Dochodziłam już chyba do kresu mojej wytrzymałości. Od tygodnia próbowałam się uporać z nadmiarem pracy. Jednak choć się bardzo starałam, to stos papierzysk nie malał, a szef jeszcze mi dokładał obowiązków.
Nie znoszę tego chlania i ściskania się po kątach
– Pani Olu, jeszcze tylko jeden raporcik. I kawki bym się napił – zawołał ze swojego przepastnego gabinetu.
– Ja też … – warknęłam pod nosem, ale poszłam i zaparzyłam mu tę kawę.
W kuchni spotkałam Agę, dziewczynę z pokoju obok, stworzenie sympatyczne i niestety ogromnie gadatliwe, a ja na pogaduchy nie miałam ani czasu, ani ochoty.
– Ola, będziesz w piątek u Zuzy? – od razu przeszła do sedna.
– Yyyyy – rozległa się z moich ust nadzwyczaj elokwentna odpowiedź. – To już w ten piątek? – zdobyłam się na pytanie.
– Tak! O osiemnastej. Błagam, tylko nie mów, że masz chorą babcię, siostrę czy chomika. I nie przyjmę do wiadomości wymówki z pożarem, świńską grypą czy atakiem terrorystycznym. Jak nie zobaczę cię u Zuzy, to osobiście się po ciebie pofatyguję i wiesz, że cię znajdę.
– Okej, będę na pewno – odpowiedziałam bez entuzjazmu, bo zdawałam sobie sprawę, że Aga nie rzuca słów na wiatr.
Prawda jest taka, że pracowałam w tej firmie od roku, a spotkań na nieformalnym gruncie unikałam jak ognia. Nie wynikało to z tego, że nie lubiłam ludzi, którym przyszło mi pracować; przeciwnie – darzyłam ich ogromną sympatią, lecz nie chciałam obnażać przed nimi swojego życia. W biurze zawsze mogłam się zasłonić się stosem papierzysk i unikać rozmów na tematy prywatne. Na imprezie to już nie byłoby takie proste.
Ode mnie, nudziary, wolał szaloną blond Wenus
Nie boję się ludzi, ale raczej ich unikam. Wiodę spokojne życie odludka. Jestem nudziarą, typową szarą myszką, i bardzo mi to odpowiada. Nie lubię tłumów, słucham jazzu i pasjami pochłaniam książki, a to dziś niezbyt modny styl życia. Mieszkam sama, nie licząc kota Gucia.
Moje dotychczasowe życie uczuciowe to, oględnie mówiąc, porażka. Od dwóch lat, czyli od czasu, kiedy mój narzeczony stwierdził, że jestem nudna do bólu, i ruszył w Polskę szukać wrażeń z pewną blond pięknością o imieniu Karolina, nie poznałam nikogo. Co więcej, zdradzona i oszukana, nawet nikogo nie szukałam. Pamiętam, ile wtedy wylałam łez, jak trudno było mi rano wstać z łóżka i uwierzyć, że świat się nie skończył. Historia tak banalna, że aż mdli, i nie chciało mi się z nikim nią dzielić.
Poza tym, na hasło „impreza” reaguję alergią. Od razu widzę morze alkoholu i ludzi obściskujących się po kątach, bynajmniej nie ze swoimi partnerami. Na jednym z takich przyjęć w poprzedniej pracy szef zaproponował mi „urwanie się” do jednego z pustych pokoi. A gdy powiedziałam, że w jego kategorii wiekowej biorę pod uwagę jedynie Stinga, to na drugi dzień musiałam szukać zatrudnienia. W sumie nie narzekam, bo dyskont spożywczy, w dodatku z szefem zboczeńcem, nie był szczytem moich marzeń.
Teraz pracuję w małym biurze rachunkowym i najzwyczajniej w świecie lubię to, co robię, więc w sumie nie ma tego złego… Po rozmowie z Agnieszką straciłam resztki dobrego humoru. Bo wizja imprezy firmowej w jakimś obcym mieszkaniu po prostu mnie przerażała.
– Coś królewna dzisiaj nie w sosie – zaczepił mnie Kamil, jeden z naszych najlepszych księgowych.
– Bo czuję, że jakieś przeziębienie mnie bierze – naprędce wyszukałam całkiem prawdopodobną wymówkę.
– Albo raczej nie chcesz przyjść na naszą imprezę, pustelnico! – zaśmiał się Kamil i tym samym zdemaskował mój plan.
Kamil był bardzo miły; sprawiał wrażenie porządnego faceta. Wcześniej kilka razy nawet próbował się ze mną umówić, ale ja się nie zdecydowałam. Nie chciałam po raz kolejny przeżywać bolesnego rozczarowania, w dodatku z kolegą z pracy, którą potem pewnie musiałabym zmienić. Kiedy pod koniec kwietnia nadszedł ów sądny dzień, denerwowałam się co najmniej jak przed maturą.
Zdesperowana rozważałam nawet dezercję, ale przypomniałam sobie groźbę Agi i zrezygnowałam z żałosnej próby ucieczki. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko umalować się, włożyć małą czarną i szpilki i pojechać do mieszkania Zuzy. Kiedy gospodyni otworzyła mi drzwi i z wnętrza mieszkania dobiegł mnie głos Franka Sinatry, pomyślałam z nadzieją, że może nie będzie tak źle.
Mój Boże, jak ten facet pachniał… Oszałamiająco!
– Olka! Wiedziałam, że mój mały szantaż na ciebie podziała. Ależ ty cudnie wyglądasz! Dziewczyno, za chowanie takich nóg w spodniach powinno się karać więzieniem! – wykrzyknęła Agnieszka. Poczułam, jak się rumienię po koniuszku uszu. Przyznam, że jej słowa mile połechtały moje zmaltretowane ego…
W kilka sekund zmaterializował się przy mnie Kamil. Wpatrywał się we mnie z nieukrywanym zachwytem i od razu zadbał, żeby mój kieliszek napełnił się aromatycznym czerwonym winem. Nie powiem, wbrew moim obawom zrobiło się bardzo przyjemnie. Wszyscy rozmawiali, śmiali się i tańczyli. O dziwo, w towarzystwie kolegów z pracy wcale nie czułam się nudziarą (którą to łatkę przyczepił mi mój były narzeczony).
Około północy, kiedy po moich lękach zostało już tylko blade wspomnienie, zaczęłam nawet myśleć, że krzywdziłam współpracowników, z góry zakładając, że nie będę w stanie się z nimi bawić.
– Zatańczysz, pustelnico? – usłyszałam za plecami głos Kamila.
– Z przyjemnością – odparłam.
– Nie taki diabeł straszny, co? – zapytał z uśmiechem, prowadząc mnie na prowizoryczny parkiet, czyli puste miejsce na środku salonu Zuzanny.
– Chyba tak… – tylko taka szalenie inteligentna odpowiedź przyszła mi do głowy, bo Kamil właśnie mnie przytulił. Mój Boże, jak ten facet pachniał! Mogłabym tak trwać przytulona do niego godzinami…
Zrobiło mi się błogo; poczułam, że lepiej być nie może – i chyba właśnie to najbardziej mnie przeraziło. Nie wiedziałam, czy uciekać gdzie pieprz rośnie, czy zostać i cieszyć się tą chwilą. Wybrałam to pierwsze. Bez słowa odsunęłam się do niego, poszłam do przedpokoju, chwyciłam płaszcz i wybiegłam. Powiecie – idiotka. Tak, ale ja chciałam uciec przed tym, co poczułam.
Nawet nie słyszałam, że ktoś za mną woła. W głowie mi szumiało, czułam, że mimo chłodu kwietniowej nocy jest mi gorąco. Byłam tak zaaferowana, że zbiegając po schodach, potknęłam się i wyrżnęłam jak długa. I wtedy… Nie wiadomo skąd obok mnie pojawi się Kamil, wziął mnie na ręce i zniósł do swojego samochodu. A potem zawiózł na pogotowie.
Całą drogę płakałam. Nie wiem, czy z bólu i upokorzenia, czy nad swym marnym losem poranionej dziewczyny… Na pogotowiu okazało się, że mój upadek był fatalny: złamałam nogę.
– No to teraz przynajmniej mi nie uciekniesz. Zaopiekuję się tobą – powiedział mój wybawca, uśmiechając się łagodnie, a ja znowu pomyślałam, że w sumie nie ma tego złego…
Czytaj także:
„Przez dwa lata oszukiwał mnie i zdradzał. A ja niczego nawet nie zauważyłam, bo tak bałam się bycia skrzywdzoną”
„Po 7 latach moje małżeństwo istniało tylko na papierze. I wtedy Cyganka przepowiedziała mi, że spotkam miłość życia”
„Zaszłam w ciążę jako 16-latka. Mój syn jest o tydzień starszy od… mojej siostry”