Kolejny sezon zbliża się ku końcowi i jak zwykle o tej porze roku opanowała mnie melancholia. Te dni coraz krótsze, noce coraz chłodniejsze… Żal.
– Głupoty gadasz – żachnęła się Maria, gdy mi się powyższe wyrwało wczoraj podczas zwożenia klamotów z działki. – Jeszcze pomidory dojrzewają na krzakach. I na grzyby pojedziemy z Andą!
– Jeśli z Andą, to na pewno się zgubimy – przypomniałam, jak ostatnio szukała nas bitą godzinę nad rzeką. – Przecież ta dziewczyna za grosz nie ma orientacji w terenie.
– I super – Maria nie miała nic przeciwko temu. – Będą przygody do wspominania w zimowe wieczory!
– Jeśli przeżyjemy – mruknęłam.
Burknęła, że nie jedziemy do puszczy amazońskiej, ale i tak już jej nie słuchałam.
Tak szybko ten rok mijał i będzie tylko gorzej
– Wiesz co? – powiedziała Maria, kiedy żegnałyśmy się w windzie. – Dobrze, że w pracy masz możliwość zobaczenia prawdziwych problemów, to cię ustawia w pionie.
Terapeutka się znalazła, pomyślałam i resztę dnia spędziłam przy oknie, gapiąc się na pierwsze liście, które wiatr strząsał z drzew i gnał zakurzoną ulicą. Nazajutrz nawet wstać mi się nie chciało – gdyby nie poczucie obowiązku, pewnie leżałabym w łóżku do południa. Dość tego, Agato, powiedziałam sobie wreszcie. Może trudno w to uwierzyć, ale ktoś tam czeka, żebyś mu pomogła. I oby to nie był melancholik jak ty, bo popłaczecie się razem nad upływającym czasem. Przyznam, że odetchnęłam, gdy punktualnie o dwunastej do gabinetu weszła zadbana trzydziestoparolatka w typie bizneswoman.
– Nie wierzę, że tu jestem – westchnęła, zajmując fotel. – Bez urazy.
– Zdziwiłaby się pani, ilu ludzi to powtarza, przychodząc – uśmiechnęłam się. – Cóż, nikt nie może być Terminatorem na okrągło.
– Nawet nie o to chodzi – machnęła ręką. – Z pracą sobie radzę, z wyzwaniami także…
Zamilkła, strzepując z biurka jakiś niewidzialny pyłek i wypatrując następnego, jakby od tego zależało nasze życie.
– Co komu po sukcesach, gdy nie potrafi zarządzać własnym życiem? – uniosła wreszcie głowę. – Nawet nie wiem, od czego powinnam zacząć. Jestem taka wściekła!
– Najlepiej od początku – poprosiłam, bo wiedziałam z doświadczenia, że to pomaga wszystkim. Mnie – zorientować się w problemie, a ludziom, którzy tu przychodzą – uporządkować fakty, a przy tym wyłapać niepokojące symptomy, które umknęły albo zostały szybko zapomniane. Pani Marzena, bo tak się przedstawiła, głośno westchnęła.
– Spróbuję – zdecydowała. – Może to nie jest najgorszy pomysł.
Wyjaśniła, że jest rozwódką od prawie dziesięciu lat. O małżeństwie, zapewniła, nie warto wspominać: było, minęło.
Zwykła młodzieńcza pomyłka, żadna trauma
– Tyle tylko, że wyleczyło mnie z szybkich afektów – stwierdziła.
Przerwała niespodziewanie, jakby nie zgadzał się jej wynik jakiegoś działania wykonywanego w myślach.
– A nie – dodała po dłuższej chwili. – Chyba jednak to jest już nieaktualne. Ostatnie zdarzenia wskazują raczej na to, że nie uczę się niczego na stałe. Rozczarowujące.
– Niektórzy uważają, że życie nie jest linią ciągłą, lecz meandruje jak rzeka. Zmienia schemat tak, że trudno go rozpoznać.
Wzruszyła ramionami, nieprzekonana moim mętnym wywodem i wyraźnie podłamana swoją konstatacją. I o to między innymi chodzi: by zrewidować odczucia i ustalone poglądy.
– Może i jestem niepoprawna – otrząsnęła się – ale chciałabym podkreślić jedno: nigdy nie czułam się desperatką. Traktowałam mężczyzn jako miły dodatek do życia, nie jego sens. Nie, nie chcę mieć dzieci – uprzedziła moje pytanie. – Nie czuję powołania.
– Rozumiem – powiedziałam, bo wyczułam, że oczekuje potwierdzenia.
Kobiety świadomie rezygnujące z roli matki często tak mają – przyzwyczajone do ciągłego nawracania na jedyny słuszny model zaczynają od razu się tłumaczyć.
– Jacka poznałam zimą – kontynuowała. – Jakoś pod koniec lutego zorganizowano konferencję. Trzeba było omówić plany rozwojowe firmy razem z kierownikami filii. Zazwyczaj organizujemy je w neutralnym miejscu, tym razem był to hotel w zamku nad jeziorem w Zachodniopomorskiem.
– Miłe – westchnęłam, myśląc o tym, że w tym roku najdalsza moja podróż to wyprawy na działkę Marii.
– Proszę nigdy nie robić tego błędu – roześmiała się. – Zamki są dobre tylko latem, tego się nie da dogrzać.
– Będę pamiętać – obiecałam. – Zatem poznaliście się państwo na konferencji.
– Niezupełnie – sprostowała. – Później się okazało, że Jacek był tam prywatnie, tacy goście mieszkali na parterze. Ale na początku, gdy spotkałam go na spacerze, byłam pewna, że to ktoś z firmy.
– Z pewnością ta pomyłka ułatwiła wam zawarcie znajomości – powiedziałam, a ona potaknęła, potem zaś, raczej bezwiednie, uśmiechnęła się do swoich wspomnień.
– Nawet mi się nie spodobał jako facet – pokręciła z niedowierzaniem głową. – Lubię rosłych blondynów, a Jacek to szczupły, wręcz chłopięcy brunet. Ale od razu złapaliśmy kontakt, tak się zagadaliśmy, że nawet nie zauważyłam, gdy obeszliśmy jezioro dookoła. Wie pani, to mi się rzadko zdarza…
– Znaleźć partnera do rozmowy?
– Do prawdziwej rozmowy – potwierdziła. – Takiej, która nie jest tylko grą wstępną i, jako taka, nie zaczyna męczyć, jeśli nie odwzajemniam zainteresowania. My rozmawialiśmy naprawdę, bez żadnych erotycznych podtekstów. O muzyce, książkach, filmach… Ostatni raz przydarzyło mi się coś takiego chyba w liceum.
– Mówi się, że anonimowość sprzyja zwierzeniom – przypomniałam. – Łatwiej opowiedzieć swoje życie komuś, kogo więcej się nie spotka, stąd fenomen rozmów w pociągu czy samolocie.
– Rzecz w tym – uśmiechnęła się – że wcale nie rozmawialiśmy o sprawach prywatnych. Zupełnie. A potem Jacek odprowadził mnie pod drzwi pokoju i po prostu się pożegnał. Nie uważam się za szczególną piękność, ale to wypadek bez precedensu.
Żeby facet przynajmniej nie spróbował?
– I jak się pani z tym czuła?
– Dałam się nabrać jak nastolatka! – prychnęła.
– Ale wtedy – sprostowałam. – Co wtedy pani czuła?
Zamyśliła się, jakby przez późniejsze zdarzenia trudno jej było dokopać się do oryginalnych emocji. W końcu stwierdziła ze zdziwieniem:
– Byłam zaintrygowana i chyba ciut urażona… Dlaczego przynajmniej mnie nie pocałował, czy coś ze mną nie tak? Może już wtedy mną manipulował? – spojrzała badawczo. – Teraz wydaje się to całkiem sensowne.
Opowiadała dalej. O tym, że nazajutrz miała harmonogram wypełniony po brzegi i z Jackiem spotkała się dopiero chwilę przed odjazdem. Zdążyli się tylko wymienić numerami telefonów i tyle.
– Na wypadek, gdyby któreś z nas było przejazdem w mieście tego drugiego – wyjaśniła. – Nie liczyłam na jakiś spektakularny ciąg dalszy, wiadomo, jak jest. I pewnie żadnego by nie było, gdyby nie ta cholerna pandemia. Nagle zostaliśmy uwięzieni w domach, bez pewności, że przeżyjemy. Pamięta pani te początki, prawda?
– Pamiętam – przyznałam. – Ma pani rację, było w tym coś z apokalipsy. Doniesienia ze świata, zdjęcia, relacje… Chyba każdy się bał.
– Jacek zadzwonił i poprosił o adres mailowy. Zaczęliśmy do siebie pisać, bo czemu nie, skoro świat mógł się skończyć? To była specyficzna sytuacja, gdyby nie ona, nie nawiązalibyśmy tak głębokiej relacji.
Tak, faktycznie, to był wyjątkowy czas. Gdyby było inaczej, czy weszłabym aż w tak głębokie związki z sąsiadkami? Czy byłoby możliwe, bym niemal zamieszkała z Marią na jej działce? Nie sądzę.
– Rozumiem, o czym pani mówi – powiedziałam zatem. – Nie ma powodu, by kluczyć, gdy czas się kurczy.
Przewróciła oczami
– Niektórzy – mruknęła – kłamaliby, nawet unosząc się na jednej desce przy tonącym Titanicu. Szkoda, że dopiero teraz o tym wiem.
Miałam poprosić, byśmy nie uprzedzały faktów, ale już opowiadała dalej.
– Dopiero w czasie pandemii zrozumiałam, jak można się zakochać na odległość – wyznała. – Ja byłam po rozwodzie, on także, tyle że bardziej poharatany, także z powodu syna, z którym stracił codzienny kontakt.
– Nie przeszkadzało pani, że jest dziecko? – zapytałam, pamiętając o jej niechęci do macierzyństwa.
– Nie – zaprzeczyła. – Mówiąc szczerze, urzekła mnie ojcowska miłość i poczucie straty. Miałam pewność, że nie trafiłam na macho, lecz wrażliwego człowieka. Przez chwilę – spojrzała na mnie uważnie – przez bardzo krótką chwilę zastanawiałam się nawet, czy z kimś takim jednak nie byłoby warto się rozmnożyć. Oczywiście, kiedy już poznamy się lepiej w rzeczywistym świecie.
– I poznali się państwo, kiedy już zdjęto obostrzenia?
– Tak – odpowiedziała. – Było świetnie. Jacek przyjeżdżał stosunkowo często, ja nie dawałam rady. Dostałam awans, a jak już trafił mi się luźny dzień, musiałam być u mamy. Raz pojechaliśmy razem na chrzciny do mojej rodziny. I to był początek końca.
– Nie zaakceptowali go? – zapytałam.
– Wręcz przeciwnie – zaśmiała się gorzko. – Potraktowali go tak poważnie, że gdy kuzynka u jednej ze znajomych na Facebooku zobaczyła jego zdjęcie, natychmiast wysłała mi link. Jacek nie miał konta na żadnym portalu społecznościowym, ale jego żona miała… Świat jest mały.
– Ludzie, którzy mają wspólne dziecko, po rozwodzie także się spotykają... – zaczęłam, ale przerwała mi:
– Nie ma żadnego rozwodu. Normalnie podobno już by był, ale sprawa ciągnie się przez lockdown, bo wszystko stanęło. Ale skąd mam wiedzieć, czy to w ogóle prawda i nie jestem tylko dziewczyną na boku? Już mu nie ufam.
– Jak się pani z tym wszystkim czuje?
– Zraniona, ośmieszona – zastanowiła się. – Skołowana. Postanowiliśmy, że pogadamy następny raz po miesiącu, gdy już to przetrawię. Ale nie przetrawiłam. Nie mam pojęcia, co dalej.
– Rozumiem, że trudno pani zrezygnować z tej relacji – powiedziałam. – Zainwestowała pani sporo uczuć, nie da się ich wycofać na zawołanie. Co właściwie pani przeszkadza: to, że ma żonę, czy to, że panią okłamał?
– W sumie… – zastanowiła się. – Jednak żona. Kłamstwo mnie zdenerwowało, ale potrafię zrozumieć powody. Gdyby powiedział na początku, że jeszcze nie ma rozwodu, ten związek by umarł śmiercią naturalną przed narodzeniem. Ale założenie, że będziemy się spotykać, bo rozwód w toku, to banał.
Czy zasłużyła na takie traktowanie?
– To niech się pani nie spotyka – powiedziałam. – Dopóki nie będzie czarno na białym. Każdy kontakt to kolejna inwestycja uczuć, będzie coraz trudniej i nie mówię, że musi tak być, ale może okazać się, że zmarnowała pani młodość przy niewłaściwym mężczyźnie.
– Będzie się bał, że kogoś poznam, powie, że tego nie przeżyje…
– Nie może pani dbać o uczucia innych zamiast o własne – teraz ja przerwałam. – Zagrał i ryzyko się nie opłaciło. Proste.
Patrzyła na mnie, przygryzając wargi.
– A jeśli rzeczywiście kogoś poznam?
– To będzie oznaczało, że tutaj zadziałał tylko urok, podparty specyficzną sytuacją, a miłość czekała gdzie indziej.
Gdy już zbierała się do wyjścia, jeszcze stanęła w drzwiach.
– Ma pani rację z tą inwestycją – powiedziała. – Nie warto ładować w niepewny interes. Ja się nawet z nim nie spotkam za tydzień. Po prostu napiszę, że widzimy się kolejny raz, gdy będzie miał dokument potwierdzający rozwód. Żadnych pożegnalnych spotkań ani przytulanek. Bo przecież nikt się nie żegna, prawda?
Roześmiała się i wyszła. Może i nadchodzi jesień, myślałam potem, sadowiąc się w aucie. Jesień w przyrodzie, jesień życia… Niektórych problemów już nigdy nie będę miała i w gruncie rzeczy jest w tym coś pocieszającego. Maria miała rację: cudze kłopoty pomagają zobaczyć własne życie we właściwej perspektywie. Ustawiają do pionu.
Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”