Ty masz chyba za dobrze – wzdychały moje koleżanki, gdy chwaliłam im się, co robi mój mąż.
Właściwie to łatwiej było wymienić, czego nie robi. Potrafi świetnie gotować, więc w weekendy to on zajmował się pichceniem. Do tego uwielbia odkurzać, zostaje z dzieckiem, gdy trzeba, a w dodatku prasuje, czego ja nie znoszę. Dusza człowiek. Życzliwy, grzeczny, miły…
– Tak naprawdę to ty nic nie musisz robić – zazdrościły mi.
Gdy Filipek był mały, wstawał do niego w nocy, żebym mogła pospać. Moje koleżanki nie miały tak dobrze...
– Mój to nawet dziecka nie przewinie, bo mu śmierdzi, ewentualnie na spacer wyjdzie pod warunkiem, że ja ubiorę małą – żaliła się moja przyjaciółka Ewelina.
Nie powiem, było mi dobrze, ale nie doceniałam tego, co miałam. To znaczy może i doceniałam, ale nigdy o tym nie mówiłam. Po prostu przechodziłam nad wszystkim do porządku dziennego. Dopiero później uświadomiłam sobie, że rzadko chwaliłam męża, a nawet zdarzało mi się narzekać, że coś zrobił nie tak, jakbym sobie tego życzyła.
Gdy trochę odchowałam Filipka, musiałam podjąć zaoczne studia magisterskie, bo kiedyś poprzestałam na licencjacie. Bałam się redukcji w pracy, więc postanowiłam się dokształcić.
– Oczywiście, że ci pomogę – powiedział mój mąż, gdy zwierzyłam mu się z moich planów.
Co dwa tygodnie jeździłam więc do Wrocławia na uczelnię, zostawiając moich mężczyzn w domu. Co dwa tygodnie Marek miał na głowie sprzątanie, gotowanie obiadu, prasowanie z całego tygodnia oraz wyjście z synkiem na spacer.
Od tych spacerów się zaczęło
Oczywiście na początku nie miałam o niczym pojęcia, jeździłam sobie spokojnie na studia, wracałam późno, bardzo zmęczona, więc miałam siłę tylko położyć się do łóżka.
– Trzymaj rękę na pulsie – powiedziała raz moja koleżanka, Ewelina. – Tylko patrzeć, jak ci tego twojego Mareczka któraś sprzątnie sprzed nosa.
– Chyba żartujesz! – zaśmiałam się.
– Dlaczego miałabym żartować. Wczoraj, gdy szłam z moją Kasią przez park, patrzę, a tu idzie twój luby z Filipkiem, a obok kto? Jakaś panienka w mini, cycki niemal na wierzchu... Wyglądali na zaprzyjaźnionych, ona cały czas tokowała, a Mareczek jej wtórował. Ja bym na twoim miejscu się zainteresowała.
– Coś ty! – wyśmiałam ją. – Nie uważam, żeby Marek miał powody mnie zdradzać. A że z kimś rozmawia, to dobrze, przynajmniej się nie nudzi na spacerze.
– Rób jak chcesz, ale żeby nie było, że ci nie mówiłam – obruszyła się.
– We wszystkim węszysz zdradę – odparłam. – Nie każdy jest taki jak Hubert.
Hubert przez pół roku był jej mężem. Potem znalazł sobie inną połówkę pomarańczy, zostawiając ją samą z córeczką. Nie powinnam tak mówić. Ewelina w niczym mi nie zawiniła, nie lubiłam jednak, gdy ktoś wtrącał się w moje sprawy.
– Sorry – zreflektowałam się. – Może i masz rację – dodałam na odczepnego.
– Dlatego właśnie cię uprzedzam. Czasem facet jest niewinny, ale gdy laska się uprze, to nie ma siły.
Nie zamierzałam się przejmować gadaniem Eweliny, ale ziarno niepokoju zostało zasiane. Ponieważ jednak niczego podejrzanego w zachowaniu męża nie zauważyłam, uznałam, że przyjaciółka przesadza i jest zwyczajnie przewrażliwiona.
Pewnego dnia jednak Filipek pochwalił mi się, że bawił się z ciocią Iwonką. O żadnej cioci Iwonce nigdy nie słyszałam, więc momentalnie mnie zmroziło i zaczęłam wypytywać synka mimochodem, co robili na spacerze z tatą i co to za ciocia Iwonka. Najpierw chciałam od razu zażądać wyjaśnień od Marka, ale po namyśle postanowiłam najpierw rozpoznać sytuację.
Chcąc nie chcąc, poprosiłam Ewelinę o pomoc, ja bowiem nie mogłam sobie pozwolić na opuszczenie zajęć. A chciałam, żeby ona poobserwowała w weekend mojego męża i tę całą Iwonkę. Miałam nadzieję, że to tylko przelotna znajomość z parku i że niepotrzebnie panikuję.
– Rychło w czas – stwierdziła Ewelina, ale zgodziła się mi pomóc.
– Zrobiłam wywiad – oświadczyła z dumą po jakimś miesiącu. – Wisisz mi dobrą kawę. To nie tamta cycata. Ale też niczego sobie. Młoda wdowa, mąż zginął w wypadku, wróciła z dzieckiem do matki. Spotykają się, i owszem. Lubią się z Markiem, ma dziecko w wieku waszego Filipka, bawią się razem w piaskownicy, a oni rozmawiają. Wygląda na to, że się bardzo lubią, jednak czy mają romans, nie wiem.
Zachowanie Marka potwierdzało spostrzeżenia Eweliny. Jakoś tak słabiej okazywał mi uczucia, jakby przestał szukać ze mną kontaktu. Mijaliśmy się niczym obcy sobie ludzie. Kiedyś lubiliśmy ze sobą rozmawiać, teraz nie mieliśmy na to czasu. Fakt, trochę winne były moje studia, ale czy przypadkiem nie miała też na to wpływu jakaś ciocia Iwonka?
– Lubimy się, to wszystko – powiedział przyparty do muru Marek, potwierdzając słowa Eweliny. – To bardzo dzielna kobieta. Może kiedyś się poznacie.
Wcale nie miałam na to ochoty
Ogarnęła mnie fala zazdrości. Ze słów męża wywnioskowałam, że nie dorastam tej Iwonce do pięt. Nie mogłam czekać. Nawet jeśli nie mieli romansu, wszystko mogło się zdarzyć. Zrobiłam rachunek sumienia i stwierdziłam, że wina leży po mojej stronie. Nie było łatwo zmienić przyzwyczajenia. Musiałam przecież udowodnić mojemu mężowi, że wciąż go kocham, mimo że nie zawsze to okazuję. Właściwie to prawie nigdy. Nawet w sytuacjach intymnych wolałam usłyszeć słowa „kocham cię” niż je wypowiedzieć.
Uważałam, że to mnie się one należą, podobnie jak drobne pieszczoty w ciągu dnia, całusy na pożegnanie... Ja nigdy nie byłam ich inicjatorką. Teraz to się miało zmienić.
Zaczęłam dostrzegać mojego męża i to, co robi. Nie szczędziłam mu komplementów. Mówiłam, jakim to jest cudownym facetem i jak bardzo mi na nim zależy. Zaczęliśmy spędzać razem więcej czasu, choć nieraz padałam na nos ze zmęczenia. Mój mąż musiał zauważyć moją odmianę, ale długo nic nie mówił. W łóżku też wykazałam większą inicjatywę i przestałam wykręcać się bólem głowy. Tego już mój mąż nie mógł nie skomentować.
– Widzę, że nauki ci służą – powiedział którejś nocy. – Czy ty mi tam czasem w tym Wrocławiu nie przyprawiasz rogów? Skąd taka odmiana?
– Mając takiego wspaniałego męża, trzeba być wspaniałą żoną, prawda?
Obrona pracy magisterskiej była naszym świętem. Marek z Filipkiem czekali na korytarzu z bukietem kwiatów. A kilka dni później pojechaliśmy w góry, po raz pierwszy od ślubu. Byłam bardzo szczęśliwa. Wróciły dobre czasy. Miłość, jak ogień, należy podsycać, inaczej wygaśnie i trzeba pilnować, żeby czasem ktoś inny nie rozniecił go na nowo.
– Kocham cię – powiedział Marek podczas jednego ze spacerów.
Kiedy indziej powiedziałabym po prostu „wiem”, a teraz odparłam:
– Ja też cię kocham.
Czytaj także:
„Mąż zdradził mnie z latynoską siksą i zostawił samą z kredytem. Musiałam uprawiać seks za pieniądze, by zarobić na chleb"
„Mój mąż dla żartu zrobił sobie test ciążowy. Wynik wyszedł pozytywny. Dzięki niemu odkrył, że... ma raka"
„Po 30 latach małżeństwa, mąż zrobił ze mnie służącą. Miał gdzieś moje potrzeby, więc spakowałam walizki i uciekłam"