– Przydałby się keczup – mruknął Olaf, lustrując bacznie stół.
– Siedź, przyniosę – zerwałam się na równe nogi i poszłam do kuchni.
Nie jestem usłużna, tylko nerwowa i nie lubię niedoróbek, nie swoich, ale dzieci. Olaf pójdzie do kuchni, otworzy lodówkę i będzie się gapił, może nawet w międzyczasie przejrzy telefon i odpisze kumplowi, zamiast sprawnie wyjąć, co trzeba. Chłodziarka ma już swoje lata, nie lubi wietrzenia, a ja nie znoszę ślamazarności, jestem szybka, zadaniowa i skuteczna, w pracy i w domu.
Ludzie to doceniają
Ja też nie narzekam, taka już jestem i było mi z tym dobrze… Szybko wyjęłam sos, przy okazji sięgnęłam po musztardę, domknęłam biodrem lodówkę, odwróciłam się na pięcie i o mało nie zderzyłam z Judytą. Przyjaciółka zaproszona na obiad przemknęła się za mną do kuchni jak duch.
– Ups! Przestraszyłaś mnie – nie zdołałam jej wyminąć, bo zagrodziła mi drogę.
– Nie pędź tak, zdążysz, syn wytrzyma chwilę bez keczupu – powiedziała surowo. – Strasznie ich rozpieszczasz, jak zachorujesz, nikt ci nie poda herbaty, bo żadne nie będzie potrafiło jej zaparzyć. Musiałam ci to powiedzieć, nie mogę patrzeć, jak koło nich latasz. Pracujesz, gotujesz, sprzątasz, pierzesz…
– Pierze pralka – parsknęłam śmiechem.
Rozbawiła mnie jej mina, Judyta słynęła z tego, że waliła prawdę prosto w oczy, niezależnie od konsekwencji, może dlatego miała niewielu przyjaciół.
– A sprząta odkurzacz – odpowiedziała tym samym tonem. – Za dużo na siebie bierzesz, nie pozwalasz sobie pomóc, przyzwyczaiłaś otoczenie, że jesteś nie do zdarcia. Myślisz, że tak będzie zawsze?
– Oczywiście, ja nigdy nie choruję – przytaknęłam – jestem wielozadaniowa. I szybka, nie znoszę, jak robota wisi nade mną, wolę ją skończyć i mieć z głowy.
– Podziwiam cię, naprawdę musisz być z żelaza – Judyta wreszcie zeszła mi z drogi i obie wróciłyśmy do pokoju.
No i zapeszyła
Jej słowa o szklance herbaty wróciły do mnie jak bumerang, tłukąc się po głowie. Wieczorem rozwiesiłam pranie i usiadłam na wannie, masując zesztywniały kark. Pokręciłam głową, ale dziwne wrażenie nie ustąpiło, przeciwnie, nieprzyjemne uczucie rozlało się po szyi i górnej części pleców, jakby ktoś ciężki usiadł mi na barana.
– Skończyłaś? Wziąłbym prysznic – do łazienki zajrzał Jacek.
– Już, już – poderwałam się i syknęłam.
Nieostrożny ruch spowodował, że ostra igła bólu przeszyła szyję, wrażenie było niespodziewane, zrobiło mi się gorąco, nie byłam przyzwyczajona do słabości. Usiadłam z powrotem na wannie.
– Co ci jest? – przestraszył się Jacek. – Wstań – podparł mnie ramieniem – zaprowadzę cię do pokoju, położysz się.
– Nic mi nie jest – wyrwałam się niecierpliwie – coś mi wlazło w kark, ale przejdzie.
– Mama jest chora? – do łazienki zajrzała Jagna, patrząc na mnie z lękiem w oczach.
– Nic mi nie jest – uspokoiłam córkę.
– To dlaczego siedzisz na wannie? – nie dała się zbyć byle jaką odpowiedzią.
– Już wstaję – poderwałam się dziarsko.
Oni przecież na mnie liczyli, niezależnie od wszystkiego nie mogłam okazywać słabości! Spokój i powodzenie rodziny były od zawsze na mojej głowie, przyzwyczaiłam się do tego, wolałam wszystkiego osobiście dopilnować, żeby chodziło jak w zegarku. Wszystko grało, dopóki Judyta nie zapeszyła. Następnego dnia ból karku, połączony z dziwnym mrowieniem, zaczął promieniować do rąk, wtedy się przestraszyłam. Kilka dni pauzowałam, wydawało mi się, że dom zarasta brudem, lodówka zieje pustką, a czyste ubrania znikają w przyspieszonym tempie. Ale przede wszystkim gryzłam się całkiem nowym uczuciem, że wszystko wymyka mi się z rąk.
Przestałam panować nad życiem rodziny
Zaniedbałam codzienne obowiązki i nie wiedziałam co będzie dalej. Denerwowałam się, że nie mogę robić tego co zwykle, w końcu, ponaglana przez Jacka, poszłam do lekarza, zrobiłam prześwietlenie, ale tajemnica dolegliwości nie wyjaśniła się. Doktor spojrzał na mnie znad okularów i spytał, czy w ostatnim czasie nie byłam poddana długotrwałemu stresowi. Kto, ja?! Stanowczo zaprzeczyłam. Jestem ceniona w pracy, mam udaną rodzinę, a zmartwienia i drobne kłopoty? Kto ich nie ma. Nie, u mnie wszystko w porządku, nie mogę narzekać. Lekarz przepisał maść, zalecił gimnastykę – której i tak mam na co dzień pod dostatkiem o czym wie każdy, kto prowadzi dom – i życzył zdrowia. Miał dobrą rękę, sztywność karku ustąpiła, wracałam do domu jak na skrzydłach, znowu byłam na chodzie. W myślach układałam listę zadań na dziś, trochę się ich nazbierało gdy chorowałam, pomyślałam, że będę musiała nadgonić to, co zaniedbałam w wyniku przymusowej, wymuszonej przez dolegliwości, bezczynności. Przede wszystkim trzeba pomyśleć o obiedzie na jutro. Zaraz, a co z dzisiejszym dniem?
Niczego nie przygotowałam, będę musiała coś wymyślić na szybko. Tylko co? Wchodząc do domu, notowałam w pamięci listę potrzebnych produktów, planując jutro przed pracą błyskawiczne zakupy, ale już od progu uderzył mnie w nozdrza zapach czegoś smacznego.
– Mama wróciła! – krzyknął Olaf, wyglądając z kuchni i zaraz się do niej cofając.
Jagna powiedziała mu coś zduszonym głosem. Nabrałam złych przeczuć.
– Co robicie? – spytałam zaniepokojona.
– Obiadokolację – odparła Jagna zaglądając do piekarnika. – Myślisz, że już wystarczy? – zwróciła się do brata.
Olaf sprawdził czas i pokazał jej pięć palców. Nic nie zrozumiałam z tej pantomimy, chciałam skontrolować, co się dzieje, ale próbę zajrzenia do piekarnika udaremnił Jacek.
– Dzieci robią trzyskładnikową zapiekankę, pozwól im skończyć – powiedział, ciągnąc mnie do tyłu. – O ile dobrze zrozumiałem, będzie za pięć minut. Usiądź i daj im działać, nieźle im idzie… Pozwól sobie czasem pomóc, nie jesteś niezastąpiona. Wiem, że umiesz lepiej i szybciej, ale my też nie od macochy. Zrobiłem pranie – pochwalił się.
Zanim skończył zdanie, ja już byłam w drodze do łazienki.
– Posegregowałeś według kolorów?
Nie wiem, co zrobiłam źle
Krzywo stanęłam, a może wykręciłam zbyt gwałtownie głowę, ale kark pokazał, co potrafi. Nie dowiedziałam się, w jakim stanie są świeżo uprane ubrania, bo zostałam odprowadzona do pokoju i ułożona na kanapie. Wokół zgromadziła się rodzina, patrzyli we mnie jak sroki w gnat, miny mieli ponure, a Jagnie zbierało się na płacz. Momentalnie usiadłam.
– Jeszcze nie umieram, nie przesadzajcie, po prostu boli mnie szyja z przyległościami i zakręciło mi się w głowie. Niedługo przejdzie, obiecuję, znowu będzie jak dawniej!
Pociągnęłam nosem.
– Co tak czuć?
Fala smakowitego zapachu dotarła do nas sugerując, że pięć minut dla zapiekanki dawno minęło. Ratowały ją dzieci z Jackiem, mnie nie pozwolono się ruszyć.
– Mamy to! – zawołał triumfalnie Olaf, niosąc ostrożnie gorące naczynie.
Za nim postępowała procesja, Jagna z żaroodporną podstawką i Jacek z talerzami i sztućcami. Zdradziecka fala wzruszenia podeszła mi do gardła, tak się starali! Nie spodziewałam się. Zrobili wszystko, co trzeba, po swojemu, ale równie skutecznie jak ja.
– Wygląda smakowicie – pochwaliłam zespołowe dzieło moich bliskich.
– Kartofle, ser i śmietana, czyli Kulinarna Rozpacz – ocenił samokrytycznie Olaf. – Da się jeść, ale coś czuję, cholibka, że bez keczupu się nie obejdzie.
Już chciałam się poderwać, ale napotkałam wzrok Jacka i opanowałam głupi odruch. Usiadłam i przysunęłam sobie talerz.
– Ja też poproszę – powiedziałam.
– Z keczupem? – upewnił się Olaf.
Kiwnęłam głową, a syn zerwał się i poszedł do kuchni.
Długo nie wracał
Za długo jak na moją wytrzymałość, o mało mnie nie skręciło, widziałam oczyma wyobraźni, jak otwiera lodówkę, zapomina, po co to zrobił, i nieśpiesznie zajmuje się czytaniem wiadomości od kolegi. Pomasowałam kark i zaczęłam liczyć do dziesięciu, od tyłu, żeby było trudniej.
– Proszę – Olaf jednak wrócił, stawiając na stole butelkę sosu pomidorowego.
Kulinarna Rozpacz smakowała całkiem dobrze jak na zapiekankę z trzech składników, ale dla mnie była czymś więcej. Sygnałem, że nie muszę dźwigać świata na barkach, Jacek i dzieci poradzą sobie, nawet jeśli będę słaba. Mogę na nich liczyć. Ta myśl była nowa, niepokojąca i bardzo odświeżająca. Będę musiała się do niej przyzwyczaić. Nie jest łatwo zmienić przyzwyczajenia, a jeszcze trudniej charakter, ale robię, co mogę. Staram się nie widzieć, że dom nie błyszczy jak zwykle, nie zawsze jest dwudaniowy obiad, doceniam, że mamy więcej czasu dla siebie, a ja więcej swobody.
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”