wybuchłem.

– Nie zrobisz ze mnie pantoflarza! – wrzasnąłem. – Myślisz, że nie zauważę? Jestem mężczyzną, do cholery, wolnym mężczyzną, i nikt nie założy mi kajdan! Chcesz mną rządzić…

– Gadasz bzdury, Arek – Ala się uśmiechnęła. – O co ci chodzi?

– Uważasz, że jestem idiotą, który nie potrafi spamiętać kilku rzeczy, nie ma pojęcia, co kupić i gdzie?!

– Zwariowałeś? Tego jest mnóstwo, nikt by nie spamiętał.

– Najpierw spis zakupów i pouczenia, a potem przejmiesz wszystko, będę tylko koniem pociągowym!

– O czym ty mówisz, na litość boską? – Ala podniosła głos. – Jaki koń pociągowy, jakie pouczenia?

– Nie traktuj mnie jak kretyna! Ja nie jestem półgłówkiem, bezrozumną amebą ani trutniem, ty królowo pszczół! – rozkręciłem się. – Myślisz, że zrobisz ze mnie osła roboczego?

Zabrakło mi tchu i inwencji, więc zamilkłem. Ala, niebotycznie zdumiona, patrzyła na mnie jak na raroga.

– W takim razie, po co miałeś zamiar zakładać rodzinę? – spytała.

– Na pewno nie po to, by być niewolnikiem – odparłem.

– Rozumiem. Skoro tak to widzisz… Żyj sobie sam. I jesteś  kretynem! – wrzasnęła i wyszła z domu, zatrzaskując za sobą drzwi.

– A idź sobie! – zawołałem za nią, ciągle w amoku. – Dobrze, że już na początku wiadomo, kto kim jest!

Ala nie wróciła do domu. Byłem obrażony, więc nie dzwoniłem na jej komórkę. Wieczorem poszedłem spać, ale nie mogłem usnąć. Przez ostatni rok przyzwyczaiłem się do jej ciepłego ciała w łóżku, w moich ramionach.

– Bądź mężczyzną – powiedziałem do siebie i nakryłem się po uszy kołdrą. – Jeśli kobieta nie rozumie twoich obaw, to trudno…

Zapomniałem o najważniejszym - nie być osłem

Następnego dnia koło południa przyszedł do mnie ojciec. Był poważny i już od progu wyznał, że przysłała go do mnie mama.

– Podobno faceci mogą się szybciej porozumieć – stwierdził. – Więc może mi powiesz, o co wam poszło.

Za bardzo go kochałem, żeby powiedzieć prawdę. Przecież nie powiem mu, że to wszystko przez niego. Że nie chcę stać się taki jak on… Nie chciałem, żeby wiedział, czego były dla mnie symbolem te karteczki z listą zakupów. Skłamałem zatem coś o niezgodności charakterów, że już od dawna to coś wyczuwałem, ale dopiero niedawno wyszło szydło z worka.

– Najwidoczniej tak wam jest pisane – orzekł, dopił kawę i wyszedł.

Cały tata! Pytanie, czy to mama mu wyprała mózg, czy… taki już był.

Mijały dni. Tęskniłem za Alą jak cholera. Parę razy złapałem się na tym, że trzymam komórkę i wybieram jej numer. Tylko co jej powiedzieć? Przepraszam? Za co? Przecież nic takiego nie zrobiłem. No, może niepotrzebnie wściekłem się, gdy wręczała mi kartkę, niepotrzebnie mówiłem o pantoflarzach, niepotrzebnie… Z drugiej strony, to ona wyszła i trzasnęła drzwiami. I ona nie dzwoni. A teraz co, ja mam iść na kolanach do Kanossy? Niedoczekanie. To pierwszy krok w przepaść, na której dnie są listy zakupów i ośle uszy. 

Kilka dni później stwierdziłem, że lodówka jest pusta. Rozejrzałem się po półkach, notując w myślach, co trzeba kupić. Poszedłem na bazarek, zajrzałem do sklepu i wróciłem z dwiema wypełnionymi torbami. Szybko się okazało, że nie przyniosłem jeszcze kilku produktów. Ciężko westchnąwszy, ponownie podreptałem do sklepu. Wróciłem do domu, zacząłem robić kanapki… A gdzie masło? Szlag! Wkładając płaszcz, postanowiłem sprawdzić, czy może coś jeszcze.  No tak, zapomniałem o mleku i… I wtedy zrozumiałem, że pomysł ze spisem zakupów nie jest taki głupi.

Chwilę potem doznałem kolejnego oświecenia, jakby zrozumienie tej prostej prawdy pozwoliło pojąć prawdy głębsze. Jak w kalejdoskopie, w ułamku sekundy, dojrzałem sceny z życia moich rodziców.

Tak, mama w domu rządziła, ale ojciec był zadowolony. Mama decydowała, ale nigdzie bez niego nie ruszała się z domu. Potrzebowała go, by przynosił pieniądze i naprawiał różne rzeczy, lecz jednocześnie wieczorami razem spędzali czas, dotykając się, rozmawiając, śmiejąc. Kochali się od trzydziestu lat i nie mogli żyć jedno bez drugiego. To nie mama nie szanowała ojca, to ja nie szanowałem ich miłości!

Sięgnąłem do swojego dekalogu małżeństwa. Punkt 6: „Natychmiast wyjaśniać wszelkie nieporozumienia, aby złe myśli nie zatruwały uczucia”. Czy Ala zechce ze mną rozmawiać? Jest u rodziców, to wiem. I wiedziałem także od jej siostry, że jest na mnie obrażona i samo przepraszam nie wystarczy. Minął tydzień…

Punkt 7: Dążyć do wyjaśniania nieporozumień wszelkimi siłami, mimo oporów drugiej strony. Punkt 8: Nawet mimo oporów obu stron. Punkt 9: Dumę schować do kieszeni, bo duma nie ogrzeje samotnego serca. Dobra, kieszenie mam wystarczająco głębokie, by schować dumę upartego osła. Ale jak przekonać dziewczynę, że facet, który stanie na progu jej domu, nadal jest wart uwagi, że zrozumiał, co zrobił źle, i nie zamierza powtarzać starych błędów?

Myślałem przez cały wieczór. Następnego dnia z trudem wdrapałem się na trzecie piętro kamienicy, do rodziców Ali. Dzwonek musiałem wcisnąć brodą. W progu stanęła moja przyszła teściowa. Przyjrzała mi się uważnie i zobaczyłem, jak usta drgają jej w powstrzymywanym uśmiechu. Miałem ochotę warknąć, ale… „Punkt 9, pacanie” – pomyślałem.

– Ala – zawołała. – Ktoś do ciebie!

Moja ukochana wyszła z kuchni, popatrzyła na mnie groźnie, a potem zaczęła się śmiać. Cóż, sam siebie widziałem w lustrze wiszącym na ścianie naprzeciwko, i gdyby nie to, że ręce urywały mi się pod ciężarem toreb z zakupami, też bym się roześmiał na widok objuczonego osła, czerwonego na twarzy z wysiłku.

– Kupiłem wszystko z twojej listy – wysapałem. – I chcę robić dla ciebie zakupy do końca życia.

Ala podeszła do mnie i pocałowała mnie prosto w usta. Poczułem się strasznie szczęśliwy, torby wyleciały mi z rąk, i nawet trzask jakiegoś słoika rozpryskującego się na podłodze nie powstrzymał mnie przed przytuleniem narzeczonej. I wtedy zrozumiałem, że teoretycznie najmniej ważny punkt mojego dekalogu, który dodałem tak tylko, żeby było dziesięć – okazał się najważniejszy: „Nie bądź osłem”. Tylko że teraz to hasło zyskało zupełnie inne znaczenie.

Czytaj także:
„Brutalnie odbiłam przyjaciółce faceta i podstępem zaciągnęłam go przed ołtarz. 14 lat budowałam związek na kłamstwie”
„Wolą męża było, żebym oddała jego organy po śmierci. Teściowa zarzuciła mi, że >>patroszę<< jej syna”
„Jestem w ciąży z synem mojej macochy, ale tylko ja znam prawdę. Będę kłamała, że to dziecko mojego narzeczonego”

Redakcja poleca

REKLAMA