Nigdy nie pomyślałabym, że Stefan zostanie księdzem. Chodziliśmy razem do liceum. Był największym przystojniakiem w naszej klasie. I chyba największym podrywaczem. Wszystkim dziewczynom się podobał, a jemu podobały się wszystkie. Kiedy po maturze powiedział, że idzie do seminarium, byłam w szoku. Nie tylko ja. Pamiętam, jak rozmawiałyśmy o tym z koleżankami.
– Przecież on tam nie wytrzyma nawet trzech miesięcy – dowodziła Kasia.
– Może przeżył jakiś zawód miłosny? – zastanawiała się Ewa.
– Stefek? Zawód miłosny? To raczej on sprawiał wszystkim dziewczynom zawody – zaśmiała się Justyna.
– Byłaś z nim zaprzyjaźniona – zwróciła się do mnie Ewa. – Nie wiesz, co wymyślił? I dlaczego?
– Pojęcia nie mam.
Naprawdę nie wiedziałam. Rzeczywiście przyjaźniliśmy się, ale nie powiedział mi ani słowa o swoich planach. Byłam tak samo zaskoczona, jak inni. Dodatkowo czułam do niego żal za to, że ze mną nie porozmawiał, nie poradził się. Wszyscy mówiliśmy sobie nawzajem, co chcielibyśmy robić w przyszłości, tylko jeden Stefan milczał. A teraz taka bomba!
Po raz kolejny spotkaliśmy się ze Stefanem dopiero po dziesięciu latach, może po dwunastu. Byłam już wtedy mężatką, miałam dwie córki, z których starsza szykowała się do Pierwszej Komunii, kiedy Stefan pojawił się w naszej parafii. To właśnie on miał przygotowywać dzieciaki do sakramentu. Nadal był tak samo przystojny.
– Nic się nie zmieniłeś – powiedziałam mu na dzień dobry.
– Ty również – odwzajemnił się.
– A właściwie to jeszcze wypiękniałaś. Oczu nie można od ciebie oderwać.
– Tyle że ty jesteś teraz księdzem.
– Oczy nadal mam – roześmiał się.
Początkowo czułam się przy nim głupio, niepewnie. Nigdy zresztą nie potrafiłam rozmawiać z żadnym księdzem, zawsze czułam się skrępowana. Powiedziałam mu to. Znowu zareagował śmiechem.
– Więc nie myśl, że rozmawiasz z księdzem, tylko z kumplem z liceum.
– Stefek, ty naprawdę się nie zmieniłeś – podsumowałam.
Po kolejnym spotkaniu rodziców dzieci przygotowujących się do komunii, Stefan zaproponował, żebyśmy wybrali się na kawę.
– Powspominamy sobie dawne czasy, pogadamy, pośmiejemy się.
– Nie wiem – pokręciłam głową, chociaż naprawdę miałam ochotę na takie wspominki. – Z księdzem na kawę?
– A to księdzu nie wolno pić kawy?
– Wolno, ale chyba niekoniecznie z matką swojej uczennicy.
– Przecież ja nie idę z matką uczennicy, tylko z dawną koleżanką z liceum.
Właściwie wszystko, co mówił, było prawdą, we wszystkim miał rację, miałam jednak wrażenie, że w tej całej sytuacji jest coś dziwnego.
– A przyjdziesz do kawiarni w sutannie? – próbowałam zakpić.
– Wolałbym nie, ale jeśli sobie życzysz, mogę się poświęcić.
Nie, też tego nie chciałam
Pojawił się ubrany na sportowo. Rozmowa się rozwinęła całkiem swobodnie, wspominaliśmy kolegów, koleżanki, nauczycieli, aż wreszcie odważyłam się zapytać wprost.
– Dlaczego zostałeś księdzem? Spojrzał zdziwiony, zawahał się.
– Bo miałem powołanie? – odpowiedział mi pytaniem.
– Nie żartuj sobie ze mnie. Powołanie? A cóż to takiego jest?
– Nie wierzysz w powołanie?
– Nie bardzo. No wyjaśnij mi, proszę, co to dla ciebie znaczy.
– Szczerze? W moim przypadku to po prostu był pomysł na życie. Jeden zostaje lekarzem, inny prawnikiem. Ja zostałem księdzem. I tyle.
– Traktujesz to jak normalny zawód?
– Można tak powiedzieć.
– A nie brakuje ci, no nie wiem, rodziny, dzieci czy… – zawahałam się. Kobiety? – dokończyłam.
– Czasem brakuje – przyznał. – Ale ci, co zostają lekarzami czy prawnikami też nie zawsze mają rodziny.
– Nie zawsze – potaknęłam.
– A tobie jak układa się życie rodzinne? – spytał niespodziewanie.
– Mam dobrego męża, fajne córki. Nie narzekam. Ale ciebie nadal nie rozumiem, a może teraz nawet jeszcze mniej. W liceum wydawało się, że wszystkie dziewczyny były twoje.
– Eeee – skrzywił się. – To tylko tak na zewnątrz wyglądało.
Zaczęłam spotykać się ze Stefanem
Wiedziałam, czułam, że nie powinnam, chociaż przecież nie robiliśmy nic złego. Chodziliśmy na kawę, czasem na spacer. Ale było między nami jakieś napięcie, coś nieuchwytnego, sama nie wiem. Może właśnie ta chemia, o której tyle się mówi?
Pierwszy raz przespałam się ze Stefanem, kiedy mąż pojechał z dziewczynkami do rodziców na weekend. Ja nie mogłam jechać, miałam zaległy projekt w pracy, który musiałam dokończyć. A może w głębi duszy planowałam to, co się stało, może tego chciałam. To ja zadzwoniłam do Stefana w sobotę wieczorem. Powiedziałam, że jestem sama i jeśli ma ochotę, zapraszam go na kolację. Pojawił się godzinę później z winem i… został do rana.
Kiedy wychodził, nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy. Było mi strasznie wstyd. Zdradziłam męża.
– Nie martw się – pogładził mnie po policzku. – Nie uwiodłaś mnie. Ksiądz to też tylko człowiek.
Od tego czasu spotykaliśmy się regularnie, raz częściej, raz rzadziej, w zależności od tego, jak pozwalały na to obowiązki. Stefan zawsze pojawiał się po cywilnemu, szliśmy na kolację, a potem braliśmy pokój na górze w hotelu. Kochaliśmy się, gadaliśmy, wspominaliśmy dawne czasu, a potem każde z nas wracało do swojego życia.
Mimo że Stefan był księdzem, to ja miałam większe wyrzuty sumienia. Gryzło mnie, że zdradzam męża, że sypiam z katechetą mojej córki, że zaniedbuję rodzinę. Mój kochanek podchodził do wszystkiego bardzo racjonalnie. Twierdził, że każdy człowiek ma prawo do odskoczni, do czegoś, co zrobi wyłącznie dla siebie i co sprawia mu przyjemność.
– Mówisz jak nie ksiądz.
– A ilu księży poznałaś tak dobrze jak mnie? – pytał.
– Żadnego.
Czasami miałam wrażenie, że jego też nie znam, że to wszystko, co mi mówi, to tylko gra z jego strony.
Zaczynałam się zastanawiać, po co to robię, jaki w tym jest sens. Nie mogłam doszukać się żadnego. Miałam przecież dobrego męża, dlaczego więc go zdradzałam? Spotykaliśmy się ze Stefanem właściwie tylko na seks, oboje wiedzieliśmy przecież, że ja nie rzucę rodziny, a on nie przestanie być księdzem.
Nie potrafiłam powiedzieć: dość, to koniec!
Trwało to wszystko do czasu, aż zorientowałam się, że jestem w ciąży. Byłam pewna, że to dziecko Stefana. I co teraz? – tłukło mi się po głowie. Zastanawiałam się, czy powinnam powiedzieć Stefanowi o ciąży. Nawet gdybym więcej się z nim nie spotkała, i tak by się dowiedział. Był księdzem w naszej parafii, katechetą mojej córki, aby się nie dowiedział, musiałbym chyba wyjechać. Ale co zrobi? Jak zareaguje, kiedy się dowie?
Nie zdążyłam jednak podjąć decyzji, bo to Stefan pierwszy zaskoczył mnie swoją niespodzianką.
– Przenoszą mnie do innej parafii – oznajmił któregoś dnia.
– Jak to przenoszą?
– Normalnie, księża tak mają. Jak w wojsku, rozkaz i jedziesz.
– I co z nami będzie?
– Będę tęsknił, ale cóż, każde wróci do swojego życia. Tak musi być – przytulił mnie mocno, potem pocałował.
Ja milczałam. Wiedziałam, że też będę tęskniła, ale może tak właśnie będzie lepiej dla wszystkich. Może to jego szef z góry zdecydował za mnie, za nas oboje. Stefan wyjechał, a ja powiedziałam mężowi, że jestem w ciąży.
– Tym razem będziemy mieli syna, kochanie – cieszył się.
Rzeczywiście urodziłam chłopca. Często mu się przyglądam i zastanawiam się, kto jest jego ojcem. Czasem wydaje mi się, że ma uśmiech Stefana, innym razem, że marszczy nos tak samo jak mój mąż. Wiem, że mogłabym zrobić badania, pewnie nawet dałoby się to załatwić w tajemnicy przed mężem, ale tak naprawdę nie potrafię się na to zdobyć. Chyba boję się wyników, wolę nie wiedzieć. Mąż bardzo kocha małego, uważa go za swoje dziecko i niech tak zostanie. Nigdy mu się nie przyznam, że miałam romans. Romans z księdzem. I nigdy więcej go nie zdradzę, przysięgłam to sobie.
Czytaj także:
„Odbiłam jakiejś babie faceta, ale nie jestem złodziejką mężów. Kobiety zapominają, że do tanga trzeba dwojga”
„Okradłem swoje rodzeństwo ze spadku po rodzicach. Okłamałem ich, że ojciec obiecał dom mnie. Nie dostali niczego”
„Syn nie chciał się wyprowadzić, więc to my opuściliśmy mieszkanie. W końcu zaczęliśmy żyć jak ludzie, nie jak służba”