„W aucie mąż tylko mnie pouczał i krytykował moją jazdę. Czułam się jak małe dziecko rugane przez ojca”

Mąż krzyczy na mnie w samochodzie fot. Adobe Stock, Photographee.eu
„– Kazałeś mi zmienić pas! – zaczęłam obronnym tonem. – I tak od razu posłuchałaś?! Jesteś kierowcą, ty decydujesz, kiedy wykonasz manewr! O mało nie wjechałaś człowiekowi pod maskę! – ciężko oddychał Tomek. W samochodzie to on wydawał rozkazy, a właściwie głównie krzyczał i wiecznie mnie krytykował”.
/ 03.06.2023 15:15
Mąż krzyczy na mnie w samochodzie fot. Adobe Stock, Photographee.eu

– Zmień pas, będziesz skręcać w lewo – mówił Tomek, nie podnosząc głosu.

Jego pozorny spokój nie zwiódł mnie jednak, dobrze wiedziałam, że się denerwuje. Ściskałam kierownicę, zostawiając na niej wilgotne ślady palców, po plecach, czułam to wyraźnie, ciekła mi strużka potu. „Do bani ten antyperspirant” – zdążyłam pomyśleć, zanim wszystko zaczęło się dziać jednocześnie. 

NIE TERAZ! – wrzasnął Tomek i złapał za kierownicę.

Spanikowałam. Kątem oka zobaczyłam jadący sąsiednim pasem samochód, którego jeszcze przed chwilą tam nie było.

Kierowca pogroził mi pięścią

– Kazałeś mi zmienić pas – zaczęłam obronnym tonem.

– I tak od razu posłuchałaś? Jesteś kierowcą, ty decydujesz, kiedy wykonasz manewr – ciężko oddychał Tomek. – O mało nie wjechałaś człowiekowi pod maskę. W takich warunkach nie da się prowadzić auta

Miał niestety rację, ale w samochodzie to on wydawał rozkazy. Jeździł ze mną trzeci dzień, „dla bezpieczeństwa”, jak to ujął, i było coraz gorzej. Jego obecność rozpraszała mnie i deprymowała. Zamiast odświeżyć sobie dawne umiejętności, popełniałam głupie błędy. Oboje byliśmy zdenerwowani, kłóciliśmy się, a Tomek nabierał podejrzeń, że ma do czynienia z motoryzacyjną idiotką.

– Szkoda sprzedawać nasz stary samochód, niewiele jest wart, a sprawuje się całkiem nieźle – tydzień temu mąż przyjrzał mi się z zastanowieniem. – Może zaczęłabyś nim jeździć? Byłoby ci wygodniej, przestałabyś narzekać na ścisk w metrze.

– I nie musiałbyś mnie nigdzie podwozić – dokończyłam domyślnie, ale zaświeciły mi się oczy.

W końcu na coś by się przydało zdobyte wiele lat temu prawo jazdy. Tomek zaanektował nowego forda, a mnie łaskawie oddawał wysłużonego grata, ale nie przeszkadzało mi to. Taki był u nas podział zadań, to mężczyzna był rodzinnym kierowcą. W naszym starym fiacie zobaczyłam szansę dla siebie, rozpoczęliśmy więc wspólne jazdy, żebym przypomniała sobie manewry i oswoiła się z ruchem. Szło mi jak po grudzie. Byłam załamana własną nieudolnością, a celne uwagi męża pozbawiały mnie resztek pewności siebie.

– Kręć kierownicą, kręć – dopingował mnie Tomek, kiedy próbowałam zaparkować wóz po domem.

Paraliżował mnie strach, że wjadę sąsiadowi w auto, dotykałam kółka delikatnie, jakby to miało złagodzić manewr. W efekcie koła pozostawały proste, a ja rozkraczałam się na środku ulicy, tamując ruch.

Tomek rwał włosy z głowy

– Nigdy się nie nauczysz! Postaraj się albo zrezygnuj. Jesteś zagrożeniem dla siebie i innych. Czy w tych warunkach można prowadzić samochód?

Zadałam to pytanie koleżance, która za kółkiem czuła się jak ryba w wodzie.

– Nie można – odparła ze zrozumieniem. – Mnie „uczył” tato, mówię ci, traumatyczne przeżycie. Dla mnie i dla niego. Jego zdenerwowanie udzielało się mnie i było dokładnie, jak opowiadasz. Musisz pozbyć się męża. Z wozu oczywiście – zachichotała. – I zacząć sama jeździć. Najpierw na krótkich trasach, stopniowo je wydłużając.

Zrobiłam, jak mówiła. Pokonując strach, wzięłam kluczyki i wyszłam z domu.

– Bierzesz samochód?! – dogonił mnie okrzyk Tomka.

Zamknęłam cicho drzwi, nie miałam siły z nim dyskutować, jeszcze by mnie odwiódł od zamiaru samotnego treningu. Niedaleka trasa wiodła dookoła dwóch bloków. Dojechałam szczęśliwie i nabrałam ochoty na więcej. Postanowiłam opuścić osiedlowe uliczki i wyjechać na ruchliwą dwupasmówkę. Zignorowałam dzwoniący jak oszalały telefon. Tomek odchodził od zmysłów, ale przecież nie mogłam odebrać. Nadspodziewanie gładko włączyłam się do ruchu i jechałam w sznurze samochodów, nikomu nie przeszkadzając. Coraz lepiej wyczuwałam pedał sprzęgła, udało mi się ruszyć spod świateł bez szarpnięcia. Na następnym skrzyżowaniu postanowiłam skręcić w prawo, wjechać w nasze osiedle, przyzwoicie zaparkować i pochwalić się mężowi osiągnięciami. I wtedy zgasł silnik. Wpatrzona w sygnalizację, żeby nie przegapić zielonego światła, kręciłam bez skutku kluczykiem. 

– Pani włączy awaryjne – krzyknął miły człowiek z sąsiedniego pasa.

Włączyłam. Siedziałam i czekałam na cud. Mogłam zadzwonić do Tomka, ale wyobraziłam sobie, co powie i od razu mi się odechciało. Rozejrzałam się wokół. Na przystanku stała grupka ludzi, przyglądali mi się.

Zrobiłam bezradną minę

– Trzeba zepchnąć samochód na bok – ruszył się jakiś mężczyzna. – Pani wrzuci na luz.

Za chwilę grupa ochotników pchała fiata na boczny pas.

– Nie odpala? – zainteresowali się.

„Magia motoryzacji”, pomyślałam obserwując, jak otwierają maskę i przerzucają się uwagami. Byli autentycznie zainteresowani problemem, chociaż miałam wrażenie, że prześcigają się w domysłach, żeby sobie nawzajem zaimponować. 

To na pewno rozrusznik – przekonywał żarliwie pozostałych zażywny pięćdziesięciolatek. – Pamiętam takie samochody bez komputera pokładowego. Ludzie, co ja miałem z maluchem!

Popłynęła opowieść o ułamanym palcu rozdzielacza w aparacie zapłonowym, który kapryśnie obdarzał iskrą świece oraz kubłach wody wylewanych na pracujący silnik w celu zlokalizowania przebicia. Chyba tylko ja słuchałam wspomnień, a to dlatego, że usiłowałam sobie wyobrazić tę elektryczną iskrę, która tańczyła po metalowej obudowie motoru.

– Trzeba panią ściągnąć – przerwał byłemu właścicielowi malucha drugi mężczyzna. – Może mąż by po panią przyjechał? Wezwanie lawety to droga zabawa.

Tylko nie mąż – przeraziłam się, budząc ogólną wesołość.

– Jakbym wyglądał tak, jak pani, złapałbym okazję w trymiga – skomplementował mnie pięćdziesięciolatek.

– Okazję?

– Z holem! Ma pani własny w bagażniku, ktoś panią pociągnie i finito.

Machałam na przejeżdżające samochody, aż w końcu zatrzymał się potężny suv, wyposażony w hak holowniczy. Linka została zamocowana, usiadłam za kierownicą i włożyłam kluczyki do stacyjki. Żeby ich nie zgubić. Nie zdążyłam pomyśleć, czy umiem prowadzić wóz na holu, kiedy szarpnęło i ruszyliśmy. Pierwsze metry przejechałam prosto, potem prowadzący suv skręcił na właściwy pas i rozstaliśmy się, bo nadal jechałam, tam gdzie przedtem.

Zablokowała mi się kierownica

– Kluczyki!!! – wrzasnęli mężczyźni na przystanku. – Wyjmij kluczyki ze stacyjki, kobieto!!!

Błyskawicznym ruchem wyciągnęłam kluczyki i kierownica drgnęła. Znowu mogłam nią normalnie obracać! Zrobiłam co trzeba i pojechałam śladem holującego mnie suva. A może jednak będzie ze mnie jeszcze kierowca? Pod domem czekał Tomek. Wylewnie podziękował kierowcy suva, milczał na  klatce schodowej, a awanturę zrobił mi dopiero w domu.

– Samochód nie chciał zapalić – powtarzałam jak mantrę, nie odpowiadając na dramatyczne pytania, co sobie właściwie myślałam.

W końcu do Tomka dotarło, co mówię.

– Jak to? Przecież niedawno robiłem przegląd, wszystko było w porządku. Pewnie coś pokręciłaś.

– Sam sprawdź – wzruszyłam ramionami. – I tak musisz jechać do warsztatu.

Wsiedliśmy do fiata i Tomek przekręcił kluczyk. Zbuntowany samochód od razu posłuchał swego pana. Silnik cicho zawarczał. Tomek spojrzał na mnie karcąco.

– Pewnie iskra zapłonowa raz przeskakuje, a raz nie – przypomniałam sobie opowieść właściciela malucha.

– Nic nie przeskakuje – zgasił mnie Tomek. – Z samochodem trzeba umieć się obchodzić. Wóz jest w porządku.

– Skoro tak, to pojedźmy do sklepu zrobić zakupy – zaproponowałam. 

Załadowaliśmy bagażnik sprawunkami, Tomek usiadł za kółkiem i przekręcił kluczyk.

Akumulator jęknął raz i drugi

– Nie odpala – mąż nachylił się z troską nad deską rozdzielczą.

– Przecież mówiłam – wytknęłam mu.

Za trzecim razem silnik niechętnie zaskoczył. Pojechaliśmy do warsztatu.

Wszystko jest w porządku, niczego nie zauważyłem – mechanik wrócił z krótkiej przejażdżki testującej nasz wóz. – Naprawdę nie chciał zapalić? 

– Naprawdę – mąż podrapał się w głowę. –

Jeżeli ułamał się palec rozdzielacza, to niczego pan nie zauważy – przypomniałam sobie wizję tańczących iskier. – Trzeba zmoczyć silnik, jeżeli będzie przebicie, to skoczy iskra. 

Mechanik z Tomkiem patrzyli na mnie, jakby wyrosły mi płetwy.

– To stary sposób z lat 70., słyszałem o nim, ale nigdy nie miałem okazji wypróbować – powiedział mechanik i odkręcił butelkę wody mineralnej.

Iskra przeleciała jak błyskawica.

– Ja cię! – Tomek patrzył na mnie z uznaniem.

– Masz nosa do samochodów, kotku. Będzie z ciebie kierowca.

Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”

Redakcja poleca

REKLAMA