Chcę podzielić się ze wszystkimi moim wielkim szczęściem, które pojawiło się w chwili, gdy moje życie wisiało na włosku. Był zimny lutowy poranek. Padał deszcz ze śniegiem. Jak zwykle wyszłam do pracy koło ósmej rano. Stanęłam przed przejściem dla pieszych. Przez ulicę przetaczała się rzeka samochodów. Czekałam zziębnięta, aż zwolnią i będę mogła dotrzeć do przystanku po drugiej stronie. Wreszcie jeden z kierowców ulitował się nade mną. Zatrzymał się, a ja pewnym krokiem ruszyłam przed siebie.
Ledwie minęłam maskę jego auta, gdy poczułam silny ból i straciłam przytomność. Odzyskałam ją dopiero w karetce pogotowia, wiozącej mnie do szpitala.
– Miała pani wypadek – powiedział mężczyzna w kamizelce z napisem „ratownik”. – Samochód nie wyhamował na mokrej nawierzchni i w panią uderzył. Jedziemy do szpitala. Niech się pani trzyma, będzie dobrze. Może pani mówić?
Znowu odpłynęłam.
Mąż powiedział: „Trzeba wierzyć, Maryniu…”
Jakimś cudem jednak uszłam z życiem. Miałam złamane przedramię i kość piszczelową, doznałam silnego urazu mózgu, na którym pojawił się krwiak. Konieczna okazała się operacja. Po niej sparaliżowało mi prawą stronę ciała. Rokowania mnie przeraziły. Do końca życia miałam być niepełnosprawna! Nawet nie byłam w stanie wyraźnie mówić, ponieważ paraliż dotknął również języka i ust.
Mojego męża przygotowywano na najgorsze. Załamał się wizją żony na wózku i w… ciąży. Bo badania krwi wykazały, że jestem w pierwszym miesiącu! Oboje przeżyliśmy szok. Mieliśmy już pięcioletniego synka, Maciusia. Od kilku lat staraliśmy się o drugie dziecko. Marzyliśmy o córeczce, ale miałam kłopoty z ponownym zajściem w ciążę. Kilku lekarzy stwierdziło nawet, że nie będę mogła mieć więcej dzieci, bo kiedyś przeszłam zbyt rozległe zapalenie jajników. Jak na ironię, teraz spełniło się nasze marzenie. A ja nie mogłam otoczyć opieką to rodzące się we mnie życie, bo sama jej bardzo potrzebowałam…
Specjaliści w szpitalu sugerowali aborcję. Utrzymanie ciąży mogło okazać się zbyt dużym obciążeniem dla mojego i tak osłabionego organizmu. Poza tym musiałam przyjmować leki, które mogły zaszkodzić maleństwu. Miotały mną skrajne emocje, od euforii po panikę. Rozmyślałam na przykład: kto będzie się opiekował dziećmi, jeśli na zawsze pozostanę sparaliżowana? Jak mąż odnajdzie się w roli opiekuna calej naszej trójki i jedynego żywiciela rodziny? Chciałam tego dziecka i bałam się podjąć jakąkolwiek decyzję.
– Myślę, że wszystko będzie dobrze – powiedział mi w końcu Tadek. – Trzeba wierzyć, Maryniu… Trzeba wierzyć.
Po jego słowach kamień spadł mi z serca. Podobnie jak mąż uznałam, że skoro Bóg dał nam to maleństwo, to pomoże nam także je wychować. Pełna nadziei zaraz po wyjściu ze szpitala zaczęłam się intensywnie rehabilitować. Sama i z pomocą sztabu specjalistów.
Dokonałam dobrego wyboru
Po czterech miesiącach ciężkiej pracy nauczyłam się na nowo chodzić i mówić. To drugie szło mi jeszcze niewyraźnie, jednak z każdym dniem było coraz lepiej. Przez cały ten czas starałam się myśleć pozytywnie o mojej ciąży. Wątpliwości, że coś może pójść źle, natychmiast od siebie odsuwałam. Postępowałam tak, jak radził mi mąż. Wierzyłam. I zajęłam się wyprawką dla naszej córeczki. Bo – cud jakiś! – okazało się, że rozwijające się we mnie życie to dziewczynka.
I wreszcie nadszedł ten dzień! Lenka urodziła się zdrowa, rumiana, duża i silna. Gdy położyli mi ją na piersi, spojrzała na mnie tak, jakby chciała powiedzieć: „Dziękuję, że uratowałaś mi życie”. I przeciągnęła się słodko. Oboje z mężem płakaliśmy, pokazując ją braciszkowi. Maciuś tak ładnie pocałował Lenkę w czółko i uśmiechnął się do niej…
Teraz nasza mała ma już roczek. Jest śliczną i mądrą dziewczynką. A ja wbrew wszystkim specjalistom w pełni wróciłam do zdrowia. Na mój widok lekarze nie mogą się nadziwić, że jestem tą samą kobietą, która po wypadku miała krwiaka na mózgu. Może nie wiedzą jednego: że w życiu trzeba słuchać głosu serca.
Więcej prawdziwych historii:
„Gdy straciłam ciążę, moje małżeństwo zaczęło się rozpadać. On zostawił mnie z tym samą i nawet nie próbował pomóc”
„Powiedziała mi, że jestem super facetem i wielka szkoda, że jestem gejem. Problem w tym, że… nie jestem”
„Bałam się, że ukochany zostawi mnie, gdy stracę pierś. Dlatego powiedziałam, że mam romans i go nie kocham”