– Kochanie, obiad na stole! – zawołał Tomek, więc odłożyłam gazetę i ruszyłam w kierunku kuchni.
Mogłabym do niej trafić z zamkniętymi oczami, bo zapach był obłędny. Poznałam po nim, że mój mąż na niedzielny obiad serwował swoje popisowe danie – kurczaka w marynacie i duszone warzywa. Mieszania, krojenia i pilnowania było przy tym co niemiara, narobił się chłopina. Tyle że, jak się domyślałam, kuchnia przypomina pobojowisko…
W przeciwieństwie do Tomka nie przepadam za gotowaniem, ale często wolę coś upichcić nam sama, niż potem po nim sprzątać. To znaczy on twierdzi, że to wcale nie jest konieczne, bo przecież ogarnął już wszystko sam, ale żebyście widzieli, jak wygląda sprzątanie w jego wykonaniu! Talerze ledwie opłukane, garnki niby czyste, ale odstawione do wyschnięcia na blat kuchenny, miseczki niewytarte, mokre odstawione do szafki. A fuj, stoi w nich potem woda, zanim ich użyję, i tak muszę jeszcze raz umyć. A blat! Nie wiem, jakim cudem Tomek to robi, ale po wytarciu powstają na nim kałuże. Ponieważ część się przelewa na podłogę ciągle się wściekam, że wdeptuję w coś mokrego.
– Przecież to tylko woda, zaraz wyschnie – nie rozumie mąż.
Ile razy bym mu nie mówiła, prosiła, błagała, płakała – umyje pomidora, a potem nie wycierając go, niesie w mokrych dłoniach na stół. Drogę znaczą wielkie krople na podłodze.
Normalnie nie wytrzymam. Muszę tu posprzątać!
– Obiad dla mojej królowej – śpiewał tymczasem Tomek, kiedy weszłam do kuchni.
Z bliska kurczak pachniał jeszcze lepiej i wyglądałby też całkiem nieźle, gdyby nie to, że niedzielny obiad Tomek podał na byle jakich talerzach, niedbale rzucił sztućce, a brudną blachę odstawił na taboret obok. Na stole za to walały się grube rękawice, którymi wyjął danie z piekarnika. I jeszcze ta ścierka i garnek z wrzątkiem na kuchence!
Przecież tyle razy prosiłam, żeby tak garnków nie zostawiał, bo jeszcze kiedyś wnuki na siebie ściągną, jak będą u nas w odwiedzinach, i nieszczęście gotowe. Czy mu nie powtarzałam historii prababki, której bliźniaki poparzyły się tak, że jednego nie udało się uratować? Natychmiast rzuciłam się w głąb kuchni ogarnąć ten bajzel; wylałam wrzątek, odstawiłam garnek, chwyciłam szmatkę, żeby pościerać.
– Zjedzmy najpierw, przecież posprzątałem – odezwał się mąż.
Żeby nie psuć popołudnia, zacisnęłam zęby i usiadłam do stołu. Wyszło mu lepiej niż zwykle, obiad smakował wybornie.
– I co, dobre? – przymilał się Tomek.
Jak dziecko, przecież doskonale widział po mojej błogiej minie, że jest pyszne. Mam go jeszcze chwalić?
– Bardzo dobre – odpowiedziałam jednak ugodowo.
Po czym szybko dodałam:
– Ale czy następnym razem mógłbyś, kochany, podać na tych ładnych talerzach z kompletu, który dostaliśmy na ostatnią rocznicę? A przedtem zetrzeć dokładnie stół i położyć też serwetki? Będziesz pamiętał, czy znowu trzeba ci będzie przypomnieć?
– Dobrze, dobrze, zapamiętam – rzucił, wiedziałam jednak, że powiedział to tylko dlatego, żebym się odczepiła. Jak dojdzie co do czego i tak znowu zrobi byle jak. Ja już nie wiem, jak do niego dotrzeć ani kogo się poradzić.
– Chłopa możesz wychować, dopóki jest mały. Dorosłego nie zmienisz. Jak wyjdzie od rodziców, to choćby nie wiem co, na jego wychowanie za późno – powtarzała mi mama.
Niby wierzyłam w jej mądrości, niby przyjęłam to do wiadomości, pocieszając się, że mój mąż ma przecież wiele innych zalet – jest troskliwy, opiekuńczy, zaradny, potrafi utrzymać rodzinę – ale w duchu ciągle irytowała mnie ta jego bylejakość i robienie wszystkiego po łebkach.
Na spotkaniach z koleżankami zawsze prędzej czy później padało pytanie, co tym razem nabroił Tomeczek. Z opowieści o jego wyczynach mogłabym napisać książkę pod tytułem: „Matko! Jak nie powinnaś wychować swojego syna!”.
Młoda zaczęła się wymądrzać
Rozdział pierwszy – wygląd. Tomek kupował sobie tylko porządne rzeczy, ale nigdy nie dbał o to, żeby je powiesić, wyprasować, porządnie włożyć. Wciągał sweter na lewą stronę, przebierając się, zrzucał spodnie na podłogę. Trzymał swoje ciuchy na krzesłach, a kiedyś mi się przyznał, że w czasach kawalerskich zamiast szafy miał pudła. Jedno na bieliznę, drugie na tiszerty, a trzecie na resztę.
– Nie trzeba było niczego układać – wyznał zadowolony z siebie.
Teraz mokre ręczniki rozwiesza na kaloryferach, podłogę w łazience wyciera dywanikiem, a wannę – owszem, po moich prośbach myje, ale nigdy jej nie spłukuje. Przez to kilka razy byłam cała biała od środka do czyszczenia.
Rozdział drugi – naprawy. Mój Tomuś ma do nich dwie lewe ręce, ale nie pozwala wynająć fachowca, tylko upiera się i robi sam. Chyba taka męska duma. Raz, zanim wkręcił w ścianę haczyk, narysował dwie grube linie ołówkiem, potem było widać je nad obrazkiem. Haczyk i tak wypadał, uszczelnił go więc jakimś żółtawym mazidłem. Kolanko pod umywalką w łazience okleił dla izolacji srebrną taśmą. Wspaniale, tylko że fatalnie to wygląda. Przesuwając ciężkie łóżko, zamiast za nogi złapał z impetem za zagłówek i natychmiast go wyłamał.
A kiedy dzieci dorosły i się wyprowadziły, w pokoju syna postanowił sobie urządzić gabinet. Machnął wałkiem parę razy po ścianach tam, gdzie wydawało mu się najbrudniej. W efekcie pokój jest brudnobiały w śnieżnobiałe nieregularne pasy.
– Nie jestem perfekcjonistą, ale jak trochę tu pomalowałem, jest schludniej – powtarzał na moje docinki.
Mogłabym zebrać takich rozdziałów jeszcze kilka…
– Trafił ci się niereformowalny facet. Ale wytrzymałaś tyle lat, to wytrzymasz i następne – pokiwała głową na kolejnej babskiej nasiadówce Agata, moja koleżanka od podwórka.
Inne dziewczyny jej wtórowały, ale nagle z chóru pochlebców usłyszałam:
– Ciekawe, ile on wytrzyma z tobą?
Kto to? A córka jednej z koleżanek, na tyle dorosła, żeby przychodzić na nasze spotkania, a jednak wciąż na tyle młoda, żeby gadać głupoty. Matka spiorunowała ją właśnie wzrokiem.
– Ale o co wam chodzi? – młoda była wyraźnie bojowo nastawiona. – Tyle przeżyłyście, a nie wiecie, jak podejść faceta? Zamiast go ciągle ganić za to, co zrobił źle, trzeba pochwalić to, co zrobił dobrze. Nawet za drobiazgi i nawet naciągane. Będzie się puszył jak paw i ani się obejrzycie, a wszystko będzie robił jak w zegarku.
– A ty od kiedy się taka mądra zrobiłaś? – skarciła ją Agata.
– Od kiedy zapisałam się na kurs psychologiczny. Dokładnie nam wyjaśniono zachowania ludzkie i to jak można na nie wpływać. Taka wiedza bardzo się przydaje w życiu. Mówię ci, ciociu – zwróciła się do mnie już łagodniejszym tonem. – Spróbuj. Nawet jak nie pomoże, to na pewno nie zaszkodzi, a przynajmniej nie będziesz sobie wyrzucała, że nie zrobiłaś wszystkiego.
No, widać było, że młoda po jakichś magicznych kursach, bo miała gadane. No i przyznałam jej rację.
Co tam efekt! Ważne, że się starał. I to dla mnie
Kiedy nadeszła niedziela i Tomek jak zwykle zawołał mnie na obiad, przed wejściem na plac boju o nazwie „kuchnia” wzięłam głęboki wdech. Na stole parował rosół i jakaś potrawka z grzybami. Pachniało obłędnie, ale czemu, na Boga, Tomek postawił garnek z rosołem na stole? Już miałam go zrugać, ale się opanowałam:
– Jak ładnie wygląda. I wyjąłeś serwetki. Kochany, pamiętałeś! – powiedziałam z taką wdzięcznością, jakby mąż podarował mi złoty pierścionek.
Wydawało mi się, że się nie uda, że pachnie naciąganym komplementem na kilometr, ale Tomek złapał haczyk! Zrobił się radosny jak skowronek.
– Powinienem jeszcze przelać rosół do tej ładnej wazy, milej by nam się jadło, przepraszam… Następnym razem się poprawię – ćwierkał.
I tak zaczęłam chwalić wszystkie jego drobne osiągnięcia. Z czasem było mi coraz łatwiej, bo Tomek coraz rzadziej robił coś na odwal się. A nawet jeśli mu nie wychodziło – przecież wiem, że się starał. Na przykład nasza szafa: była ciut za wysoka i nie starczało miejsca pod sufitem na deskę nakrywającą nadstawkę. Wszystko się kurzyło, a ja od lat nie mogłam się doprosić Tomka, żeby zamontował tam jakąś sklejkę. A tymczasem…
– Żono, mam dla ciebie niespodziankę – obwieścił pewnego popołudnia, prezentując dumnie swoje dzieło. Nasza szafa była nareszcie przykryta. Gdy wieczorem zasnął, postanowiłam się przyjrzeć bliżej jego dziełu. Okazało się, że Tomek kupił dwie sklejki. Ale były za duże, chyba nie potrafił ich przyciąć, założył więc na środku jedną na drugą, sklejając je jakąś żółtą mazią.
Jeszcze niedawno zaczęłabym mu dogadywać, że wszystko robi byle jak. Teraz machnęłam ręką, bo rozczuliło mnie, że się postarał. Zresztą – powiem mu kilka komplementów o tej szafie i ani się obejrzę, a poprawi wszystko sam. Kobiety, chwalcie, doceniajcie swoich mężczyzn. Oni naprawdę tego potrzebują!
Czytaj także:
„Mąż wyrzuca bez pytania moje rzeczy i tłumaczy, że to przez moje bałaganiarstwo. Mam już dość”
„Koleżanki z pracy to męczennice, dla których sensem życie jest mycie garów po mężu. Ich zdaniem taka jest rola kobiety”
„Mój facet to duże dziecko. Po powrocie z pracy zamiast odpoczywać ogarniam chałupę, a królewicz gra sobie na kompie”