I co ja mam teraz zrobić? – patrzyłam ze strachem w lustro, ale ono nie dawało odpowiedzi. „To wszystko moja wina” – myślałam. Byłam przerażona i nie miałam pojęcia, jak postąpić. Pierwszy raz w życiu znalazłam się w tak patowej sytuacji... Zawsze wiedziałam, czego chcę. Jak to mówią, życie mnie zahartowało i umiałam sięgnąć po to, czego pragnęłam. Sama, nie czekając na niczyje przyzwolenia. Tym razem postąpiłam tak samo… Nie spodziewałam się jednak, że będę tego gorzko żałować.
Ojciec miał drugą żoną, ja miałam >>brata<<
Mam dopiero 24 lata, a czasami czuję się jak wiekowa staruszka. Moi rodzice rozstali się, gdy miałam zaledwie roczek. Potem dowiedziałam się, jak żałośnie płakałam, kiedy nie wygrałam pierwszego w swoim życiu castingu...
Bo to nie mnie, ale młodszego o dwa lata brata, postanowiła zabrać ze sobą mama, wyjeżdżając do odległej Austrii, by tam od nowa ułożyć sobie życie. I nigdy już nie wróciła do nas. Ja zostałam z rozgoryczonym, zdradzonym ojcem, i piętnem tej, której nie wybrano. Może dlatego później tak desperacko poszukiwałam miłości…
Dwa lata po wyprowadzeniu się mojej mamy ojciec – za namową babci Małgorzaty – dał ogłoszenie do gazety, że szuka żony. Nie był jeszcze stary, a wiadomo, jak to na gospodarce – niełatwo samotnemu chłopu i pole obrobić, zwierzętom dać, do pustego łóżka wracać. A na dodatek z niesfornym dzieciakiem się użerać.
Kandydatki na nową żonę dla taty zjawiały się różne: najczęściej miastowe, wyfiokowane – takie, co na wsi miejsca nie zagrzeją. Kiedy już wydawało się, że z poszukiwań nici, przyjechała Danka. Trzeba przyznać, że od razu przypadła mi do gustu. Robotna, spokojna i bez pomalowanych na czerwono pazurów. Ojciec nie mógł się nie zakochać... Po dwóch miesiącach byli, jak to się kiedyś mówiło, po słowie, a po kolejnych dwóch zaczęli się starać w kościele o unieważnienie małżeństwa ojca. Nie było to łatwe, bo ze związku były dzieci, ale jakoś się udało.
Danka i mój ojciec pobrali się, kiedy skończyłam cztery lata. Od tej pory miałam nową ciocię – z czasem zaczęłam mówić do Danki po prostu po imieniu, bo „mamo” surowo mi zakazała, a „ciociu” było jakoś tak niestosownie, skoro tyle dla mnie robiła. Zyskałam też… nowego braciszka. Danka miała bowiem małego chłopca pod swoją opieką. Był to synek jej tragicznie zmarłych przyjaciół, którego ona – z dobroci serca – adoptowała, a który teraz miał zamieszkać z nami. Ojciec szalał z radości, a ja, po krótkim okresie buntu, zaakceptowałam pojawienie się Daniela w naszym domu.
Szybko pokochałam Daniela
Dzieliła nas różnica trzech lat. Szybko pokochałam Daniela tak, że trudno mi było sobie wyobrazić życie bez niego. Był taki grzeczny, taki słodki, taki życzliwy ludziom – podobny w tym jak dwie krople wody do Danki. Aż trudno było uwierzyć, że nie był jej rodzonym synem.
Czas płynął, ojciec i Danka inwestowali w gospodarkę i zaczęło nam się nawet całkiem nieźle powodzić. Jak to mówią, gdy w rodzinie jest miłość i zdrowie, to i inne sprawy wychodzą na prostą. Ja radziłam sobie dobrze w szkole – podstawówkę ukończyłam z wyróżnieniem. Danka chodziła na wywiadówki i potem gratulowała mi sukcesów:
– Chciałabym, żeby Daniel uczył się tak szybko jak ty, córeńko – mówiła nieraz, wracając ze szkoły, a ja puchłam wtedy z dumy i chciałam jeszcze bardziej przypodobać się macosze.
Któregoś dnia, przy niedzielnym obiedzie, Danka powiedziała do ojca:
– Mirusi tak dobrze idzie w szkole, że szkoda jej na to nasze wiejskie gimnazjum. Może warto by pomyśleć dla niej o jakiejś szkole z internatem w mieście?
Nie chciałam wyjeżdżać. Tu miałam swobodę i młodszego braciszka, którego kochałam ponad życie. Wiedziałam jednak, że tam czeka mnie przyszłość i że Danka nie zrobiłaby nic, co nie byłoby dla mnie dobre. Pojechałam więc uczyć się do miasta.
Najbardziej tęskniłam za Danielem
Lata spędzone w szkole w Warszawie chciałabym wymazać ze wspomnień. Dzieciaki w tym wieku bywają okrutne dla innych, a ja byłam obca ze swoim wiejskim akcentem, niemodnymi ubraniami i nawykami, które w dużym mieście dziwiły i śmieszyły rówieśników. Nie lubiłam grać na komputerze ani oglądać telewizji, nie pasjonowałam się nowoczesną muzyką ani życiorysami piosenkarzy – świetnie za to umiałam obserwować ptaki, rozpoznawać kierunki w terenie.
Przed rodziną bardzo starannie ukrywałam, że w internacie jest mi źle. Przyjeżdżałam do domu dość rzadko, ale i tak nawiązałam wówczas bardzo silną więź z Danielem. Mój młodszy brat wyrósł bowiem na poważnego, nad wiek rozwiniętego nastolatka, obdarzonego jakby szóstym zmysłem, jeśli chodzi o wyczuwanie nastrojów innych ludzi. Jego nie potrafiłabym oszukiwać...
Pisałam więc do Daniela z internatu, jak mi źle, a on w odpowiedzi przesyłał zaskakująco dojrzałe rady. Kiedy spotykaliśmy się, podczas moich pobytów w domu, nie mogłam się nagadać z bratem. I nie pamiętałam wówczas zupełnie, że nie urodzili nas ci sami rodzice.
Pojechałam do Niemiec na studia
A potem nastąpiły lata młodości: dzięki dobrym wynikom w szkole dostałam stypendium zagraniczne i wyjechałam na studia do Niemiec. Potem zostałam tam na uczelni, jako pracownik naukowy. Wrosłam w tamten świat, coraz rzadziej bywałam w domu rodzinnym. Daniel też dorastał, zaczął mieć swoje troski i radości: pierwsze miłości, pierwsze życiowe porażki, pierwsze tajemnice.
Ja poznałam Krzyśka – Polaka, od lat mieszkającego we Frankfurcie. Zaczęliśmy nieśmiało planować ślub. Oczywiste było, że o takich sprawach nie mogę rozmawiać z Danielem.
– Cóż, naturalna kolej rzeczy… – myślałam sobie wówczas, zaprzątnięta własnym życiem. Aż do tamtych ferii...
Tak się złożyło, że wczesną wiosną miałam dwa tygodnie wolnego. Od razu zdecydowałam, że pojadę na wieś. „Pomogę trochę rodzicom w gospodarce i spotkam się z bratem” – planowałam sobie. Nie miałam pojęcia, że ten czas tak bardzo skomplikuje moje życie.
Daniel wyjechał po mnie na dworzec. Niedawno zdał egzamin na prawo jazdy i chciał się pochwalić nowo nabytymi umiejętnościami. Zmienił się tak bardzo, że go nie poznałam – zmężniał, wyprzystojniał. Wyglądał już nie jak dziecko, jakim go zapamiętałam, ale jak przystojny młody mężczyzna. Na szczęście niewiele zmienił się wewnętrznie – miał w sobie ten sam entuzjazm i radość życia, które kiedyś tak w nim podziwiałam.
Opowiadał po drodze o swojej dziewczynie, z którą niedawno zaczął się spotykać. Pamiętam, że przez chwilę poczułam nawet zazdrość, że ja nie potrafię w podobny sposób wyrażać się o swoim narzeczonym. Mnie w Krzyśku imponowało to, że potrafi zarobić na swoją przyszłą rodzinę i że zależy mu na mnie.
– Jestem pewna, że twoja dziewczyna to wspaniała osoba – skomentowałam uprzejmie słowa brata.
To wtedy Daniel spojrzał na mnie jakoś tak dziwnie i powiedział:
– Na pewno wspaniała, innej bym nie wybrał. Jednak żadna kobieta nie zastąpi w moich myślach ciebie, i powinnaś o tym wiedzieć, siostrzyczko – jakoś tak dziwnie zaakcentował ostatnie słowa. Nie zwróciłam jednak wtedy na to uwagi.
Powiedziałam mu, że nie kocham narzeczonego
Te ferie były wyjątkowe pod każdym względem. Ojciec dostał spore dotacje z Unii Europejskiej i całe dnie spędzali z Danką na załatwianiu jakichś formalności. To na mojej i Daniela głowie spoczywało pilnowanie, by na co dzień dom jakoś funkcjonował. Siłą rzeczy całe dnie spędzaliśmy więc razem. Momentami czułam się tak, jakby tych wszystkich lat oddzielających nad od siebie nie było – znowu miałam w Danielu przyjaciela, któremu mogłam się zwierzać. Na przykład z tego, że chyba nie do końca kocham swojego narzeczonego...
Daniel za to opowiadał mi o swojej dziewczynie, która czasem wydawała mu się zbyt dziecinna i infantylna jak na swój wiek. Poza tym wcale nie był pewien, czy to nie zwykłe zauroczenie. Czułam się szczęśliwa, że mam takiego przyjaciela, i za nic w świecie nie chciałam, by to się zepsuło. A jednak nic co dobre nie może trwać wiecznie…
Tego dnia Danka wróciła wyjątkowo zadowolona:
– Zostawiamy was z ojcem na gospodarce – mówiła z błyskiem w oku. – Od dawna już sobie to planowaliśmy, że jak przyjedziecie, to my się wybierzemy tu i tam, młode czasy sobie przypomnieć…
Przyznaję, że mocno zdziwiło mnie to oświadczenie. No ale przecież, w końcu, oboje z ojcem ciężko pracowali, należał im się ten odpoczynek. A ja wiedziałam, że jeśli chodzi o gospodarkę, to mogę polegać na Danielu.
Pojechali więc, a my cały dzień się uwijaliśmy... Człowiek jak mieszka w mieście, to nawet nie ma pojęcia, ile rolnik musi co dzień zrobić – bo to i zwierzęta oporządzić, podwórko omieść, pole obrobić. I cóż, że są maszyny, jak ludzkie oko czegoś nie dojrzy, wszystko zmarnieje.
Pocałował mnie. Nie odrzuciłam go...
Położyłam się do łóżka w moim panieńskim pokoju o dziesiątej, nie miałam nawet siły na oglądanie telewizji. Przyłożyłam głowę do poduszki i już bym spała. Ale... nagle usłyszałam jakieś hałasy na korytarzu, a po chwili ciche pukanie.
– Mogę? – Daniel stał w drzwiach z jakąś niepewną miną.
– Proszę, wejdź, choć już się położyłam… – przez chwilę walczyłam z sennością. – Stało się coś?
– Nic się nie stało... – Daniel wszedł i dokładnie zamknął drzwi za sobą – Może tylko to, że ja dłużej nie mogę udawać, Mirka, że nic do ciebie nie czuję…
A potem podszedł do mnie, objął mnie, zaczął mnie gorąco całować – nie jak brat siostrę, o nie. Leżałam jak skamieniała, a w głowie kotłowały mi się myśli. Nie zrobiłam nic, by go odrzucić. Wprost przeciwnie, po chwili sama zaczęłam się do niego przytulać i prowokować go. A gdy szepnął:
– Ja sobie to wszystko dobrze przemyślałem. Pamiętaj, że nie łączy nas żadne pokrewieństwo, możemy się nawet pobrać i nikomu nic do tego – tylko pokiwałam głową.
Tę noc spędziliśmy razem. Następne dni były dla mnie koszmarem. Czułam, że straciłam przyjaciela, że straciłam brata, nie wiedziałam, co będzie dalej. Unikaliśmy jakiejkolwiek rozmowy ze sobą, a potem ja zdecydowałam, że wyjeżdżam. Nie potrafiłam znieść błagalnego spojrzenia Daniela. Uprosiłam go, tylko by nikomu nic nie mówił – czułam, że jeszcze nie jestem gotowa podejmować żadnych decyzji.
Liczyłam, że z dala od niego i od kraju będę potrafiła zapomnieć o tym, co się stało. Ja, w przeciwieństwie do Daniela, czułam, że jestem jego siostrą. I cóż z tego, że nie łączą nas więzy krwi – wiedziałam, że wieś nam tego nie wybaczy. Jeśli zdecydujemy się być razem, oboje skażemy się na potępienie bliskich nam ludzi. Nie czułam się na to gotowa.
Jeszcze do wczoraj byłam pewna, że tylko kwestią czasu jest, kiedy napiszę do Daniela i powiadomię go o moim ślubie z Krzyśkiem. Miałam nadzieję, że zrozumie, iż to już absolutny koniec tego „zakazanego” związku.
Ale... od jakiegoś czasu trochę mdliło mnie z rana
Wczoraj zrobiłam test ciążowy i... już wiem. Noszę w sobie dziecko. Daniela. Patrzę w lustro i nie wierzę. Noszę w sobie dziecko chłopaka, z którym się wychowałam, którego traktowałam całe życie jak brata.
Czy powiedzieć mu to i odrzucić wszystkich, których kocham? Czy raczej skłamać i udawać, że to dziecko Krzyśka? – biję się z myślami.
Po raz pierwszy w życiu nie wiem, co robić. Ale wiem jedno: dziecko to zawsze radość. Urodzę je na przekór wszystkim trudnościom i dam mu tyle miłości, ile tylko będę potrafiła. Tyle, ile umiała dać mi macocha, a nie umiała rodzona matko. Obiecuję ci to, kruszynko. Kruszynko Daniela. Mojego Daniela…
Czytaj także:„Adoptowaliśmy chłopca. Po 7 latach postanowiłam, że oddamy go z powrotem do domu dziecka”„Nie mieszkam z mężem, bo ciągle się kłócimy. Spotykamy się 2 razy w tygodniu i w weekendy”„Mąż miał na moim punkcie obsesję. Nie chciał się mną z nikim dzielić. To doprowadziło do tragedii”