„Utknęłam w windzie z nieziemsko przystojnym kolegą z pracy. Napiętą atmosferę rozładowaliśmy gorącymi pocałunkami”

Kobieta, która przeżyła romans fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„W mojej głowie wyświetlała się tylko jedna myśl: niech nie przestaje! Nieważne, że winda ciasna, że stoi, że się boję, że cała drżę. Do ust dołączyły wszędobylskie ręce. Czułam jego ciepłe, silne dłonie, czułam wilgotny, gorący dotyk jego zachłannych ust”.
/ 03.01.2022 08:41
Kobieta, która przeżyła romans fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

Nie mogłam się bawić w domkach na drzewie, w bazach budowanych w krzakach ani wejść do namiotu, choćby takiego zrobionego z koca, zawieszonego na sznurku, bo z miejsca robiło mi się duszno. Walczyłam ze swoją słabością i po latach doszłam do punktu, w którym wjechanie windą stało się „tylko” wyzwaniem, a nie przerażającą konfrontacją.

Pracowałam na siedemnastym piętrze biurowca, nie mogłam codziennie wspinać się i schodzić po tylu schodach. Dla kondycji? Pocić się w butach na obcasie, biurowym mundurku i pełnym makijażu? Dziękuję, nie. Chciałam czy nie, musiałam pokonywać swoje najgorsze lęki. 

W oswajaniu windy spory udział miał kolega z pracy. Zazwyczaj docieraliśmy do biurowca jednocześnie – jakoś tak się składało – i razem jechaliśmy na górę. On pracował dwa piętra niżej. Przystojny facet z ujmującym uśmiechem. Skupiałam się na nim, na jego urodzie, uśmiechu, zamiast myśleć o tym, że jestem w ciasnym pomieszczeniu, z którego nie mogę wyjść. Dzięki Bogu nie przeszkadzało mu, że tak się gapię. Może przywykł do spojrzeń fanek.

Z czasem wyszliśmy poza formalne „dzień dobry”, a następnie „cześć”. Poznaliśmy swoje imiona. Pokonanie piętnastu pięter windą trochę trwa. Kiedyś Jacek zapytał mnie, czemu rano zawsze wyglądam na zdenerwowaną, więc mu powiedziałam o mojej klaustrofobii. Od tamtej pory starał się mnie zagadywać, żeby odwrócić moją uwagę od tej jednej niechcianej, acz natrętnej myśli.

Miał do tego talent. I poczucie humoru, i sporo tematów do poruszenia. Kusiło mnie, żeby zaprosić go na kawę albo drinka po pracy, ale rezygnowałam. Jacek to miły, przystojny kolega z firmy, który pomaga ci pokonać strach, a tobie zaraz randki w głowie! Odmówi i zrobi się niemiło. I stracisz przyjaciela z windy, a szkoda by było.

Tego dnia jechaliśmy na górę, a on opowiadał, że w weekend jego siostrzeniec zdobył trzy gole podczas charytatywnego meczu piłki nożnej. W okolicach jedenastego piętra winda nagle zgrzytnęła i… stanęła.

Momentalnie oblałam się potem i zrobiło mi się słabo

– Co jest? – mruknął Jacek i nacisnął jeszcze raz guzik z piętnastką, a potem kolejny raz. I znowu.
I nic.

Nogi się pode mną ugięły, serce podeszło do gardła, a w lustrze ujrzałam bladą, niemal białą twarz upiora. Jacek złapał mnie za rękę i przytrzymał.

– Matko, jaka zimna. Arleta, spokojnie, zaraz ruszymy.

Nacisnął kilka razy przycisk alarmu, który powinien nas połączyć z ochroną na dole, ale nie połączył.

– O, nie… O, nie… O, nie… – jęczałam przerażona.

W głowie wybuchał mi fajerwerk za fajerwerkiem: moje prywatne sztuczne ognie strachu. Osunęłam się po ścianie, skuliłam w rogu windy, nakryłam głowę ramionami, chcąc stać się jeszcze mniejsza, tak aby winda wydawała się choć odrobinę bardziej przestronna. Jacek klęknął koło mnie i pogłaskał po ramieniu.

– Arletko, spójrz na mnie, hej, spójrz na mnie. Widzisz? Jesteś bezpieczna. Posiedzimy sobie, pogadamy, a oni tam ogarną sytuację, przecież ludzie do pracy przychodzą, nie będą po schodach włazić. Masz ochotę na miętówkę? – wyciągnął z kieszeni dropsy i mnie poczęstował. – Napiłbym się kawy, niestety nie wziąłem ze sobą w termosie – uśmiechnął się. – Musimy się zadowolić miętusami. Poniedziałek, co? To musiało się wydarzyć w poniedziałek…

Mówił, cały czas mówił, a ja skupiałam się na tym, żeby go słuchać i… oddychać. Zaciskałam mocno zęby i wciągałam powietrze do płuc, a potem je wypuszczałam. Starałam się nie zwariować ze strachu i nie zrobić z siebie idiotki przed tym w sumie obcym człowiekiem.

Ochroniarz dalej milczał, choć Jacek regularnie ponawiał wezwanie alarmowe, a my wisieliśmy zawieszeni wysoko nad parterem. Próbowałam odegnać od siebie pytanie, co będzie, jeśli winda spadnie. Wiadomo.

Nie będzie czego zbierać. Mokra plama…

– Co robiłaś w weekend? – zagadnął wesoło Jacek, widząc, że zrobiłam się szara. Sama poczułam, że całkiem poszarzałam.

Znowu wziął mnie za lodowatą rękę i gładził ją swoją dużą, ciepłą dłonią. Zmusiłam się, by odpowiedzieć zdrętwiałymi ustami:

– Nic wielkiego. Odpoczywałam.

A gdy już się odezwałam, miałam ochotę wrzasnąć, rozkrzyczeć się na całe gardło. Windy to nie uruchomi, ale przynajmniej rozładowałabym emocje, które we mnie buzowały. Powstrzymałam się, bo Jacek krzepiąco ścisnął moją dłoń.

– Zazdroszczę ci, ja musiałem przekopać mamie cały ogródek. Lepsze niż siłownia. Mówię ci...

Słuchałam, jak o tym opowiadał, uśmiechałam się nieznacznie w momentach, które brzmiały zabawne. Powoli się odprężałam, choć sytuacja była daleka od komfortowej. Jacek uspokajał mnie słowami, żartami, wciąż powtarzał, że już na pewno zauważyli, iż jedna winda stoi, że ekipa już jedzie. Przecież pracodawca woli, byśmy zarabiali dla niego pieniądze, a nie marnowali czas, siedząc sobie bezczynnie w windzie.

Czas jednak mijał, a pomoc nie nadciągała, winda wciąż wisiała wysoko nad ziemią z nami w środku. Magia słów przestała działać i zaczęłam na nowo panikować. Znowu czułam, jak krew odpływa mi z twarzy, jak robi mi się zimno ze strachu, jak cała dygoczę. I już nie pomagało zagadywanie, głaskanie po dłoni, flirtowanie, żartowanie. Miałam wrażenie, że ściany windy zbliżają się do siebie, że ożyły i chcą mnie zgnieść. Brakowało mi powietrza…

– Duszę się… duszę…

Bezradnie i wbrew logice miotałam się po niewielkim pomieszczeniu, starając się znaleźć nieistniejące wyjście. Aż Jacek chwycił mnie za ramiona, potrząsnął lekko, żebym oprzytomniała. Popatrzyliśmy sobie w oczy, a po chwili… całowaliśmy się jak szaleni. Coraz namiętnej, goręcej, potem do ust dołączyły wszędobylskie ręce.

W mojej głowie wyświetlała się tylko jedna myśl: niech nie przestaje! Nieważne, że widna ciasna, że stoi, że się boję, że cała drżę, bo chyba już nie ze strachu tak dygoczę. Czułam jego ciepłe, silne dłonie, czułam wilgotny, gorący dotyk jego zachłannych ust i mimo zamkniętych oczu widziałam przeskakujące między nami iskry.

Oderwaliśmy się od siebie, patrząc sobie w oczy i łapiąc oddech. A potem znowu rzuciliśmy się na siebie.

– O rany, miałem ochotę to zrobić od kilku miesięcy… – szeptał między pocałunkami.

– To czemu nie zrobiłeś? – odszepnęłam, przyciągając go bliżej.

– Nie wiem… wyczekiwałam na ciebie, żebyśmy razem jechali windą, ale skoro nie dałaś mi żadnego znaku, myślałem, że tylko ja coś czuję…

– Hm… chyba jednak nie tylko ty…

Jeszcze pół godziny czekaliśmy, aż uruchomią windę... Nie powiem, żeby nam się dłużyło. Gdyby nie świadomość, że w rogu pod sufitem znajdowała się kamera, to kto wie, jak daleko byśmy się posunęli. W końcu dźwig drgnął i ruszył. W dół, zamiast w górę. Nieważne.

Na szybko próbowałam doprowadzić włosy i makijaż do ładu. Jacek też ogarniał się nerwowo. Kiedy tylko drzwi się rozsunęły, wyprysnęłam z windy i od razu skierowałam się do wyjścia na zewnątrz. Musiałam odetchnąć świeżym powietrzem, doświadczyć otwartej przestrzeni, która nie przytłacza, nie próbuje zgnieść. Oddychałam ciężko, jak po długim biegu. Zaraz za mną wyszedł z budynku Jacek.

– I co teraz? – spytał, trzymając dłonie w kieszeniach kurtki.

– Chyba trzeba wreszcie iść do pracy – odparłam i uśmiechnęłam się. – Tym razem na piechotę. Przez jakiś czas za nic nie wsiądę do windy.

– Nawet ze mną? Chyba znaleźliśmy sposób na twoją klaustrofobię, hm?

W jego „hm” pobrzmiewało wiele: pytanie, niepewność, nadzieja, ochota na więcej…

– To prawda. Ale mimo wszystko idę na piechotę.

– Odprowadzę cię.

I rzeczywiście, wspiął się ze mną na siedemnaste piętro. Po pracy poszliśmy zaś na kolację. A po tej kolacji – rozmowach, żartach, flirtach i konsumpcji w warunkach neutralnych – która potwierdziła, że wybuch namiętności nie był skutkiem specyficznej sytuacji, staliśmy się niemal nierozłączni.

Po firmie szybko rozeszła plotka o nowej biurowej parze, czym się nie przejmowaliśmy, bo co nie jest zakazane, jest dozwolone. Poza tym, nie pracowaliśmy przecież w jednym dziale. Poznawaliśmy się coraz lepiej, spędzaliśmy ze sobą coraz więcej czasu. Wchodziliśmy i schodziliśmy po schodach wspólnie, zanim znowu odważyłam się wsiąść do windy. Pomagała mi świadomość, że Jacek jest obok i trzyma mnie za rękę.

Dzięki atakowi klaustrofobii odkryłam miłość życia

Z kolegów zdawkowo gawędzących w windzie staniemy się parą przyjaciół, kochanków, dzielących myśli, uczucia, życie, a ostatnio także dom. Choć nasze mieszkanie nie jest wielkie, w nim ataki mi się nie zdarzają.

– To dlatego, że zawsze jestem gotowy cię całować do utraty tchu! – śmieje się Jacek.

Za tydzień zmieniam pracę. Będę pracować na pierwszym piętrze, co bardzo mi odpowiada. Tylko mój narzeczony narzeka, że nie będzie mógł już całować pięknych kobiet w windzie, gdy jedzie do pracy. Jakoś przeżyje. Wynagrodzę mu to w domu.

Czytaj także:
„Mąż po 20 latach stwierdził, że mnie już nie kocha. Jednak szybko wrócił, ale chciał układu zamiast małżeństwa”
„Przyjaciółka ukradła mi życie. Romansowała z prezesem dla awansu, który ja miałam dostać”
„Zaprosiliśmy znajomych w wakacje na działkę. Musieliśmy płacić za ich zachcianki i im usługiwać”

Redakcja poleca

REKLAMA